Niedziela, 24 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Szampańska jedenastka w Zakopanem

Data publikacji: 09 stycznia 2018 r. 19:06
Ostatnia aktualizacja: 09 stycznia 2018 r. 19:06
Piłka nożna. Szampańska jedenastka w Zakopanem
 

Rozmowa z piłkarzem Pogoni Szczecin Jakubem Piotrowskim, laureatem 64. Plebiscytu Sportowego „Kuriera Szczecińskiego”

Pomimo tego, że piłkarze szczecińskiej Pogoni zamykają obecnie tabelę ekstraklasy, czołowy zawodnik naszej drużyny i młodzieżowy reprezentant Polski Jakub Piotrowski został doceniony przez Czytelników „Kuriera Szczecińskiego” i dzięki ich głosom znalazł się w dziesiątce najlepszych sportowców województwa.

– Szybko minął świąteczno-noworoczny urlop, czy też może czas wolny się dłużył?

– Trzy tygodnie wolnego to dla mnie dużo, więc czekałem z niecierpliwością na rozpoczęcie treningów, bo sprawiają mi one przyjemność. Nie traktuję ich jak ciężkiej, nielubianej pracy, choć czasem wylewamy sporo potu i czuje się w nogach przebiegnięte kilometry. Do Szczecina przyjechałem już kilka dni wcześniej, a powód tego nie był może miły, ale konieczny. Po prostu musiałem… odwiedzić swoją klinikę stomatologiczną i zrobić porządek z zębami.

– Przejdźmy do przyjemniejszych tematów. Jakie wspomnienie pozostawił sylwester?

– Wybrałem się z grupą przyjaciół oraz z dziewczyną Wiktorią – szczecinianką obecnie mieszkającą w Dobrej – do Zakopanego, gdzie bawiliśmy się także przed rokiem. Było nas 11 osób, a więc można powiedzieć: pełna drużyna piłkarska „Szampańska jedenastka”, tylko że tym razem w konfiguracji damsko-męskiej i tylko jeden kolega nie miał pary, ale nie popsuło mu to humoru. Było też kilku kolegów z zespołu portowców: mój brat Bartosz Piotrowski, Sebastian Kowalczyk i Marcin Listkowski, z którym świetnie się rozumiemy i najczęściej dzielimy pokój podczas wyjazdów. Nie byliśmy jednak na słynnym „Sylwestrze z TVP”, na którym bawiło się blisko 100 tysięcy ludzi, bo uznaliśmy, że to zbyt duży tłum i powitaliśmy Nowy Rok bardziej kameralnie. Przy okazji pobytu w Tatrach weszliśmy na Gubałówkę, lecz mimo chęci nie udało nam się wjechać kolejką na Kasprowy Wierch, bo było zbyt dużo chętnych, a sprawę skomplikował też porywisty wiatr. Bardzo dużo czasu spędziliśmy zaś na Krupówkach.

– Sportowcy z reguły dużo podróżują. Robią to z konieczności czy z zamiłowania do turystyki?

– Myślę, że to indywidualna sprawa. Wyczynowy sportowiec musi dużo podróżować, ale z reguły nie ma wtedy czasu na zwiedzanie. Niedawno, bo we wrześniu byłem w Gruzji i najbardziej z tego zapamiętałem, że do przerwy był remis, a wygraliśmy 3:0. Natomiast jeśli chodzi o indywidualną turystykę, to po raz pierwszy byłem na zagranicznej wakacyjnej wycieczce podczas minionego lata, kiedy to odpoczywałem na Majorce.

– Jak rozpoczęła się przygoda ze sportem?

– Już we wczesnym dzieciństwie tata zabierał mnie i o rok starszego brata na szkolne boiska, gdzie stawialiśmy pierwsze futbolowe kroki. W różnych okresach życia interesowały mnie także inne sporty, a najbardziej siatkówka, i to również w wersji plażowej. Ponadto biegałem i uprawiałem trójbój lekkoatletyczny. Gdy była okazja, nie stroniłem od tenisa stołowego. Były też narty, a jako młody chłopak z okolic Torunia nie mogłem się oczywiście oprzeć urokowi sportu żużlowego, więc nie tylko oglądałem mecze w telewizji, ale także jeździłem na stadion tamtejszego Apatora, a w późniejszym okresie zdarzyło się nawet, że próbowałem swych sił na motocyklu. Niestety, podpisany z Pogonią kontrakt zabrania mi narciarskich szusów i jazdy na dwóch kołach. Pozostaje mi więc jedynie kibicowanie żużlowcom i czasami wybieram się na mecze, bo na stadion Stali Gorzów nie jest ze Szczecina aż tak daleko jak do Torunia, gdzie mimo wszystko też czasami się pojawiam.

– Kiedy piłka nożna stała się dyscypliną numer „1”?

– W Grzybnie nie ma klubu piłkarskiego, ale już jako 7-latek zacząłem grać w pobliskim Unisławie w miejscowej Unislavii, gdzie rozpoczynałem karierę podobnie jak brat, lecz później nasze drogi się rozeszły, by spotkać się ponownie w Szczecinie. Gdy trochę podrosłem, trafiłem do Chemika Bydgoszcz, a później na pół roku do III-ligowej Wdy Świecie, gdzie zostałem dostrzeżony przez emisariuszy Pogoni i na próbę wypożyczony. W tym samym czasie na Twardowskiego z gdyńskiej Arki trafił Bartosz. Na początku trenowałem z zespołem Centralnej Ligi Juniorów prowadzonym przez Pawła Crettiego, a czasami zajmował się mną także Adam Gołubowski.

