Pogoń przegranym meczem z Jagiellonią i łatwością traconych goli bezsprzecznie przekonała już wszystkich, że jakiekolwiek plany i ambicje uzyskania awansu do kwalifikacji Ligi Europy były tylko w sferze marzeń kibiców – i też pewnie nie wszystkich.
Pogoń przez całą rundę wiosenną wysyłała bardzo wyraźne sygnały, że celem klubu nie jest gra w Europie. Pierwszym takim sygnałem były zimowe odejścia środkowych obrońców: podstawowego gracza Laszy Dwaliego i rezerwowego Sebastiana Rudola. Brak konkurencji na środku defensywy okazał się w rundzie wiosennej kluczowy i brzemienny w skutkach.
Pogoń jest wiosną najgorzej grającą drużyną w defensywie. W 14 meczach w tym roku straciła aż 29 goli, czyli średnio ponad dwa na jedno spotkanie. To efekt źle sformatowanej kadry zespołu i zlekceważenie odejścia dwóch piłkarzy na pozycji środkowego obrońcy bez zastąpienia ich choćby jednym klasowym graczem.
Drugim sygnałem świadczącym o innych niż sportowe celach było wystawienie na mecze w grupie mistrzowskiej Jakuba Bursztyna. 21-latek nie sprawia wrażenia bramkarza z predyspozycjami i umiejętnościami gry na poziomie ekstraklasy, ale promocja młodzieżowca trwa kosztem wyników i włożonego wysiłku całej drużyny. Bursztyn w czterech meczach grupy mistrzowskiej przepuścił jedenaście goli, czyli prawie trzy na mecz, i dużo z tych goli obciąża jego konto.
Eksperymenty taktyczne
Kolejnym sygnałem o niepoważnym traktowaniu meczów w grupie mistrzowskiej było wprowadzenie nowego systemu taktycznego na mecz z Jagiellonią, polegającego na ustawieniu zespołu z trójką obrońców i dwoma piłkarzami wahadłowymi. Takie próby wykonuje się w okresie przygotowawczym, a nie w oficjalnych meczach o punkty, kiedy istnieje realna szansa na najlepszy wynik od roku 2001, czyli od prawie 20 lat.
Priorytet klubu został jasno określony, jest nim spokojne utrzymanie się i realizowanie planów promocyjnych i sprzedażowych. Gdzieś zostały zachwiane proporcje pomiędzy wynikiem sportowym a wynikiem finansowym. Ten pierwszy zawsze powinien być celem, a ten drugi środkiem. Wygląda na to, że w Pogoni jest na odwrót.
Przed niedzielnym meczem z Legią nie ma zbyt wiele powodów do optymizmu. Jedyne, czego oczekujemy, to gry na takim poziomie, by nie doszło do kompromitacji. Gdyby w ostatni poniedziałek zamiast Jagiellonii rywalem był zespół znajdujący się w ostatnich tygodniach w zdecydowanie wyższej formie, to już wtedy mogłoby dojść do pogromu.
Jagiellonia w pierwszych 30 minutach oddała pięć celnych strzałów, każdy z nich mógł się zakończyć golem, gospodarze z łatwością dochodzili do pozycji strzeleckich zarówno w polu karnym, jak i poza nim, ale mając dobrą sytuację do oddania strzału. Nikt im nie przeszkadzał.
Pogoń bardzo łaskawa
Zespół z Białegostoku w całym sezonie ani razu nie zdobył czterech goli, grając na własnym boisku. Z Pogonią stało się to po raz pierwszy, a wcześniej podopieczni trenera Mamrota rozegrali w Białymstoku aż 20 meczów i w żadnym nie napotkali na rywala tak nieroztropnie reagującego w defensywie.
Legia jest zespołem zdecydowanie silniejszym, zdecydowanie bardziej zdeterminowanym i na pewno z wszelakich prezentów Pogoni, które w rundzie wiosennej zespół rozdaje na prawo i lewo, skrzętnie skorzysta. Pogoń musi zagrać ze zdecydowanie większą odpowiedzialnością w defensywie, bo może dojść do pogromu.
Z kronikarskiego obowiązku należy po raz kolejny przypomnieć, że Pogoń po raz ostatni wygrała w Warszawie 36 lat temu. Z podstawowej jedenastki portowców w tamtym meczu aż pięciu już nie żyje: Marek Szczech, Krzysztof Urbanowicz, Marek Ostrowski, Marek Włoch i Jarosław Biernat. Dwaj ostatni zdobywali wtedy gole.
Pogoń była podejmowana przez Legię w ostatniej kolejce sezonu zasadniczego i mimo korzystnego wyniku po pierwszej połowie nie udało się zakończyć meczu z honorowym rezultatem. Tak naprawdę przez cały mecz wyczuwało się, że kwestią czasu jest, kiedy Legia wyrówna i kiedy zdobędzie zwycięskiego gola. Stało się to dopiero po przerwie, ale Legia uczyniła to z łatwością.
O uniknięcie kompromitacji
Na dziś nie spodziewamy się kolejnych eksperymentów ze strony szkoleniowca Pogoni, rywal jest zbyt silny i poważny, żeby jeszcze utrudniać sobie życie. Kkażda kolejna próba majstrowania ze składem i ustawieniem może skończyć się wynikiem kompromitującym, a takich w meczach grupy mistrzowskiej w ostatnich latach było sporo.
Przed dwoma laty Pogoń w ciągu kilku dni doznała dwóch identycznych porażek w takim samym stosunku po 0:4 z Wisłą Kraków i Lechią Gdańsk, a kapitan zespołu Rafał Murawski nazwał całą otoczkę związaną z traktowaniem meczów w grupie mistrzowskiej cyrkiem. Po tym występie przed kamerami telewizyjnymi Murawski stracił opaskę kapitańską na rzecz Adama Frączczaka, ale Pogoń dobrej opinii nie odzyskała.
Pogoń w ostatniej dekadzie dorobiła się niezbyt chlubnej etykiety klubu bez ambicji, bez charakteru i jakości. Dzieje się tak bez względu na to, kto jest trenerem i jacy piłkarze występują na boisku. Takie opinie szczególnie mocno nasilają się pod koniec sezonu. Mecz z Legią jest jedną z ostatnich szans w tym sezonie, żeby tę opinię poprawić, żeby nie być postrzeganym negatywnie, niepoważnie, prowincjonalnie. Do tej pory było na to w klubie przyzwolenie.
Pogoń spotyka się z zespołem najsilniejszym z możliwych, aktualnym mistrzem Polski i być może nowym mistrzem kraju. Szczeciński zespół może mieć bardzo duży wpływ na losy mistrzowskiego tytułu pod warunkiem, że zdoła postawić się drużynie mocniejszej, bardziej zdeterminowanej, grającej o określony cel, ale absolutnie będącej też w zasięgu takiej drużyny jak Pogoń.
Dla Kosty Runjaica będzie to już trzecia próba na warszawskim stadionie. Każda wcześniejsza kończyła się podobnie. Pogoń przegrywała, zawsze tracąc trzy gole. Biorąc pod uwagę ostatnie wyczyny szczecińskiej drużyny, istnieje realne zagrożenie, że Legia tę passę przeciwko Pogoni będzie kontynuować. ©℗
Wojciech PARADA