Dziś Lechia Gdańsk gra na pięknym, nowoczesnym stadionie - arenie piłkarskich mistrzostw Europy. Od roku 2008 nieprzerwanie występuje w ekstraklasie i ma mocarstwowe zapędy. Nie zawsze jednak tak było. Najlepszy okres dla tej drużyny przypadł na lata 50, ale Pogoń wtedy dopiero raczkowała i dobijała do krajowej elity.
Po raz pierwszy zmierzyła się z Lechią w roku 1959 - swoim inauguracyjnym sezonie w ekstraklasie, w której Lechia była już stałym bywalcem.
- Oni mieli doświadczoną drużynę - mówi Eugeniusz Ksol, piłkarz Pogoni.
Pogoń i Lechia miały wówczas dużo wspólnego. Jedni i drudzy budowały trzon zespołu w oparciu o piłkarzy z różnych rejonów Polski, kusząc ich atrakcyjną pracą w Polskiej Żegludze Morskiej.
- Pływanie na statkach, to w tamtym czasie było okno ma świat - wspomina Ksol. - Z Pogoni wielu prosto z boisk trafiało na statki. Spotkało to między innymi Rafała Aniołę, Mirosława Jaworskiego, Jerzego Słowińskiego, czy Mariana Kielca.
Duet doborowych obrońców
Lechia pod koniec lat 50 miała dwóch klasowych obrońców: Romana Korynta i Czesława Lenca. Obaj dla Lechii rozegrali około 200 spotkań w ekstraklasie i dawali się we znaki napastnikom wysokiej klasy.
- Szczególnie mocną przeprawę miał z nimi Marian Kielec - wspomina Ksol. - On też nie należał do przyjemniaczków. Między Koryntem, a Kielcem trwały prawdziwe boiskowe wojny.
Korynt w latach 1959-60, kiedy Pogoń z Lechią rywalizowała na boiskach ekstraklasy, należał do najlepszych polskich piłkarzy. Dwukrotnie w tych latach wygrywał klasyfikację Złotych Butów. Grał w Igrzyskach Olimpijskich w Rzymie i był postrachem wszystkich napastników w Polsce.
Korynt i Lenc, to nie byli jedyni klasowi piłkarze w Lechii w tamtym czasie. Wyróżniali się też bracia: Henryk i Bogdan Gronowscy. Pierwszy był bramkarzem, drugi prawoskrzydłowym.
- Ja szczególnie zapamiętałem tego drugiego - opowiada E. Ksol. - Był szybki, dynamiczny, sprawiał wiele problemów.
Bracia Gruner (Gronowscy)
Obaj pochodzili z Gliwic, pierwotnie nazywali się Gruner, ale polskie władze szczególnie zwracały uwagę, by po wojnie zmieniać nazwiska na typowo polskie.
- Ja przed wojną nazywałem się Ksoll i kazali nam odjąć jedną literkę na końcu, bo kojarzyło się to z niemieckim nazwiskiem. Dyskusji żadnej nie było.
Dramatyczny mecz drużyny Pogoni i Lechii stoczyły na trzy kolejki przed zakończeniem sezonu z roku 1960. Lechia zajmowała trzecie miejsce od końca i wyprzedzała o punkt Gwardię Warszawa i Pogoń Szczecin.
- Nawet remis niewiele nam dawał - wspomina Eugeniusz Ksol. - Graliśmy u siebie i bardzo chcieliśmy wygrać.
Pogoń w drugiej połowie sezonu szczególnie źle grała u siebie. Przegrywała za często i bardzo wysoko - z Legią 1:4, Wisłą 0:5 i nawet z bezpośrednio zainteresowaną spadkiem Gwardią aż 2:5.
- Gdybyśmy pokonali Lechię, to wyprzedzilibyśmy ją w tabeli, a do końca pozostały zaledwie dwie kolejki. Lechia była doświadczonym zespołem, na boisku potwierdziła swoją wyższość i wygrała 3:1, praktycznie pozbawiając portowców szans na utrzymanie się.
