W piątek dokonano wyboru prezesa PZPN. Został nim Zbigniew Boniek, a stało się to dokładnie w 33 rocznicę jednego z najbardziej dziwnych meczów w historii polskiej piłki nożnej.
Polska reprezentacja była wtedy trzecią drużyną świata, ale w kraju była dopiero druga w hierarchii, bo zdecydowanie więcej uwagi i nadziei wiązano z reprezentacją olimpijską, mająca szanse na awans do finałowego turnieju Igrzysk Olimpijskich.
28 października 1983 roku polska reprezentacja w ostatnim meczu eliminacji do mistrzostw Europy podejmowała Portugalię. Nie miała już szans na awans, ale mogła mieć pośredni wpływ na to, kto awansuje. Odbierając punkty Portugalii spowodowałaby, że awans miałaby zapewniony drużyna ZSRR, a nikt tego szczególnie w tamtym czasie nie chciał.
Niechęć do ZSRR
To był czas, kiedy wschodnie mocarstwo było szczególnie niechętnie odbierane w kraju, w którym nie minęły jeszcze dwa lata od wprowadzenia stanu wojennego, od odebrania ludziom nadziei.
W meczu uczestniczyło dwóch piłkarzy Pogoni Szczecin: Adam Kensy i Marek Ostrowski. Obaj byli w tamtym czasie rozrywani przez pierwszą reprezentację i reprezentację olimpijską.
Ostrowski i Kensy byli wiodącymi piłkarzami Pogoni Szczecin, będącej w tamtym czasie rewelacją rozgrywek ligowych. Pogoń rozgrywała swój najlepszy sezon w historii. Wygrywała z potentatami: Widzewem, Lechem, a sezon zakończyli po raz pierwszy na medalowym miejscu.
Ostrowski i Kensy należeli jednak w tamtym dniu do najsłabszych piłkarzy w zespole. Ten pierwszy nawet opuścił boisko już po pierwszej połowie, a jedyny gol dla Portugalii padł właśnie po akcji stroną, za którą odpowiedzialny był Ostrowski. Kensy natomiast nie potrafił udźwignąć roli dyrygenta zespołu. Też został zmieniony, ale dopiero w drugiej połowie.
Absencja Bońka
To był mecz, który nie miał już dla polskiej reprezentacji żadnego znaczenia. Z tego powodu z przyjazdu zrezygnował Zbigniew Boniek, który był już wtedy gwiazdą Juventusu Turyn.
To nie był jeszcze ten czas, kiedy wszystkie mecze reprezentacji odbywały się w jednym czasie, a zwolnienia na mecze reprezentacji piłkarzy z klubów zagranicznych były normą. Klub nie musiał piłkarza zwalniać nawet na ważne wydarzenia, dlatego absencja Bońka w meczu praktycznie bez znaczenia nie była zaskoczeniem.
Atmosfera wokół tego spotkania była jednak nieprawdopodobna. 20 tysięcy kibiców na wrocławskim stadionie Olimpijskim była przez cały mecz całym sercem za rywalem. Gdy jedyną bramkę w meczu zdobywał Manuel, to stadion skandował jego nazwisko na przemian z krajem, który reprezentował.
Piechniczek się tłumaczył
Piłkarzom natomiast zarzucano brak ambicji, celowe odpuszczanie meczu, a nawet korupcję. W tamtym meczu grali piłkarze z polskich klubów, borykający się z codziennymi problemami tak samo, jak inni ludzie, mający taki sam stosunek do sytuacji politycznej, jak większość Polaków. Były zatem uzasadnione powody, by sądzić, że oni również chcieli zrobić na złość ZSRR i być może celowo przegrali mecz.
Doszło nawet do tego, że dzień po spotkaniu trener Piechniczek musiał się tłumaczyć za drużynę w specjalnym programie telewizyjnym. Bronił piłkarzy i nawet kajal się.
To było zaledwie trzy lata od słynnej afery na Okęciu, po której nie wahano się zdyskwalifikować czterech czołowych graczy reprezentacji i zwolnić trenera, do którego nie było absolutnie żadnych zastrzeżeń od strony sportowej.
Zarówno trener Piechniczek, jak i piłkarze byli w sporym strachu, bo zdarzyć się mogło wszystko. Fakty były takie, że polska reprezentacja przy ewidentnym dopingu rywala przegrała na własnym boisku z drużyną, która wtedy nie uchodziła za potentata.
Były wątpliwości
Portugalia był krajem, którego reprezentacja nie miała żadnych sukcesów od dwóch dekad. Porażka z nią na własnym boisku musiała zastanawiać i budziła wątpliwości.
Portugalia wykorzystała przychylność losu. Nie tylko pokonała Polskę, ale też dwa tygodnie później ZSRR i niespodziewanie awansowała do finałowego turnieju mistrzostw Europy, w którym okazała się rewelacją dochodząc aż do półfinału i po drodze eliminując między innymi wicemistrzów świata ekipę RFN.
Sami Portugalczycy musieli się mocno zdziwić atmosferą na polskich stadionach i to nie po raz pierwszy. W roku 1977 w meczu decydującym o awansie do mistrzostw świata Polska zremisowała z Portugalią 1:1 po goli Kazimierza Deyny, który został przez śląską publiczność wygwizdany.
Sześć lat później również w eliminacyjnym meczu publiczność z innego miasta przez cały mecz dopingowała rywala, a nie swój zespół. Polityczny podtekst takiego zachowania mógł być drużynie Portugalii całkowicie obcy i nieznany. (par)