Marian Kielec dzisiaj (6 marca) kończy 77 lat. To najbardziej legendarna postać i najsłynniejszy napastnik, jaki kiedykolwiek występował w Pogoni Szczecin.
Na boiskach ekstraklasy i jej zaplecza zdobył w historii Pogoni najwięcej goli - 113. Jego rekord trudny będzie do pobicia. 81 goli zdobył dla Pogoni w ekstraklasie, pod tym względem wyprzedza go tylko Leszek Wolski - 88.
Kielec był postacią nietuzinkową, nie tylko ze względu na swój piłkarski talent. Jego historia, trochę tajemnicza i pokrętna, jego entuzjazm w grze i poza boiskiem spowodowały, że w latach 60. ubiegłego wieku nie było w Szczecinie osoby bardziej wielbionej i popularnej.
– Pamiętam, kiedy byłem dzieckiem, spotkałem Mariana na ulicy – wspomina Leszek Wolski, później znakomity piłkarz Pogoni, a jeszcze później zięć Mariana Kielca. – Stanąłem, jak wryty. Patrzyłem się, co robi, jak się zachowuje. W pewnym momencie przystanął, pomyślał, podszedł do saturatora. Poprosił o szklankę wody. Wypił, odstawił szklankę, poszedł dalej. Analizowałem każdy jego ruch, tak byłem w niego wpatrzony.
Marian Kielec rozpoznawany był wszędzie. Kiedyś przed treningiem wstąpił do baru mlecznego. Poprosił o ryż ze śmietaną. Kelnerka poznała go i zaserwowała potrójną porcję.
– Miałem wtedy problem – wspomina Kielec. – To było przed treningiem, nie chciałem się objadać, ale nie chciałem też zrobić przykrości miłej kelnerce.
Kibice Pogoni przygotowali nawet na jego cześć szczególnej treści transparent. Widniał na nim napis „ Marian Kielec duma nasza, gdy spudłuje to przeprasza”. Takie w latach 60. były transparenty, tacy kibice i tacy piłkarze.
Syn Rumunki i Polaka
Marian Kielec urodził się trzy lata przed zakończeniem II wojny światowej w Rumunii. Jego matka była Rumunką, a ojciec Polakiem. Po kapitulacji Niemiec cała jego rodzina wyemigrowała na ziemie odzyskane. Kielcowie zamieszkali nieopodal Szczecina – w Wielgowie.
Czasy były takie, że młodzi chłopcy nie mieli wielu rozrywek. Kopanie piłki, to była jedna z atrakcyjniejszych form spędzania wolnego czasu, a tego było aż w nadmiarze. Mały Marian też tak czynił.
Smykałkę do strzelania bramek miał od małego. Zapisał się do pobliskiego klubu. Gdy do Wielgowa na oficjalny pojedynek przyjechała szczecińska Pogoń, młodzi zawodnicy z Wielgowa sprężyli się wyjątkowo. Wygrali 5:1, ale nic nie wskóraliby bez swojego lidera – Mariana Kielca, strzelca wtedy czterech goli.
– Potem potoczyło się wszystko bardzo szybko – wspomina Kielec. – Trafiłem do młodzieżowej drużyny Pogoni i tam zacząłem strzelać gole.
Przedwojenny reprezentant
Mariana Kielca trenowali: Zdzisław Nowacki, Zbigniew Ryziewicz i Janusz Przybylski. Najwięcej jednak może zawdzięczać Edwardowi Brzozowskiemu. To był przedwojenny reprezentant Polski i powojenny mistrz Polski z Polonią Warszawa.
Do Pogoni przyjechał w styczniu 1959 roku, by przygotować zespół do premierowego startu w rozgrywkach najwyższej klasy rozgrywkowej. W 12-zespołowej stawce drużyn Pogoń była skazywana na degradację i nie wiadomo, jaki byłby jej los, gdyby Edward Brzozowski w odpowiednim czasie nie postawił na 17-letniego młokosa z Wielgowa.
– Debiut zaliczyłem w Chorzowie – mówi Kielec. – Graliśmy z Ruchem i przegraliśmy 0:1. Mecz odbywał się na stadionie śląskim, a na trybunach obecnych było 75 tysięcy kibiców.
Na swoją pierwszą bramkę czekał zaledwie trzy tygodnie od premierowego występu. Do Szczecina przyjechała Polonia Bytom – wtedy najgroźniejszy konkurent Górnika Zabrze w walce o tytuł mistrza Polski. W bramce stał reprezentacyjny golkiper Edward Szymkowiak. Kielcowi udało się go pokonać, dzięki czemu szczecinianie zremisowali z trudnym rywalem 1:1.
Łeb w łeb z Kalinowskim
W pierwszym sezonie Kielc zagrał w 12 spotkaniach i zdobył aż 9 bramek – tyle samo, co doświadczony Henryk Kalinowski, który musiał zacząć dzielić się swoją popularnością z niedocenianym młokosem.
– Początkowo do wszystkich starszych zawodników mówiłem na „pan” – kontynuuje Kielec. – Zmienił to Józef Piątek, wcześniej grający w Arkonii. Po jednym ze spotkań powiedział w szatni, żebym przestał jemu i innym „panować”. Stało się tak dlatego, bo wszyscy zaczęli doceniać moje strzeleckie umiejętności.
Kielec był powoływany do reprezentacji juniorów, młodzieżowej, a w Pogoni o miano najlepszego strzelca w drużynie rywalizował z Rafałem Aniołą i Joachimem Gacką. W roku 1962 Pogoń powróciła do I ligi, a sezon 1962/63 okazał się dla Kielca wyjątkowy.
– Zostałem wtedy królem strzelców. Zdobyłem 18 goli – opowiada Kielec. – Zadebiutowałem też w reprezentacji Polski. Rozegrałem jedną połowę towarzyskiego meczu z Marokiem – dość mało istotnego i na tym się skończyło. Może gdybym zmienił klub, to tych występów byłoby więcej. Nigdy jednak nie żałowałem tego. Pogoń miałem w sercu, nie wyobrażałem sobie grać w innym mieście i dla innego klubu.
Na propozycje Kielec nie narzekał. Chciała go mieć u siebie Legia. Miał być partnerem w ataku samego Lucjana Brychczego.
– Kiedyś późnym wieczorem ktoś zapukał do moich drzwi – wspomina Kielec. – To byli panowie w mundurach. Trochę się przestraszyłem, ale co było robić. Otworzyłem. Potem okazało się, że przyjechali po mnie i zaoferowali przeprowadzkę do Warszawy. Grzecznie, ale stanowczo odmówiłem.
Propozycja z Rostoku
Kielec miał też propozycję gry za granicą. W latach 60 w ramach współpracy miast Szczecina i Rostocku, grupy sportowe dwóch miast często się wzajemnie odwiedzały. Również piłkarze wyjeżdżali na towarzyskie mecze. W roku 1965 Pogoń spadła do II ligi, a Niemcy chcieli mieć u siebie szczecińskiego napastnika. Podobnie, jak Legia obeszli się smakiem.
Kielec karierę sportową zakończył zdecydowanie przedwcześnie, mając zaledwie 28 lat.
– Rok wcześniej do Pogoni przyszło dwóch napastników ze Śląska Wrocław: Roman Jakóbczak i Włodzimierz Wojciechowski – kontynuuje Kielec. – Obaj na boisku widzieli tylko siebie. Siłą rzeczy otrzymywałem mniej podań, byłem trochę skazany sam na siebie. Wcześniej obiecałem sobie, że jeżeli wyląduję na ławce rezerwowych, to zakończę grę w piłkę.
Po przegranym meczu z GKS w Katowicach 0:3 przyszło spotkanie z Szombierkami w Szczecinie. Trenerzy: Ksol i Kosarz zdecydowali się posadzić na ławce rezerwowych piłkarską legendę Szczecina – Mariana Kielca. To było ostatnie spotkanie w rundzie jesiennej, zakończone triumfalnym zwycięstwem portowców 5:1, w którym wspomniani: Jakóbczak i Wojciechowski zdobyli po dwa gole – niestety bez udziału Kielca.
Piłkarz, jak zapowiedział, tak zrobił. Rok później nie było już w Szczeciie nie tylko Kielca, ale też wspomnianych: Jakóbczaka i Wojciechowskiego, którzy powrócili do rodzinnego Poznania, by pracować na potęgę miejscowego Lecha.
– To był pierwszy przykład na to, by szanować piłkarzy miejscowych, a nie tych przyjezdnych – przestrzega Kielec. – Potem trochę żałowałem swojej decyzji. Mogłem przecież jeszcze pograć kilka sezonów. Nikt nie może wiedzieć, jak potoczyłaby się moja kariera.
Epizod w ekstraklasie
W roku 1979 Kielec miał już za sobą 8 lat przerwy w grze, 37 lat na karku, ale postanowił spróbować jeszcze raz. Pogoń szykowała się do rundy wiosennej, która potem zakończyła się pierwszą po 13 latach degradacją do II ligi. Kielec jednak zaliczył w tamtej drużynie zaledwie epizod.
– Przepracowałem okres przygotowawczy bardzo solidnie – wspomina Kielec. – W pierwszym meczu rozegranym w Łodzi z ŁKS nie dostałem szansy. Przegraliśmy 1:2. W drugim wszedłem na boisku w drugiej połowie i udało się zremisować ze Stalą Mielec 1:1. Ja jednak czułem, że u trenera Pawlikańca nie mam zbyt dobrych notowań i definitywnie zrezygnowałem z gry.
Marian Kielec nazywany był szczecińskim Eusebio z Wielgowa. To ze względu na ciemną karnację skóry, ale też, a o może przede wszystkim z uwagi na kocią zwinność, spryt pod polem karnym przeciwnika i świetną skuteczność.
Do dziś pozostaje najskuteczniejszym piłkarzem w dziejach Pogoni i raczej nikt jego dokonań już nie powtórzy. Zdobył łącznie w meczach pierwszej i drugiej ligi aż 113 goli. Po wielu latach do tej granicy zbliżył się jedynie Robert Dymkowski, który swoją grę w Pogoni zakończył na 109 trafieniach. ©℗
Wojciech PARADA