Foryś kusił Ksola
Niemal legendarnym trenerem Lechii w tamtym czasie był Tadeusz Foryś. Już przed wojną należał do czołówki polskich szkoleniowców, był w sztabie trenerskim na finały mistrzostw świata w roku 1938. W latach 50 chciał mieć w swojej drużynie ... Eugeniusza Ksola.
- Grałem wówczas w Bydgoszczy, wziąłem nawet dwa dni wolnego, przyjechałem do Gdańska i zastanawiałem się nad przeprowadzką - wspomina E. Ksol. - Nie podobało mi się jednak. Zupełnie inaczej, jak podczas mojej pierwszej wizyty w Szczecinie.
W sezonie 1962/63 w drużynie Lechii nie było już Lenca, karierę zakończył Robert Gronowski, który później razem z bratem wyemigrowali do Niemiec i ostatnie dni życia spędzili w Hamburgu.
Lechia już nie była taka mocna, a Pogoń wręcz przeciwnie - radziła sobie coraz lepiej. To właśnie wtedy 21 letni Marian Kielec został królem strzelców, a jego indywidualne pojedynki z Koryntem przebiegały coraz częściej po myśli młodego napastnika ze Szczecina.
Pożegnanie na 20 lat
Obie drużyny spotkały się w przedostatniej kolejce spotkań. Lechia wygrała 2:0, ale wynik meczu nie miał absolutnie żadnego znaczenia. Pogoń już wcześniej zapewniła sobie utrzymanie, a Lechia musiała się pogodzić z degradacją. Jej absencja na boiskach ekstraklasy trwała bardzo długo - ponad 20 lat.
Lechia szczególnie w latach 70 miała wielkie piłkarskie aspiracje, dochowała się kilku klasowych piłkarzy, takich jak: Jerzy Kasalik, Tomasz Korynt, Bogusław Kaczmarek, Zbigniew Kruszyński, czy Mirosław Tłokiński.
Wszyscy po kolejnych nieudanych sezonach w II lidze odchodzili do klubów I ligi. Jedynym niezłomnym był Zdzisław Puszkarz, który jako piłkarz II ligowy zadebiutował nawet w reprezentacji w drużynie Kazimierza Górskiego.
Również trenerów Lechia miała wyjątkowych. Z ławki drużyną kierowali przyszli trenerzy polskiej reprezentacji piłkarskiej: Ryszard Kulesza i Wojciech Łazarek. Żaden z nich jednak nie znalazł sposobu, by przywrócić Gdańskowi ekstraklasę.
Stoczniowcy i mundurowcy
Lechia była klubem budowlanym, przez co zdecydowanie mniej wpływowym od klubów z resortu stoczniowego i mundurowego, a właśnie drużyny spod tego szyldu w latach 70 wygrywały rywalizację w drugiej lidze (Arka Gdynia, Bałtyk Gdynia, oraz Gwardia Warszawa i Zawisza Bydgoszcz).
- Lechia była w latach 70 klubem trochę szykanowanym - wspomina Eugeniusz Różański, który pod koniec lat 70 prowadził w drugiej lidze Stal Stocznię. - Z klubów trójmiejskich zdecydowanie wyższe notowania miały: Arka, Bałtyk i Stoczniowiec. Lechia była dopiero czwarta.
Lata 70 ubiegłego wieku, to okres w naszym kraju bardzo gorący. Szczególnie nasilały się niepokoje w stoczniach. Należy zwrócić uwagę, że Arka, Bałtyk, czy Stoczniowiec dopiero po masakrze z roku 1970 zaczęły mieć coraz silniejszą pozycję w polskim futbolu.
- Lechia szkoliła młodzież, miała znakomitych kibiców, świetne tradycje - mówi E. Różański. - Tam też jednak skupiała się opozycja, dlatego wszelkie próby odbudowy silnej drużyny Lechii nie miały w latach 70 żadnych szans.
Jarguz, jak Laguna
Eugeniusz Różański świetnie pamięta koniec sezonu 1983/84, kiedy Lechia po ponad 20 latach przerwy wracała na boiska ekstraklasy. Prowadził wtedy drużynę Zagłębia Lubin, która w ostatniej kolejce spotkań grała w Gdańsku z miejscową Lechią.
