Pogoń Szczecin - Lech Poznań 1:0 (0:0)
Bramki: 1:0 Zwoliński (59).
Żółte kartki: Murawski, Frączczak, Czerwiński (Pogoń), oraz Kadar, Ceesaz, Pawłowski (Lech).
Sędziował: Daniel Stefański (Bydgoszcz).
Widzów: 7 754.
Pogoń: Słowik - Frączczak, Rudol, Czerwiński, Lewandowski - Akahoshi, Murawski, Matras, Nunes (83, Listkowski) - Dwaliszwili (90, Kort), Zwoliński.
Lech: Burić - Ceesay, Wilusz, Kádár, Volkov - Lovrencsics (46, Nielsen), Linetty (75, Tetteh), Trałka, Gajos, Pawłowski - Kownacki (64, Jevtić).
Pogoń wreszcie wygrała. Przełamała dwie fatalne passy. Wygrała po raz pierwszy w grupie mistrzowskiej i po raz pierwszy po 10 meczach bez wygranej. Dokonała jeszcze jednej wyjątkowej rzeczy. Potrafiła ograć aktualnego jeszcze mistrza Polski po raz drugi w jednym sezonie.
Dla portowców to było bardzo ważne zwycięstwo. Pozostawia ich w grze o europejskie puchary, a to oznacza, że emocje będą do ostatniego meczu sezonu.
Portowcy zagrali podobnie, jak w meczu z Legią – twardo, bezkompromisowo, ofiarnie. Na ataki gości – szczególnie te przeprowadzane w pierwszej połowie odpowiadała własnymi. Nie zawsze skoordynowanymi, nie zawsze przemyślanymi, ale zdecydowanymi, nastawionymi na strzelenie gola.
Zmiany w składzie
Trener Michniewicz dokonał kilku zmian. Jedne były wymuszone, inne niekoniecznie. Wszystkie jednak miały niebagatelny wpływ na losy meczu.
Do bramki wrócił Słowik, który zawalił mecz z Ruchem. W sobotni wieczór swoje winy odkupił, wybronił pięć strzałów, w tym trzy bardzo groźne, dobrze interweniował na przedpolu i miał też trochę szczęścia. Przed przerwą od utraty gola uratowała go poprzeczka, a jedyne jego niepewne odbicie piłki zakończyło się niecelnym strzałem rywala.
Do wyjściowego składu po jeszcze dłuższej przerwie powrócił Lewandowski. To był cichy bohater meczu. W pierwszej połowie wykonał dwa otwierające podania, a po przerwie nie dał się po swojej stronie boiska oszukać ani razu.
Lewandowski tworzył z Nunesem świetnie rozumiejącą i uzupełniającą parę, a absencja przebojowego, ale absolutnie nie umiejącego bronić Gyurcso nie była odczuwalna.
Mecz wielkich przełamań
To był mecz wielkich przełamań. Nie tylko dla Słowika, czy Lewandowskiego, ale przede wszystkich Zwolińskiego. 23-latek zdobył swoją pierwszą bramkę od pół roku i trzeba przyznać, że w pierwszej tak naprawdę dogodnej sytuacji, do jakiej doszedł.
To nie był dobry występ naszego napastnika. Był zdecydowanie mniej widoczny od Dwaliszwiliego, rzadziej od Gruzina zagrażał, świadczą o tym statystyki– zdecydowanie korzystniejsze dla Dwaliszwiliego. To jednak Zwoliński zdołał wykorzystać okazję, a Gruzin nie, choć miał ich zdecydowanie więcej – przynajmniej trzy.
Jeszcze dzień przed meczem trener Michniewicz zdecydowany był wystawić do gry w wyjściowym składzie Listkowskiego. 18-letni junior na ostatnim przed meczem treningu nie wypadł dobrze i rozpoczął spotkanie z ławki rezerwowych. Okazało się zatem, że bez juniorów w składzie gra portowców wygląda zdecydowanie bardziej dojrzale.
Wyrwa w środkowej strefie
Gra dwójką napastników spowodowała jednak wyrwę w środkowej formacji i w pierwszej połowie było to widoczne. Goście mieli przewagę w środkowej strefie boiska, łatwiej i lepiej przedostawali się pod bramkę Słowika i choć Pogoń potrafiła się odgryzać, to ładniej i sprawniej poczynała sobie drużyna gości.
Po przerwie sytuacja się odwróciła. Może z tego powodu, że trener Jan Urban też postanowił wzmocnić siłę ataku kolejnym napastnikiem kosztem gracza w środkowej formacji. Pogoń swoją przewagę potrafiła wykorzystać, a potem mądrze się bronić.
Goście tak naprawdę zaczęli zagrażać pod koniec meczu, kiedy miejscowym zaczęło nieco brakować sił, a obrona korzystnego wyniku była coraz bardziej rozpaczliwa i heroiczna.
To był wielki dzień dla trenera Michniewicza, który w Lechu zaczynał swoją trenerską karierę na szczeblu ekstraklasy. Ostatnie dni były dla niego trudne, krytyka spadała ze wszystkich stron, ale okazało się, że jeden mecz może całkowicie odmienić ocenę jego pracy. ©℗ Wojciech Parada