– Długo trzeba było czekać na pierwszy kontakt z ekstraklasową ekipą?

– Po półrocznym pobycie w grodzie Gryfa na zajęcia z pierwszym zespołem zaprosił mnie trener Czesław Michniewicz. Prowadził drużynę z humorem i do dziś mam z nim dobry kontakt, bo jest trenerem reprezentacji Polski do lat 21. W ekstraklasie debiutowałem 8 listopada 2015 roku w przegranym 0:1 meczu z Legią w Warszawie, wchodząc w 81. minucie za Japończyka Takafumiego Akahoshiego. Kilkanaście tysięcy kibiców na trybunach robiło atmosferę i mimo porażki było to coś fajnego. Debiut na Twardowskiego także miałem w meczu z wojskowymi, zremisowanym bezbramkowo 9 kwietnia następnego roku, gdy w końcówce zmieniłem Mateusza Matrasa.

– Gdy trenera Czesława Michniewicza zastąpił Kazimierz Moskal, Pogoń zadecydowała o wypożyczeniu do I-ligowego Stomilu Olsztyn. Czy wywołało to żal do szkoleniowca i klubu?

– Nie mogłem mieć żalu, bo znałem ligowe realia, a wtedy Pogoń miała bardzo silny środek pomocy. Siedzenie na ławce rezerwowych nic by mi nie dało i dlatego sam poprosiłem o wypożyczenia. Zrobiłem to, by więcej grać, ale przede wszystkim dla swojej głowy, czyli by nabrać pewności siebie. Stomil toczył wtedy bój o utrzymanie, a mój początek w Olsztynie był bardzo dobry i choć później mógł naturalnie zdarzyć się jakiś mecz nieco gorszy, to jednak generalnie był to bardzo pozytywny okres i doceniono moją grę mówiąc, że mam potencjał na ekstraklasę.

– Dostrzeżono to także w Szczecinie i zaproszono na przedsezonowy obóz do Wronek z nowym trenerem Maciejem Skorżą…

– Po zgrupowaniu trener powiedział, że chce mnie w drużynie i nie puści, bo były plany, bym po powrocie ze Stomilu poszedł na kolejne wypożyczenie do któregoś z I-ligowców. Zostałem w Pogoni i myślę, że wykorzystałem swoją szansę. Sporo się od trenera Macieja Skorży nauczyłem, jak zresztą od każdego ze szkoleniowców, z którymi dotychczas współpracowałem. Jestem zadowolony z przedłużenia kontraktu i perspektywy trzech lat gry na Twardowskiego. Sądzę, że jesienią prezentowaliśmy się całkiem dobrze, mieliśmy kilka bardzo fajnych spotkań, ale niestety, wyniki były złe. Często byliśmy przy piłce, rozgrywaliśmy ciekawe akcje, ale za mało strzelaliśmy goli. Moim zdaniem, główny powód był ten, że w decydujących momentach brakowało czasami zaryzykowania, by zrobić drybling, niekonwencjonalnie podać lub strzelić z trudnej pozycji, a właśnie te elementy otwierają drogę do bramki.

– Prosimy o parę słów o głównych boiskowych atutach.

– To powinni ocenić inni, ale myślę, że moja główna zaleta to chłodna głowa i myślenie. Nie chcę być szufladkowany jako jedynie defensywny pomocnik, bo bardzo lubię grać do przodu, więc cieszę się, że obecny trener Kosta Runjaic pozwala mi na ofensywne akcje, bo jest wymienność pozycji. Z nowym szkoleniowcem – z którym po niemiecku rozmawia chyba jedynie Dawid Niepsuj – jak większość zespołu dogaduję się „prostym” angielskim, a trener uczy nas swoich ustawień taktycznych oraz tego, kiedy prowadzić piłkę, a kiedy odegrać z klepki lub na dwa kontakty…

– Wkrótce do Szczecina powróci były szkoleniowiec Kazimierz Moskal, prowadzący obecnie Sandecję Nowy Sącz wyprzedzającą Pogoń o dwa miejsca i 4 punkty, a więc teoretycznie najgroźniejszego rywala w walce o utrzymanie. Czy wynik spotkania z 10 lutego wyłoni spadkowicza?

– Będzie to szalenie istotny pojedynek, ale nie uratuje nas on ani nie pogrzebie, gdyż jest jeszcze wiele meczów i aż do końca każdy będzie bardzo ważny. Po prostu musimy jak najwięcej wygrywać, a wtedy jedna wpadka nie przekreśli szans. Podsumowując powiem, że utrzymamy się na 100 procent!

– Na koniec poprosimy gościa z okolic Torunia o pozasportowe szczecińskie wrażenia.

– Szczecin jest ładnym miastem i bardzo dobrze mi się tu mieszka. Po zdaniu matury i ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego w Centrum Mistrzostwa Sportowego przy ulicy Mazurskiej mam teraz więcej czasu, więc mogę pospacerować, a najlepsze ku temu miejsce to nadodrzańskie bulwary. Jest też sporo parków, gdzie można bezpiecznie pojeździć na rowerze, oraz bardzo dużo restauracji, ale zdradzę, że od jakiegoś czasu wolę posiłki sporządzane w domu.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

(mij)

Fot. R. Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA