Kluby piłkarskie w Polsce usilnie pracują nad wariantami zakończenia rozgrywek ligowych. Wszystko po to, by do końca rozliczyć się ze stacjami telewizyjnymi, które w przypadku zakończenia sezonu na obecnym etapie mogą nie wypłacić klubom ostatniej transzy.
W podobnym położeniu znajdują się kluby z innych lig europejskich. Trwa walka o pieniądze, które być może pomogą klubom przetrwać najtrudniejszy okres. Sygnały są nawet takie, że pomogą wielu z tych klubów po prostu istnieć. Okazuje się, że wielkie pieniądze krążące wokół piłki w Europie nie pozwalają na przeżycie nawet kilku miesięcy w sytuacji niespodziewanej i kryzysowej.
– Wszyscy pracujemy nad przywróceniem rozgrywek i dokończeniem sezonu – mówi Marcin Animucki, prezes zarządu Ekstraklasy SA. – Na to nastawiają się wszystkie największe ligi europejskie, także my, i to jest również priorytetem dla UEFA, nawet za cenę kolejnego przedłużenia terminu zakończenia sezonu oraz dalszego opóźnienia startu rozgrywek europejskich i ligowych w kolejnym sezonie.
Polskie kluby znalazły się na krawędzi, ale to nie koronawirus doprowadził je do takiego stanu. Polski futbol w ostatniej dekadzie bogacił się z każdym rokiem i dziś widać, że nie dało to żadnych sportowych sukcesów ani nie stworzyło ekonomicznych podwalin.
Z dnia na dzień
Piłkarskie życie toczyło się w klubach z dnia na dzień i skończy się to bankructwami wielu piłkarskich przedsiębiorstw. Kluby piłkarskie w naszym kraju w ostatniej dekadzie przeżywały niespotykaną wcześniej hossę. Samorządy budowały każdemu klubowi stadiony i utrzymywały je, natomiast poziom sportowy drastycznie spadał.
To pokazuje, że publiczne pieniądze były marnotrawione, futbolowym biznesem zajmowali się ludzie nieprzygotowani do tego lub niemający czystych intencji, dbający bardziej o własne partykularne interesy niż o rozwój sportu. Usta ich zawsze były pełne frazesów, ale mało kto już się na to nabierał.
W sezonie 2012/13 środki z tytułu praw telewizyjnych wynosiły 105 mln złotych, natomiast w obecnym sezonie zostały wynegocjowane na poziomie 250 mln złotych. W ciągu ośmiu lat do klubów ekstraklasy wpłynęły środki na poziomie niespełna 1,2 mld złotych.
Czy kluby te pieniądze inwestowały? Jeżeli już, to raczej bardzo niewielką ilość. Czy te środki spowodowały wzrost poziomu? Wręcz przeciwnie. Polski klub po raz ostatni grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów lub Ligi Europy w sezonie 2016/17. Tym klubem była Legia Warszawa, która do fazy grupowej Ligi Mistrzów zakwalifikowała się jako pierwszy polski klub po 20 latach.
Pół miliarda więcej w trzy sezony
W kolejnych trzech sezonach polskie kluby z tytułu praw telewizyjnych otrzymały łącznie ponad 0,5 mld złotych. Dzięki telewizyjnym kontraktom podpisanym w 2018 roku polska ekstraklasa awansowała na 8. miejsce w Europie pod względem wartości praw mediowych, natomiast pod względem sportowym spadła na 32. miejsce w Europie. Nie ma w Europie drugiego takiego kraju, w którym dysonans między zarabianiem pieniędzy a sportowym poziomem jest tak duży.
Polskie kluby chwaliły się finansowymi sukcesami, rosnącymi wpływami, tak jakby stan konta decydował o sportowym sukcesie. Polskie kluby zapomniały, że finanse są tylko środkiem do budowania sportu na wysokim poziomie. Niestety, stały się celem, a teraz wszyscy cierpią.
Nic dziwnego, skoro zdecydowana większość przychodów przeznaczana była na wynagrodzenia piłkarzy. Według ostatniego raportu Deloitte, koszty wynagrodzeń piłkarzy Pogoni Szczecin pochłaniały aż 80 procent przychodów. Nie miało to żadnego przełożenia na wynik sportowy w szczecińskim klubie. Sukcesu w Pogoni nie było od 20 lat.
Wynagrodzenia piłkarzy to największa część składowa kosztów we wszystkich polskich klubach. Firma Deloitte skategoryzowała kluby w trzech grupach: o niskim wskaźniku wynagrodzeń, zbliżonym do optymalnego i wysokim. Jako optymalny wskaźnik wynagrodzeń uznano 60 proc. – i ten wynik Pogoń przekroczyła dość znacznie. Ten procent jest najczęstszym punktem odniesienia na całym świecie.
