Poprzednią kolejkę piłkarskiej ekstraklasy obserwowało na żywo niecałe 54 tysiące kibiców, co daje średnią 6,7 tys. na jeden mecz. Tylko jeden mecz w tej serii spotkań zgromadził na trybunach więcej, niż 10 tysięcy kibiców. Było to podczas spotkania walczącej o mistrzowski tytuł Cracovii z Lechem Poznań.
Na pozostałych stadionach było mniej niż 10 tysięcy fanów, a na czterech obiektach mniej niż 5 tysięcy kibiców. Należy oczywiście wziąć pod uwagę fakt, że na obiektach w Łodzi i Szczecinie pojemność miejsc jest ograniczona. W Łodzi trybuny mogą pomieścić 5 tysięcy kibiców, w Szczecinie nieco ponad 4 tysiące i niemal zawsze wszystkie miejsca są zajęte.
Dopiero po wybudowaniu trybun w tych miastach okaże się, czy inwestycja nie była przeszacowana. Stadiony w Łodzi i Szczecinie będą mogły pomieścić ponad 20 tysięcy fanów. W innych miastach przekonujemy się, że frekwencja na takim poziomie jest praktycznie niemożliwa do zbudowania.
W ostatniej kolejce mecze rozgrywane były na dużych nowych stadionach i w dużych miastach – w Krakowie, Gdańsku, Białymstoku, Zabrzu i Lublinie – i łącznie na tych stadionach zgromadziło się nieco ponad 40 tysięcy kibiców, czyli średnio po 8 tysięcy na jeden mecz.
33 procent zajętości
Łącznie na tych pięciu stadionach do dyspozycji jest prawie 120 tysięcy miejsc, czyli zajętość była na poziomie 33 procent. Wypracowanie zajętości miejsc choćby na poziomie 50 procent stanowi w polskich realiach przedsięwzięcie niemal niemożliwe do zrealizowania.
Tylko co trzecie krzesełko było zajęte w kolejce, która inaugurowała tegoroczne rozgrywki w najwyższej klasie rozgrywkowej. Teoretycznie frekwencja powinna być wysoka z tego względu, że kibice mogli poczuć tęsknotę za krajowym futbolem, swoją drużyną. Rzeczywistość tego nie potwierdziła.
Zainteresowanie polskim futbolem spada i nie pomagają nawet nowe stadiony, które znacznie podniosły komfort oglądania meczów. Średnia widzów w obecnym sezonie wynosi 8976 na jedno spotkanie. To tylko niewiele więcej niż w poprzednim sezonie, kiedy średnia widzów zatrzymała się na liczbie 8878.
Trzeba jednak wziąć pod uwagę fakt, że w obecnym sezonie jeszcze sześć kolejek rozegranych zostanie do 22 marca, a więc w okresie zimowym, kiedy niezbyt przychylna aura nie zachęca do odwiedzin stadionów. Ta frekwencja może być jeszcze niższa, co pokazują poprzednie sezony, kiedy właśnie w okresie listopad-marzec frekwencja jest najniższa.
Przykład tego mieliśmy podczas piątkowego meczu we Wrocławiu. Spotkanie zajmującego czwarte miejsce Śląska obserwowało w piątkowy wieczór zaledwie 8 196 kibiców. To tylko 19 procent zajętości obiektu utrzymywanego z kasy miasta kwotą 13 mln złotych rocznie. Na ten konkretny mecz stadion okazał się pięć razy za duży.
Gorszy czwarty kolejny sezon
To może być czwarty sezon z rzędu, kiedy średnia frekwencja z każdym kolejnym rokiem spada. Dwa sezony temu średnia wynosiła 9442 kibiców, natomiast trzy sezony temu była najwyższa w obecnej dekadzie i wynosiła 9679. Średnio powyżej 9 tysięcy osób przychodziło na mecz jeszcze w sezonie 2015/16. W pozostałych sezonach zawsze było mniej niż 9 lub nawet 8 tysięcy na jedno spotkanie.
Spadek frekwencji ma ścisły związek ze spadkiem w klubowym rankingu UEFA polskich drużyn klubowych. Trzy sezony temu Legia Warszawa grała w fazie grupowej Ligi Mistrzów, awansowała do fazy play-off Ligi Europy i w 1/16 finału minimalnie przegrała rywalizację z Ajaksem Amsterdam. Polska plasowała się wówczas na 20. pozycji w rankingu UEFA, a sezon 2020/21 rozpocznie od pozycji numer 32.
Rywalizacja Legii w sezonie 2016/17 była ostatnią w wykonaniu polskiej drużyny klubowej w fazie grupowej Ligi Mistrzów lub Ligi Europy, co spowodowało w następnych sezonach nagły spadek w rankingu, ale też pośrednio wpłynęło na brak zainteresowania polską ekstraklasą, której prestiż legł w gruzach.
Sezon 2017/18 Polska rozpoczęła na 21. miejscu w rankingu, w sezonie 2018/19 plasowała się już na pozycji numer 25, a obecnie zajmuje 28. pozycję. W przyszłym sezonie zajmować będzie 32. pozycję, w obecnym sezonie uzbierała dorobek klasyfikujący polski futbol klubowy na 37. pozycji. To gorzej między innymi od takich krajów, jak: Łotwa, Armenia, Liechtenstein, Gruzja czy Irlandia Północna.
Frekwencja zależy od wyniku
To pokazuje, że wynik sportowy i stadionowa frekwencja mają bardzo wiele wspólnego. Są od siebie zależne. Prezesi polskich klubów otrzymali od samorządów w prezencie drogie obiekty sportowe i nie potrafili tego wykorzystać choćby do utrzymania pozycji sprzed dekady. Ta pozycja runęła w dół z niesłychaną siłą.
