Piątek, 27 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Spadek zamiast pucharów

Data publikacji: 18 grudnia 2018 r. 00:39
Ostatnia aktualizacja: 18 grudnia 2018 r. 18:17
Piłka nożna. Spadek zamiast pucharów
 

Sezon 1995/96 miał być przełomowy. Pogoń z drużyny środka tabeli miała stać się jednym z kandydatów do zajęcia miejsca na podium. Zadanie nie wydawało się zbyt trudne. Ekstraklasa zdominowana była przez dwa kluby: Widzew Łódź i Legię Warszawa. Pozostałe ekipy przedstawiały podobną wartość, Pogoń nawet w tym gronie i na tle innych prezentowała się bardzo okazale.

W składzie miała podstawowego reprezentanta Polski – Waldemara Jaskulskiego, czterech kolejnych piłkarzy było regularnie powoływanych do reprezentacji młodzieżowej: Olgierd Moskalewicz, Grzegorz Niciński, Marcin Kaczmarek i Leszek Pokładowski, jednak najwięcej obiecywano sobie po powrocie z zagranicznych klubów dwóch mistrzów Polski juniorów z roku 1986: Dariusza Adamczuka i Jacka Cyzia.

W tamtych czasach powroty do kraju piłkarzy w kwiecie piłkarskiego wieku z klubów zagranicznych były rzadkością. Adamczuk miał 26 lat, Cyzio był rok starszy, ten pierwszy miał za sobą udane występy w pierwszej reprezentacji, ten drugi pełnił wiodącą rolę w drużynie Legii Warszawa, która w roku 1991 dotarła do półfinału Pucharu Zdobywców Pucharów, wyeliminowała w ćwierćfinale jedną z najlepszych drużyn na świecie – Sampdorię Genua.

Z wypożyczeń z Amiki Wronki wrócili natomiast Tomasz Oleszek i Sławomir Rafałowicz. Mieszanka takich piłkarzy plus kilku innych, jak: Radosław Majdan, Andrzej Miązek czy Robert Dymkowski miała sprawić, że to właśnie tamten sezon miał być wyjątkowy.

Miał sprawić, że Pogoń po raz pierwszy od roku 1987 osiągnie spektakularny sukces, zakwalifikuje się do europejskich pucharów, nawiąże walkę z potentatami naszej ekstraklasy: Legią i Widzewem.

Czwarty sezon w ekstraklasie

To był dla Pogoni czwarty sezon w ekstraklasie, we wcześniejszych sezonach plasowała się na miejscach: 8, 5 i 7. Zawsze w górnej połowie tabeli. Po nabraniu doświadczenia kilku piłkarzy, spektakularnych powrotach Adamczuka i Cyzia spodziewano się sezonu wyjątkowego i taki rzeczywiście był. Z tą różnicą, że zamiast fanfar mieliśmy pogrzeb.

Dyrektor Andrzej Rynkiewicz ściągnął nawet ze Szwecji dość uznanego trenera Janusza Pekowskiego. W latach 70. prowadził takie kluby, jak: Lech Poznań, Widzew Łódź czy Arka Gdynia. Pracował z piłkarzami takiego formatu, jak: Zygmunt Gut, Roman Jakóbczak, Zbigniew Boniek, Janusz Kupcewicz czy Czesław Boguszewicz. Wszystkich doprowadził do reprezentacyjnych występów, umiał trzymać w drużynie dyscyplinę, jednak to wszystko było około 20 lat wcześniej.

Pekowski powrócił do Polski po prawie 20 latach i nie umiał sobie poradzić z szatnią, mentalnością polskich piłkarzy. Teoretyczne wzmocnienia, takie jak Adamczuk czy Cyzio, nie wpłynęły pozytywnie na drużynę, wręcz przeciwnie. Ci piłkarze nie podnieśli poziomu całej drużyny, oni ten poziom zaniżyli. Sprawili, że drużyna wyglądała gorzej. Ewidentnie nie sprawdzili się, a ich powroty okazały się dużym rozczarowaniem.

Adamczuk był w Pogoni bardzo krótko, zdołał rozegrać zaledwie sześć spotkań, w tym dwa w pełnym wymiarze czasowym. Był cieniem reprezentacyjnego piłkarza, tak naprawdę nie był w ogóle przygotowany do sezonu, nie zasługiwał nawet na miejsce w wyjściowej jedenastce klubu, w którym się wychował, ale ponieważ miał silną, mocną pozycję, wsparcie kibiców i opinię reprezentanta Polski i srebrnego medalisty olimpijskiego, to bardzo trudno było takiego piłkarza bez mrugnięcia odstawić na ławkę rezerwowych, na której w końcu ostatecznie się znalazł i szybko ze Szczecina wyjechał na kolejny zagraniczny kontrakt. Tym razem do FC Dundee, gdzie czuł się najlepiej i rozgrywał tam swoje najlepsze mecze w karierze.