Górnik dobrym przykładem
Klubem o najniższym wskaźniku wynagrodzeń w roku 2018 był Górnik Zabrze, który na płace dla piłkarzy przeznaczał zaledwie 50 procent przychodów. Wynikało to z prowadzonej polityki kadrowej polegającej na opieraniu składu na piłkarzach miejscowych, wychowankach, tanich.
Działo się tak nie dlatego, że taka była polityka klubu, ale dlatego, że kiepska była sytuacja finansowa. Polskie kluby bardzo często mówią o strategiach, ale prawda jest taka, że wszelkie działania uzależnione są jedynie od większych lub mniejszych możliwości finansowych. Jeżeli tych pieniędzy jest więcej, to więcej wydaje się na piłkarzy, ale wydaje się wszystko, co się ma, albo nawet żyje się ponad stan.
Wszystko wskazuje na to, że większość polskich klubów będzie musiała podążać drogą znacznego obniżenia kosztów związanych z płacami piłkarzy. Prezesi klubów piłkarskich pokazują na skalę zjawiska, jakim są kluby piłkarskie. Pokazują liczby, setki zatrudnionych pracowników, dziesiątki firm kooperujących. To nic innego jak próba wywarcia presji, szantażu moralnego. W klubach zdecydowanie za dużo wydawało się pieniędzy na kiepskich piłkarzy, nie na pracowników.
Przykład Górnika Zabrze z roku 2018 pokazywał, że można z tańszymi i młodymi Polakami osiągać sukcesy. Górnik w sezonie 2017/18 był beniaminkiem, zajął czwarte miejsce i zakwalifikował się do europejskich pucharów i poniósł klęskę z drużyną AS Trencin ze Słowacji.
Pogoń uzależniona od źródeł komercyjnych
W roku 2018 głównym strumieniem przychodów w Pogoni Szczecin były źródła komercyjne stanowiące aż 60 procent. To niewątpliwie zasługa partnera głównego, Grupy Azoty oraz partnera strategicznego, Miasta Szczecin. Przychody z tytułu transmisji składały się na 30 procent całości przychodów, natomiast wpływy z dnia meczu, kiedy stadion nie był jeszcze poddany rozbiórce, jedynie 7 procent.
Oznacza to, że Pogoń według ostatniego raportu przeprowadzonego przez firmę Deloitte w głównej mierze uzależniona była od źródeł komercyjnych przekazywanych od podmiotów rządowych i samorządowych. To się obecnie zmieniło o tyle, że Pogoń znacznie więcej zaczęła zarabiać na transferach. Wpływy komercyjne mogą być natomiast zmniejszone, i to znacznie.
Piłkarski biznes w Europie tuczył się na potęgę. Przychody klubów piłkarskich w Europie w ostatnich 12 lat wzrosły z 13 mld euro do 28 mld euro, a dziś obserwujemy, że w związku z epidemią koronawirusa ludzie w madryckim szpitalu pokładają się na posadzkach szpitalnych korytarzy, bo brakuje miejsc na szpitalnych łóżkach.
Po 12 latach prosperity, ciągle rosnących wpływach z tytułu praw telewizyjnych, rosnących cenach biletów, abonamentów telewizyjnych, dotacjach rządowych, samorządowych okazuje się, że wystarczy jeden miesiąc wypadnięcia z gry i kluby stają przed wizją bankructwa. Większość z tych klubów nie inwestowała w infrastrukturę, raczej domagała się jej finansowania ze środków samorządowych, a coraz większe pieniądze trafiały na konta piłkarzy i ich menadżerów.
35 mln złotych dla agentów
Polskie kluby piłkarskie w sezonie 2018/19 wydały na pośredników transakcyjnych 35 mln złotych. Najwięcej wydał Lech Poznań – aż siedem milionów złotych. Sporo wydała też Pogoń Szczecin – trzy miliony złotych, czyli niewiele mniej, niż co rok otrzymuje z Urzędu Miasta Szczecin.
Piłkarski biznes w kraju i w całej Europie nie był tą gałęzią przemysłu, która ledwo wiązała koniec z końcem. To była najbardziej rozpasana branża, pełna nielogicznych finansowych zależności, niejasnych koligacji – i nie byłoby w tym fakcie niczego bulwersującego, gdyby duża część finansów nie pochodziła z kieszeni podatnika, bardzo często w ogóle nieinteresującego się futbolem.
Mówimy o tej gałęzi przemysłu, gdzie absolutnie nietrafiony zagraniczny transfer traktowany jest jako ryzyko zawodowe i od wielu lat nie obciąża osób o tym decydujących. To nie koronawirus jest przyczyną potężnych kłopotów klubów piłkarskich w całej Europie, w tym również i w Polsce. To ludzie zarządzający tym biznesem doprowadzili do tego. Koronawirus tylko tę patologię obnażył. ©℗
Wojciech PARADA
Fot. R. Pakieser