Obecnie w polskiej ekstraklasie aż dwanaście klubów gra na nowych stadionach. Takowych nie mają jedynie: Pogoń, Wisła P., Raków i po części ŁKS dysponujący tylko jedną nowoczesną trybuną. W sezonie 2010/11, czyli prawie dekadę temu, na nowych stadionach grały zaledwie cztery kluby: Lech, Zagłębie, Korona i Cracovia. Obecnie jest zatem zdecydowanie łatwiej zbudować wysoką frekwencję, ale tak się nie dzieje.
W sezonie 2010/11 nowych stadionów nie miały jeszcze gotowych: Wisła, Śląsk, Lechia, Górnik, Jagiellonia, Arka i Piast. Legia grała jedynie przy trzech nowych trybunach, tak jak obecnie Górnik. Na starych stadionach 9 lat temu grały: Polonia Warszawa, Polonia Bytom, Widzew, GKS Bełchatów i Ruch Chorzów. Mimo to średnia frekwencja z sezonu 2010/11 była niemal identyczna ze średnią frekwencją dwóch ostatnich sezonów – obecnego i poprzedniego. 9 lat temu wynosiła 8761.
Wtedy jednak Lech na swoim nowiutkim, dopiero co oddanym do użytku stadionie grał w fazie grupowej Ligi Europy, wygrywał na własnym boisku z Manchesterem City, dwukrotnie remisował z Juventusem Turyn, zajął w grupie drugie miejsce przed Juventusem i awansował do fazy play-off, w której okazał się minimalnie gorszy od Udinese.
Klęska w pucharach, klęska na trybunach
Rok później, czyli w sezonie 2011/12. w fazie grupowej Ligi Europy grały dwa polskie kluby: Legia Warszawa i Wisła Kraków – oba awansowały do fazy play-off i też były blisko wyeliminowania swoich rywali. Dziś rywalizacja z klubami z Anglii, Włoch, Austrii, Portugalii czy Belgii wydaje się jedynie mrzonką, natomiast w latach 2010 i 2011 tak się działo. Obniżył się poziom polskich klubów i poziom zarządzania nimi.
Polskie kluby niemal dekadę temu wyglądały na poważne, dobrze zarządzane, świetnie rokujące, wzmacniały się, wprowadzano więcej młodych, przygotowanych do dużych wyzwań piłkarzy, wychowanków i wzbudzało to zainteresowanie wśród polskiej publiczności. Były nadzieje na kolejny postęp, bo w perspektywie były mistrzostwa Europy rozgrywane w naszym kraju, które modę na futbol miały jeszcze spotęgować. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Szansa została zmarnowana.
W sezonach 2010/11 i 2011/12 frekwencja na stadionach była niemal identyczna jak w dwóch ostatnich sezonach, choć infrastruktura stadionowa zmieniła się diametralnie. Samorządy z własnych środków wybudowały drogie i duże obiekty, które nie są przez nasze kluby odpowiednio wykorzystywane. Miały one pomóc w zbudowaniu silnych struktur, wysokiej frekwencji, pozytywnego postrzegania polskiego kibica, ale niewiele się zmieniło poza poziomem, który systematycznie spada.
Obecnie w polskiej ekstraklasie dwanaście zespołów gra na nowych stadionach, dwa kolejne występują na placach budowy (Pogoń, ŁKS), a dwa następne (Raków, Wisła P.) oczekują zakończenia prac proceduralnych. Łącznie samorządy wydały, lub wydadzą na te szesnaście stadionów 5,2 mld złotych, czyli średnio na jeden obiekt 327 mln złotych i nie podniosło to średniej widzów na jedno spotkanie. Jest ona na mniej więcej tym samym poziomie. Droga zabawa na koszt podatnika.
Doszliśmy do punktu wyjścia
Najniższą średnią frekwencję w minionej dekadzie zanotowano w sezonie 2013/14. Średnio na mecze polskiej ekstraklasy przychodziło wówczas 7,5 tys. kibiców, czyli o ponad 1 tys. mniej niż trzy sezony wcześniej, kiedy nie było jeszcze gotowych bardzo dużych obiektów w Gdańsku, Wrocławiu i Krakowie (Wisła).
Już wtedy był to wyraźny sygnał, że dobra frekwencja w dużej mierze zależy od poziomu sportowego, a nowoczesna infrastruktura może jedynie w zbudowaniu wysokiej frekwencji pomóc. W sezonie 2013/14 dziesięć na szesnaście drużyn dysponowało nowymi obiektami, czyli tylko o dwa mniej niż obecnie, a średnia frekwencja była na poziomie 7,5 tysiąca, czyli mniej niż dwa, trzy sezony wcześniej, kiedy nowe stadiony stanowiły mniejszość.
Rekordowa frekwencja miała miejsce w sezonie 2016/17, kiedy do użytku oddano stadiony w Zabrzu i Białymstoku. Górnik grał wtedy w I lidze, więc nie brał udziału w budowaniu frekwencji na meczach ekstraklasy. Od tamtej pory nie powstał żaden nowy stadion, frekwencja na pozostałych maleje i mamy prawdziwy obraz zainteresowania polskim futbolem klubowym.
Doszliśmy do sytuacji, że przyjście na stadion zaledwie 10 tysięcy kibiców stanowi określoną wartość. Tak było nawet na starych stadionach. Znaleźliśmy się zatem w punkcie wyjścia, czyli frekwencji i zainteresowania na poziomie sprzed ery nowych obiektów.
Wojciech PARADA
Fot. R. Pakieser