Sześć meczów Adamczuka

Adamczuk w rundzie jesiennej roku 1995 rozegrał w Pogoni sześć spotkań, w żadnym z nich Pogoń nie wygrała, tylko w jednym zdołała zremisować. Paradoksalnie jego powrót do Szczecina rozpoczął lawinę porażek. Bez niego w składzie drużyna przynajmniej na początku sezonu spisywała się doskonale, potwierdzała duże możliwości, aspiracje, wygrywała mecze.

Pogoń po pierwszych siedmiu meczach miała na koncie pięć zwycięstw, przegrała tylko dwa razy, w tym jeden mecz z naszpikowaną reprezentantami Polski Legią Warszawa, która akurat rozgrywała decydujące eliminacyjne mecze do Ligi Mistrzów i w tamtym sezonie zakończyła swój udział w tych rozgrywkach na ćwierćfinale, który do dziś jest i pewnie na długo pozostanie nieosiągalny dla żadnego polskiego klubu.

Pogoń po siedmiu meczach miała na koncie 15 punktów, czyli zdobywała średnio ponad 2 punkty na mecz. Adamczuk ze wspomnianą Legią zagrał w Pogoni po raz pierwszy od blisko trzech lat i był piłkarzem nie do poznania. W meczu z Legią zagrał tylko w pierwszej połowie, którą Pogoń przegrała 0:2. Oba gole padły po akcjach lewej strony gości, gdzie występował nasz wicemistrz olimpijski. Po przerwie zmienił go Rycak i skończyło się wynikiem 1:2.

Z Adamczukiem w składzie Pogoń w sześciu meczach zdobyła jeden punkt i zaledwie dwa gole. Atmosfera w szatni psuła się, powrót do znakomitych tradycji z sezonu 1986/87 już wtedy wydawał się coraz bardziej niemożliwy do zrealizowania.

W kwietniu jeszcze na 6. miejscu

Pogoń do jedenastej kolejki pozostawała drużyną z czołówki tabeli, choć od ósmego meczu zaczęła seryjnie przegrywać. Do ostatniej kolejki nigdy jednak nie plasowała się na spadkowym miejscu. Jeszcze na początku rundy wiosennej, po sześciu meczach roku 1996 plasowała się na wysokim szóstym miejscu.

Była po dwóch z rzędu pewnych wygranych z: Siarką Tarnobrzeg i Stalą Mielec. Powróciła do górnej połowy tabeli, do trzeciego w tabeli Stomilu Olsztyn traciła zaledwie cztery punkty. Nadzieje odżyły, nikt nie przypuszczał, że za dwa miesiące Pogoń zostanie zdegradowana.

Swój najlepszy sezon w karierze rozgrywał Robert Dymkowski. Zdobył aż 17 goli. Wszystko na nic. Dymkowski w tamtym sezonie pod względem skuteczności ustępował tylko trzem piłkarzom z Widzewa i Legii (Koniarek, Podbrożny, Wieszczycki), a więc drużyn wygrywających swoje mecze z łatwością, strzelającymi po kilka goli w meczu. Legia w całym sezonie zdobyła 95 goli, a Widzew 84, Pogoń natomiast miała na koncie 33 strzelone bramki, a ponad połowę z nich zdobył Dymkowski.

Pogoń w rundzie wiosennej grała już bez swojego reprezentacyjnego obrońcy Waldemara Jaskulskiego, który został wypożyczony do Widzewa Łódź. Jego miejsce na środku defensywy zajął Jacek Cyzio i na pewno nie zastąpił godnie swojego o rok starszego kolegi. Wszyscy liczyli na doświadczenie piłkarza, który jednak swoją karierę rozpoczynał jako napastnik, a kończył ją w Pogoni jako środkowy obrońca i współwinowajca degradacji.

Sezon bez Kurasa

To był też pierwszy sezon, kiedy po 12 latach zabrakło w drużynie Mariusza Kurasa. 30-letni pomocnik dostał zgodę na transfer do Izraela i później okazało się, że bez jego pełnej poświęcenia gry, dużego i pozytywnego wpływu na młodszych kolegów z szatni niewiele dobrego w tej drużynie zostało.

