Pogoń w sobotę podejmuje na własnym boisku Wisłę Kraków, z którą toczy boje na poziomie najwyższej klasy rozgrywkowej już od 60 lat.
Wisła Kraków, to jeden z najbardziej utytułowanych i zasłużonych polskich klubów. Swoje największe sukcesy odnosi od końca ubiegłego wieku. Wcześniej klub nie zawsze spełniał określone nadzieje i oczekiwania. Dla Pogoni od samego początku wzajemnych kontaktów był to zespół niewygodny, wygrywający nadspodziewanie łatwo i często.
Po raz pierwszy obie drużyny zmierzyły się w roku 1959. Pogoń była wówczas beniaminkiem. Wisła nie spisywała się też dobrze. Na mecie sezonu wyprzedziła portowców tylko dwoma punktami, ale w bezpośrednich konfrontacjach nie pozostawiła cienia złudzeń. Najwyższe porażki Pogoń poniosła właśnie z Krakusami. U siebie przegrała 0:3, a na wyjeździe 0:4.
- Wisła miała świetnych obrońców - wspomina Eugeniusz Ksol, obrońca Pogoni w tamtym czasie.
Fryderyk Monica i Władysław Kawula byli podporami drużyny „Białej Gwiazdy" przez kilkanaście lat. Ten drugi do dziś pozostaje rekordzistą pod względem ilości rozegranych spotkań w barwach Wisły. Zaliczył ich dokładnie 329.
0:5 u siebie
W następnym sezonie portowcom udało się nie przegrać w Krakowie. Tam padł remis 2:2. W Szczecinie znów jednak doszło do pogromu. Wisła ograła portowców aż 5:0.
- Mieliśmy wtedy bardzo zły okres - kontynuuje E. Ksol. - Przegrywaliśmy często nie tylko z Wisłą, ale aż tak wysoko to z nikim.
Na pierwsze zwycięstwo portowcy czekali aż do ostatniej kolejki rundy jesiennej roku 1963. Szczecinianie przystępowali do spotkania podbudowani wygranymi derbami z Arkonią Szczecin 1:0, ale Wisły się obawiali, bo pamiętali kilka klęsk z lat poprzednich. Wtedy jednak odkuli się za wszystkie czasy. Wygrali 6:0.
- Graliśmy szybciej i odważniej - wspomina Bogdan Maślanka, obrońca Pogoni. - Na trybunach było ponad 30 tys. widzów, a my po każdej następnej bramce chcieliśmy strzelić kolejną, by jak najmocniej zrewanżować się za wcześniejsze wpadki.
Końcówka sezonu 1963/64 nie zapowiadała wielkich emocji. Na dwie kolejki przed końcem dwaj spadkowicze byli niemal pewni: Arkonia Szczecin i właśnie Wisła. Pogoń jednak niespodziewanie przegrała u siebie derby z Arkonią 1:2, a Wisła pokonała na wyjeździe walczącą o tytuł wicemistrza Polski Odrę Opole 4:2. Odra w żadnym innym spotkaniu nie przegrała tak wysoko, a Wisła we wszystkich pozostałych spotkaniach wyjazdowych strzeliła rywalom zaledwie 8 goli.
Zwycięski remis na Reymonta
O tym, który z zespołów: Wisła, czy Pogoń spadnie do drugiej ligi miał zadecydować bezpośredni mecz Wisły i Pogoni przy ul. Reymonta w Krakowie. Portowców urządzał remis, a Wisła musiała wygrać.
Mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Wisła po raz pierwszy w swojej historii spadła do drugiej ligi, a bezpośrednio przyczyniła się do tego Pogoń. Jednym z piłkarzy w tamtym meczu był Andrzej Trywiański.
- Mecze w Krakowie toczyły się zawsze w specyficznej atmosferze - mówi A. Trywiański. - Wiślacki hymn śpiewany był po spotkaniu, kiedy piłkarze schodzili do szatni. W czasach panowania Gomułki jego działanie było szczególnie silne. Tylko na Wiśle śpiewano hymn.
- Byliśmy wtedy blisko wygrania - dodaje Bogdan Maślanka. - Sam miałem nawet dobrą sytuację, ale nie zdołałem dojść do piłki i ta przeszła obok słupka.
Dla Bogdana Maślanki mecz skończył się dramatycznie.