- Lechia musiała ten mecz wygrać - wspomina Różański. - Przed ostatnią kolejką spotkań miała tyle samo punktów, co Olimpia Poznań, która podejmowana była przez Stal Stocznię Szczecin.
W Olimpii grało wówczas wielu piłkarzy powiązanych niegdyś właśnie ze szczecińską piłką nożną: Marek Siwa, Andrzej Borówko i Jacek Burkhardt. Olimpia wygrała w Szczecinie 1:0, ale wygrana na niewiele jej pomogła.
Mecz Lechii z Olimpią sędziował Alojzy Jarguz. To było jego pożegnanie z gwizdkiem, jego ostatni mecz. Przed spotkaniem urządzono mu pożegnanie. Wszystko wyglądało identycznie, jak w legendarnym i kultowym filmie „Piłkarski Poker". Włącznie z tym, że Jarguz kilka miesięcy po meczu Lechia - Zagłębie został prezesem lubińskiego klubu i jako jeden z nielicznych chodził w jasnych marynarkach - podobnie jak sędzia Laguna z „Piłkarskiego Pokera".
- Gdy zdobyliśmy gola na 1:2, sędzia Jarguz trzy minuty później podyktował karnego i zrobiło się 1:3 - wspomina Różański. - Nie dało się tego meczu wygrać. Przegraliśmy 2:4.
Juventus czekał
Dopiero w latach 80 pozycja Lechii w polskim futbolu stawała się coraz pewniejsza. W roku 1983 III ligowy zespół wywalczył puchar Polski, a w I rundzie Pucharu Zdobywców Pucharów trafił na słynny Juventus Turyn.
Pierwszoplanową postacią drużyny był wówczas Jerzy Kruszczyński. Do Pogoni trafił w wieku 12 lat i był rówieśnikiem Marka Włocha i Krzysztofa Urbanowicza. To był bardzo udany rocznik, ale Kruszczyńskiemu w przeciwieństwie do swoich kolegów z drużyny juniorów nie udało się przebić do pierwszej drużyny.
W Pogoni zadebiutował już w wieku 17 lat, ale w momencie bardzo mało obiecującym. Pogoń przegrała akurat z Zagłębiem Sosnowiec 1:5, tracąc szanse na zdobycie tytułu wicemistrza Polski. To był koniec w drużynie trenera Bogusława Hajdasa, ale Kruszczyński odszedł z Pogoni ledwie rok później. Przez pięć lat grał w Arkonii i wydawało się, że już nie wypłynie na szerokie wody. Otrzymał jednak propozycję z Lechii.
Boniek i Platini na Traugutta
Już w swoim premierowym sezonie musiał stawić czoła wspomnianemu Juventusowi - naszpikowanemu mistrzami świata i mającego w składzie oczywiście Zbigniewa Bońka i Michela Platiniego.
25 letni piłkarz zdołał nawet pokonać legendarnego Dino Zoffa, ale pomóc w awansie oczywiście nie mógł. Oba mecze Lechia przegrała - w Turynie 0:7, a w Gdańsku 2:3. Trenerem gdańskiej drużyny był wówczas Jerzy Jastrzębowski, zaledwie 32 letni szkoleniowiec, który nigdy już później nie przeżył podobnych emocji.
- Pamiętam świetnie tamten mecz, choć z punktu widzenia sportowego nie miał on wielkiego znaczenia - wspomina J. Jastrzębowski.
28 września 1983 roku na trybunach stadionu przy ul. Traugutta w Gdańsku przybyło ponad 40 tysięcy ludzi. Wśród nich był między innymi Lech Wałęsa, który na stadionie Lechii zasiadł w przeddzień swoich 40 urodzin i tydzień przed przyznaniem mu pokojowej nagrody Nobla.
Solidarnościowa manifestacja
Piłkarskie święto z udziałem dziewięciu mistrzów świata, Zbigniewa Bońka i Michela Platiniego przerodziło się w prawdziwą solidarnościową manifestację.