Skład wydawał się silny, a jednak pewne proporcje zostały zachwiane, do tego doszedł dość spory konflikt trenera z drużyną i degradacja, której nikt się nie spodziewał, stała się faktem. Zadecydował o tym ostatni mecz w Bełchatowie, który w skandalicznych okolicznościach został przegrany.

Wszyscy w Pogoni wiedzieli, jaka jest sytuacja w tabeli, jakie są możliwe konfiguracje po ostatniej kolejce i jakie nastąpią wyniki z udziałem drużyn zainteresowanych. Wiedzieli, że wiosenne zwycięstwa Bełchatowa są mocno podejrzane, a skoro tak, to z całą pewnością ich ostatni mecz – decydujący o wszystkim – też może mieć przebieg daleki od przyjętych norm.

Sędzia Mirosław Milewski z Warszawy już po 24 minutach pokazał dwie żółte kartki Leszkowi Pokładowskiemu i Pogoń musiała grać w dziesiątkę. Obie kartki absolutnie się na to nie kwalifikowały. Przy drugiej piłkarz odrzucił piłkę, tak jak robią to zawodnicy po kilka razy w każdym meczu. Dla Mirosława Milewskiego był to już wystarczający pretekst.

– Od razu doszło na boisku do awantury – wspomina Robert Dymkowski, który w tamtym meczu strzelił gola. – Z ławki rezerwowych ruszył w kierunku sędziego trener Janusz Pekowski. Cała sytuacja miała miejsce bardzo blisko ławki rezerwowych. My piłkarze musieliśmy powstrzymywać trenera, bo on wiedział, że sędzia jest nieobiektywny i ma w Bełchatowie określone zadanie do wykonania.

Gospodarze strzelili gola w 52. min. Nie grali jednak dobrze i nawet przy wydatnej pomocy sędziego i z przewagą jednego piłkarza nie potrafili utrzymać wyniku. Na kwadrans przed końcem lewym skrzydłem pomknął dopiero co wprowadzony na boisko za Olgierda Moskalewicza Andrzej Rycak. Dośrodkował kapitalnie, a Dymkowski strzałem głową uzyskał wyrównanie. Remis dawał Pogoni utrzymanie, ale do końca było jeszcze kilkanaście minut.

– Sędzia odgwizdywał urojone faule – kontynuuje Dymkowski. – Mnożyły się rzuty wolne, których było coraz więcej i coraz bliżej naszego pola karnego. Po jednym z nich straciliśmy gola.

Bramkę na wagę zwycięstwa zdobył Jacek Berensztajn strzałem z rzutu wolnego. Cały mecz odbywał się w skandalicznej atmosferze, z bardzo negatywnie nastawionymi do Pogoni kibicami i nawet porządkowymi, którzy szarpali się między innymi z rezerwowym tego dnia bramkarzem Radosławem Majdanem. ©℗ 

Wojciech PARADA

Fot. R. Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Dlugi z V-ki syn Balbiny
2018-12-18 17:59:59
Chcialbym cos napisac o tym sezonie ale wtedy bylem zamkniety na Broniewskiego a pozniej na Macznej wiec niewiele pamietam bo bylem wiekszosc czasu zakuty w kaftanie i przyjmowalem antydepresanty w czopkach.
Krótko
2018-12-18 12:25:31
Każdy kto pamięta ten sezon wie jak było. W zimę sprzedali Jaskulskiego który ciągnął całą obronę. W jego miejsce wstawili Cyzia który dorobił sobie do emerytury, co jako stoperowi nie było trudno. Chyba po tym sezonie on w ogóle zniknął z profesjonalnej piłki, miał jakiś epizod w Lubinie ale tam szybciej na nim się poznali. Dymkowski też niech zamilknie bo każdy pamięta z tego sezonu "dziwny" mecz z Hutnikiem Kraków i ten jego pseudo karny. Pogoń wiedząc, że gra o nic rozdawała beztrosko punkty. Tyle, że ci inteligenci nie wpadli na pomysł, że znaleźli się jako typ spółdzielni do spadku i sami zjechali na własne życzenie z ligi. Dziś też oglądamy jakaś parodię. Gdy tylko Pogoń podejdzie za wysoko w tabeli, można robić zakłady, że za chwilę będzie jazda w dół, byle tylko bezpiecznie trzymać się od spadku i od pucharów. Pewnie dlatego po 20 latach wręcz fanatycznego kibicowania, w ogóle teraz nie chodzę na stadion. Mam dość ciągłego grania o nic. I niech mi już skończą te bajeczki o braku stadionu i w ogóle. Przez całą historię tego klubu gramy o nic i to już irytuje.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA