W sobotę Pogoń Szczecin podejmuje swojego odwiecznego rywala Lecha Poznań i dość niespodziewanie będzie w tym spotkaniu faworytem, drużyną wyżej notowaną w tabeli, mającą lepszy dorobek i większe szanse na zwycięstwo. To nowa sytuacja w ostatnich latach, przeważnie to Lech przystępował do meczu w roli drużyny wyżej notowanej.
Słynny konflikt kibiców Pogoni i Lecha zapoczątkowany został w roku 1972. Przyczyną było odejście z Pogoni do Lecha dwóch czołowych szczecińskich graczy: Romana Jakóbczaka i Włodzimierza Wojciechowskiego.
- Obaj pochodzili z tamtych stron i nie dziwiło mnie, że zapałali chęcią gry w Lechu, gdy ten po wielu latach miał awansować do pierwszej ligi - mówił po latach Stefan Żywotko, trener, za którego kadencji obaj piłkarze trafili do Pogoni.
Było lato roku 1971. Pół roku wcześniej z gry w Pogoni zrezygnował Marian Kielec. Pogoń zajęła jednak czwarte miejsce - najlepsze w historii, a apetyty kibiców wciąż rosły. Drużyna prowadzona przez Eugeniusza Ksola szykowała się do wyjazdu na zgrupowanie do Świnoujścia.
Na miejscu zbiórki zabrakło dwóch napastników: Wojciechowskiego i Jakóbczaka, którzy w tajemnicy postanowili zamienić Pogoń na Lecha Poznań. Mówi się, że to właśnie wtedy zaczęły się animozje Lecha z Pogonią Szczecin. Obaj uciekli z Pogoni, by zagrać w rodzinnej Wielkopolsce.
- Pogoń nas zresztą za to zdyskwalifikowała i musieliśmy poczekać, by ta dyskwalifikacja minęła - wspomina W. Wojciechowski. - Tak, chyba faktycznie od nas się zaczęło. Wcześniej między kibicami Lecha i Pogoni, między Poznaniem a Szczecinem nie było jakichś większych waśni. Ta sytuacja była jednak skomplikowana i głośna.
Wojciechowski i Jakóbczak na przeprowadzce do Poznania dobrze wyszli. Obaj zadebiutowali w reprezentacji Kazimierza Górskiego, ten pierwszy uczestniczył w eliminacjach do mistrzostw świata w roku 1974, ten drugi na finałowy turniej pojechał, choć w eliminacjach, ani w finałowym turnieju nie grał. Medal mu się jedna należał.
Piłkarze Pogoni regularnie pomijani byli przy powołaniach, te zdarzały się sporadycznie. Dopiero Henryk Wawrowski w roku 1974 zakotwiczył w kadrze na blisko cztery lata zdobywając między innymi wicemistrzostwo olimpijskie. Na turniej mistrzostw świata do Argentyny już nie pojechał.
Lech powrócił do ekstraklasy w roku 1972, ale na pierwszą wygraną z Pogonią musiał poczekać aż do 15 czerwca 1975 roku. To była dwunasta potyczka obu zespołów. Obie drużyny rozgrywały mecz przedostatniej serii spotkań.
Pekowski ograł portowców
Lech w przypadku wygranej praktycznie zapewniał sobie ligowy byt, a Pogoń w przypadku przegranej mogła znaleźć się w niemal beznadziejnej sytuacji i tak się stało. Lech prowadzony był przez młodego, bo zaledwie 28 letniego szkoleniowca, Janusza Pekowskiego, który kończył już trzeci rok pracy w poznańskim klubie. To ten sam trener, który niespełna ćwierć wieku później doprowadził Pogoń do degradacji z ekstraklasy. W latach 70 uchodził jednak za świetnie zapowiadającego się szkoleniowca i przekonała się o tym Pogoń.
15 czerwca 1975 roku Lech pokonał na Dębcu Pogoń 1:0 odnosząc historyczne, bo pierwsze zwycięstwo nad szczecińską drużyną. Lech stawał się wówczas drużyną coraz bardziej się liczącą. Dwóch jej piłkarzy: Zygmunt Gut i Roman Jakóbczak byli w szerokiej kadrze na finały mistrzostw świata w roku 1974 i chociaż prawie żadnej roli w turnieju nie odegrali, to jednak sam fakt znalezienia się w tak doborowym towarzystwie był ich wielkim sukcesem.
Niespełna rok później portowcy zrewanżowali się Lechowi w sposób okrutny. W drugiej kolejce rundy wiosennej sezonu 1975/76 pojechali do Poznania i wygrali 4:0. To była najwyższa wygrana portowców nad Lechem i pozostaje nią do dziś.
Wspomniani: Edward Brzozowski i Janusz Pekowski nie byli jedynymi szkoleniowcami, którzy w swojej trenerskiej karierze prowadzili zarówno Lecha, jak i Pogoń. Kolejnym takim został Jerzy Kopa, który objął Lecha w roku 1976. To Kopa po raz pierwszy wprowadził Lecha na europejskie salony. Było to w roku 1978, kiedy zakończył z drużyną rozgrywki na trzecim miejscu.
- Graliśmy na stadionie Warty, a na mecze przychodziło po 50 tysięcy ludzi - wspomina Jerzy Kopa, który zmienił pozycję Mirosławowi Justkowi, przez wiele lat napastnikowi Pogoni, a u Jerzego Kopy lewemu obrońcy.
- Justek miał idealne predyspozycje do grania na lewym skrzydle, jak rasowy skrajny obrońca - charakteryzuje Kopa. - Miał zdrowie, biegał od pola karnego do pola karnego, świetnie dośrodkowywał. Nie zdziwiło mnie, że pojechał na mistrzostwa świata do Argentyny.
Kopa upokorzył portowców
Zanim Kopa został bohaterem Poznania, to dwukrotnie ze swoją drużyną upokorzył klub ze Szczecina. Po raz pierwszy pod koniec sezonu 1976/77. Lech rozgromił portowców aż 5:0, a wygrana ta była najwyższą we wzajemnych kontaktach aż do roku 2007, kiedy poznaniacy wygrali z Pogonią 6:0.
Jesienią 1977 Lech po raz pierwszy wygrał z Pogonią w Szczecinie. Zwyciężył na Twardowskiego 3:2, a jednym z najlepszych piłkarzy na boisku był wtedy 19-letni Mirosław Okoński.
To był pierwszy sezon tego niezwykle utalentowanego piłkarza w barwach Lecha. Do Szczecina przyjechał dwa tygodnie po debiucie w pierwszej reprezentacji Polski, która w towarzyskim meczu wygrała we Wrocławiu ze Szwecją 2:1. Na finały mistrzostw świata w roku 1978 już jednak nie pojechał.
Drybler z Koszalina
Mirosław Okoński, to najlepszy piłkarz Lecha Poznań w jego historii. Fenomenalny technik, drybler, ulubieniec poznańskiej publiczności. Trzykrotnie sięgnął z tym klubem po mistrzostwo Polski, dwa razy po puchar Polski. Był ikoną Lecha i toczył z obrońcami Pogoni wiele fascynujących pojedynków.
Urodzony w Koszalinie trafił do milicyjnej Gwardii, za co od ojca otrzymał porządną burę. W mieście był bowiem jeszcze jeden klub - budowlany Bałtyk, ale Gwardia dawała większe możliwości rozwoju.
- Gdy miałem 17 lat, graliśmy z Gwardią mecz z Pogonią w 1/16 finału pucharu Polski - wspomina Okoński. - Wygraliśmy 1:0, a ja rozegrałem świetny mecz. To wtedy miałem pierwszy kontakt ze szczecińskim klubem, choć nie mogłem jeszcze wiedzieć, jak potoczą się moje losy.
Rodzina w Szczecinie
Szczecin nie był dla Okońskiego obcym miastem. Mieszkała tu jego rodzina, często przyjeżdżał w odwiedziny. Gwardia w sezonie 1976/77 grała w pucharze Polskie fenomenalnie. Prócz Pogoni wyeliminowała jeszcze naszpikowanego reprezentantami kraju Górnika (z Gorgoniem, Wieczorkiem i Szarmachem) i przegrała dopiero w ćwierćfinale z mistrzem Polski - Śląskiem Wrocław.
- Pogoni kibicowałem od zawsze - wspomina Okoński. - Ucieszyłem się, kiedy ta zainteresowała się moją osobą. Wszystko było już dogadane. Byłem w Szczecinie na rozmowach, pokazywali mi nawet mieszkanie w wieżowcu na placu Zwycięstwa. Blisko mieszkała moja rodzina, więc byłem zadowolony.
Do transferu jednak nie doszło. Prezesem Pogoni był wówczas Jan Więcław, który niemal całą swoją piłkarską karierę spędził w konkurencyjnej Arkonii.
- Ten człowiek chciał mnie oszukać - kontynuuje Okoński. - Obiecywał 200 tys. zł., a potem wmawiał mi, że umówiliśmy się na 150 tys. zł. Miałem również oferty z Górnika i Lecha, więc nie zastanawiałem się długo i zerwałem negocjacje.
W ten sposób Pogoń straciła kapitalną okazję pozyskania utalentowanego piłkarza. W nim w składzie może sięgnęłaby po mistrzostwo Polski, które dla Lecha trzy razy wywalczył Okoński. ©℗ (par)