- Zderzyłem się przy kornerze głowami i nastąpiło złamanie łuku jarzmowego. Po powrocie do Szczecina bylem operowany w szpitalu na Piotra Skargi i później dość długo pauzowałem.
Zespół niespełnionych nadziei
Wisła po roku powróciła do ekstraklasy i grała w niej nieprzerwanie ponad 20 lat. W roku 1967 zdobyła puchar Polski, ale najlepszą drużynę miała w latach 70.
- To był zespół niespełnionych nadziei - tłumaczy Henryk Wawrowski, piłkarz Pogoni w tamtych czasach, który wielu piłkarzy Wisły znał ze wspólnych zgrupowań kadry Kazimierza Górskiego, a następnie Jacka Gmocha.
1 maja 1974 roku jak zwykle hucznie obchodzony był dzień pracy, ale prócz tego swoją kolejkę ligową rozgrywali pierwszoligowcy. Pogoń podejmowała zespół z Krakowa. Wisła była mocną drużyną, ale nikt nie przypuszczał, że trener Kazimierz Górski powoła do reprezentacji aż pięciu jej piłkarzy. Na finały mistrzostw świata pojechali: Antoni Szymanowski, Adam Musiał, Kazimierz Kmiecik, Marek Kusto i Zdzisław Kapka. Dwaj ostatni mieli zaledwie po 20 lat, a Kapka zakończył sezon z koroną króla strzelców.
- My broniliśmy się wtedy przed spadkiem - wspomina H. Wawrowski. - W podobnej sytuacji była połowa ligi. Potrafiliśmy się jednak zmobilizować na mecze z dobrymi drużynami. Wisłę ograliśmy wtedy 3:1 i był to mecz przerywający jakąś niezbyt fortunną passę.
Krakowska młodzież
Wcześniej Wisła triumfowała we wzajemnych konfrontacjach z Pogonią w pięciu potyczkach z rzędu. Już wtedy znana była ze znakomitej pracy z młodzieżą. Praktycznie wszyscy jej piłkarze wywodzili się z krakowskich klubów, a wielu z nich to wychowankowie.
- To właśnie wtedy zaczęto mówić o słynnej krakowskiej szkole - kontynuuje H. Wawrowski. - Wisła słynęła z gry ładnej dla oka, wymieniała mnóstwo podań. To była taka nasza polska Barcelona z tą różnicą, że wtedy nikt jeszcze nie wiedział o Messim i jego pokoleniu.
Wisła w latach 1975 i 76 zdobywała tytuł mistrza Polski juniorów. To wtedy piłkarskiej Polsce pokazali się tacy piłkarze, jak: Jan Jałocha, Krzysztof Budka, Adam Nawałka, czy Andrzej Iwan.
- Wisła była klubem o wielkich możliwościach, ale też wielkich zmarnowanych szans - zaznacza H. Wawrowski.
O tym, że Wisła ma ogromny potencjał świadczyły jej występy w europejskich pucharach. W roku 1976 wyeliminowała z rozgrywek o puchar UEFA słynny Celtic Glasgow, a z RWD Molenbeck przegrała dopiero po serii rzutów karnych.
Gol 17 letniego Iwana
Pogoń w sezonie 1976/77 potrafiła jednak z Wisłą nie przegrać. W Krakowie w inauguracyjnym meczu zremisowała 1:1, a w rewanżu na stadionie w Szczecinie wygrała 2:1. Honorowego gola dla pokonanych zdobył wtedy zaledwie 17 letni Iwan i była to jego pierwsza bramka w ekstraklasie.
W roku 1978 Wisła wywalczyła mistrzostwo Polski i świetnie reprezentowała polski futbol w pucharze Europy, dochodząc do ćwierćfinału. W rozgrywkach ligowych prezentowała się jednak kiepsko.
- Wygraliśmy wtedy u siebie 3:0 - przypomina H. Wawrowski. - Piłkarze Wisły byli mocno rozczarowani przegranym ćwierćfinałem z Malmoe.
Ta wygrana zapoczątkowała kapitalny serial sześciu wygranych z rzędu z krakowskim zespołem, choć nie uchroniła portowców od spadku z ekstraklasy.
- Taki był wtedy poziom naszej ekstraklasy - uważa H. Wawrowski. - Ćwierćfinalista pucharu Europy potrafił przegrać 0:3 ze spadkowiczem. ©℗ Wojciech Parada