- Trudno było wtedy skoncentrować się na meczu, choć ten był wyjątkowy - kontynuuje J. Jastrzębowski. - Wszyscy na stadionie wiedzieli, że jest na nim Lech Wałęsa. Ci, którzy tego nie pamiętają, nie zrozumieją, jakie to były emocje, jakie ciśnienie, niepewność. Policja nie mogła nic zrobić. Na stadionie było 40 tysięcy ludzi i na przemian skandowali: Lechia, Solidarność i Lech Wałęsa. Trwało to dwie godziny.
Sam mecz też wywołał wielkie emocje i gdyby odbywał się w innych okolicznościach, to z całą pewnością pamiętany byłby jeszcze bardziej.
- Ja rzeczywiście nie pamiętam tego meczu tak dokładnie, jakbym powinien - kontynuuje wspomnienia J. Jastrzębowski. - Przecież nie zawsze zdarza się grać z takim rywalem. Wtedy Juventus to był finalista Pucharu Europy z plejadą mistrzów świata sprzed roku. Pamiętam, że nawet, jak Włosi zdobywali gole na 2:2, a potem na 3:2, to trybuny były zajęte zupełnie czym innym. Wszyscy chcieli zobaczyć Wałęsę, utwierdzić się w przekonaniu, że to on. To był czas internowań, stanu wojennego. Dochodziły sprzeczne informacje, plotki, że to sobowtór Wałęsy, że ten prawdziwy został zakatowany, a sobowtóra wpuszczono na stadion, by ludzie mieli nadzieję.
Puszkarz z Kupcewiczem
Pogoń zmierzyła się w meczu na szczeblu ekstraklasy rok później. Pojechała do beniaminka po trzech zwycięstwach z rzędu i uporała się także z gdańszczanami, wygrywając 1:0. Obie drużyny mierzyły się ze sobą przez cztery sezony.
To wtedy dopiero zadebiutował w ekstraklasie w barwach Lechii Puszkarz. Miał już jednak 31 lat i najlepsze swoje lata za sobą. Podobnie, jak Janusz Kupcewicz, który wcześniej był kojarzony raczej z Arką Gdynia, a na zakończenie swojej kariery zamienił ją na Lechię.
Lechia w dalszym ciągu świetnie pracowała z młodzieżą. Wychowała między innymi takich piłkarzy, jak Jacek Grembocki, czy Janusz Wójtowicz, którzy w wieku 17 lat debiutowali w pierwszej drużynie Lechii i nie były to występy na wyrost. To drugi w latach 90 na jeden sezon zawitał nawet do Pogoni. W roku 1988 Lechia ponownie spadła do drugiej ligi i znów na ... 20 lat.
Plejada zdolnej młodzieży
Pogoni Lechia stanęła jeszcze na drodze w sezonie 1996/97. Obie drużyny grały w drugiej lidze, ale tylko szczecinianie grali o wysoką stawkę. Na trzy kolejki przed końcem szczecinianie podejmowali Lechię Gdańsk, a wygrana zapewniała naszej drużynie awans.
Presja wyniku całkowicie spętała nogi podopiecznym trenera Romualda Szukiełowicza i doszło do zaskakującego rozstrzygnięcia - porażki Pogoni na własnym boisku 0:1. Portowcy w następnej kolejce ograli w Głogowie miejscowy Chrobry aż 5:1, pieczętując awans, ale mogli to uczynić wcześniej, mając za rywala Lechię.
To była drużyna, pozbawiona finansowego wsparcia, ale imponująca ciągle pracą z młodzieżą. Właśnie wtedy, na stadionie w Szczecinie grali tacy piłkarze, jak: Jarosław Bieniuk, Tomasz Dawidowski, Paweł Król, czy Marek Zieńczuk. Wszyscy później trafili do Amiki Wronki.
Do innych klubów odchodzili też późniejsi reprezentanci Polski: Marek Pawlak, Grzegorz Szamotulski, Sławomir Wojciechowski, Rafał Kaczmarczyk, czy Marcin Mięciel.
Ze świetnej pracy z młodzieżą korzystała też w latach 90 ubiegłego wieku Pogoń, której udało się pozyskać najlepszych w tamtym czasie piłkarzy Lechii: Marcina Kaczmarka (rok 1994) i Jarosława Chwastka (rok 1996). ©℗ Wojciech Parada