Rozmowa z Jarosławem Mroczkiem - prezesem i właścicielem Pogoni Szczecin
Pogoń rozpoczyna w sobotę swój piąty z rzędu sezon na najwyższym szczeblu rozgrywek. To będzie też piaty sezon w ekstraklasie w roli prezesa i większościowego udziałowca dla Jarosława Mroczka.
– Jest pan prezesem klubu uchodzącego w kraju za ligowego średniaka, ale bardzo często sugeruje pan, że interesują go najwyższe cele. Czy Pogoń już do nich dojrzała?
– Tworzenie drużyny piłkarskiej, a szczególnie dobrze zorganizowanego i funkcjonującego na solidnych fundamentach klubu, to złożony proces i nie da się wielu spraw przyspieszyć. Oczywiście można dzięki bogatemu partnerowi pozyskać dziesięciu klasowych piłkarzy, ale nie ma gwarancji sukcesu. Jest natomiast gwarancja dość sporych wydatków. Pogoń nie jest krezusem, przyjęliśmy metodę małych kroków i cały czas robimy postęp. Nie jest on może tak duży, jakby chcieli tego kibice, ale jest. W najbliższym sezonie oczekujemy kolejnego.
– Wielokrotnie powtarza pan, że interesują go europejskie puchary, tytuł mistrza Polski i Pogoń w nieco innym wymiarze niż obecnie. Później okazuje się, że droga do tego jest wciąż daleka?
– Wciąż zakładamy sobie bardzo wysokie cele. Ja naprawdę wierzę, że kiedyś zagramy nawet w Lidze Mistrzów, ale nie twierdzę, że osiągniemy to już. Kibice są często niecierpliwi, oczekują sukcesu już, od razu, a tak się nie da. Jest w Polsce wiele przykładów na to, że szybko budowane potęgi jeszcze szybciej kończą bardzo źle. Na peryferiach futbolu. Proszę sobie przypomnieć ostatnią drogę Polonii Warszawa.
– Takie przykłady mieliśmy całkiem niedawno w Szczecinie.
– No właśnie. Pamiętamy tę euforię za czasów Sabri Bekdasa czy później Antoniego Ptaka. Po bardzo krótkim czasie pozostały tylko zgliszcza. My działamy zupełnie inaczej. Myślę, że są kibice, którzy trochę nie doceniają tego, co już mamy, a chcemy przecież ciągle czegoś więcej. Nikt w klubie nie mówi, że 6. miejsce to szczyt marzeń. Na tym etapie rozwoju to jednak dobra lokata.
– Tak się dzieje najczęściej wtedy, kiedy klub oddawany jest w indywidualne ręce biznesmenów, którzy tracą później cierpliwość.
– Dlatego zależy nam, by Pogoń była oparta na jak największej grupie partnerów. Nasz region jest specyficzny i gospodarczo daleko nam do innych, dlatego nie oczekujemy, że przyjdą do nas partnerzy z taką gotówką, jak na przykład Grupa Azoty. Każdego jednak przyjmiemy z otwartymi rękoma, stworzymy godne warunki funkcjonowania w naszej pogoniarskiej rodzinie. Jeżeli tych drobniejszych partnerów będzie stu albo dwustu, to będzie to dla Pogoni duży kapitał.
– Jak na razie, to mówi się głównie o jednym. O Grupie Azoty. Miał pan wątpliwości, że po zmianach w zarządzie partner może się wycofać?
– Różnie mówiło się w kuluarach o naszej przyszłej współpracy, ale tylko wtedy, gdy brano pod uwagę czynnik polityczny. Umowa sponsorska jest jednak przedsięwzięciem biznesowym i tak je traktując to żadna ze stron nie miała wątpliwości, że będzie w dalszym ciągu kontynuowana.
– Umowa na kolejny sezon jest jednak nieco inna od poprzedniej. Jest pan z niej zadowolony?
– Nowa umowa obliguje nas do gry o wysokie stawki. Grupa Azoty jest zainteresowana dobrym wynikiem, nie jest zainteresowana współpracą z klubem, który jedynie chce trwać. Jeżeli drużyna i cały klub rosnąć będą w siłę, to liczymy, że Grupa Azoty też zechce coraz mocniej się angażować. Mi osobiście bardzo odpowiada formuła, że dobre pieniądze są od partnera za konkretny wynik. Ja też nie zadowalam się miejscem w środku tabeli, też chcę Pogoni silnej i prężnej. To jest takie koło zamachowe. Jeżeli klub będzie mocniejszy, to partner również i na odwrót.
– Nowy prezes mówił, że to przede wszystkim klub powinien jako pierwszy wykazywać się inicjatywą, dobrym wynikiem sportowym, a dopiero później liczyć na wsparcie partnera. Nie na odwrót.
– Ja to rozumiem i popieram. Gdybym był partnerem, to też chciałbym minimalizować ryzyko wkładanych pieniędzy. Nie może być sytuacji, że partner wykłada bardzo dużą gotówkę i czeka na wyniki. Te później niekoniecznie przychodzą, bo to jest tylko sport. My, jako klub, z nowej umowy jesteśmy bardzo zadowoleni. Mamy zapewnioną stałą sumę, ale nie będzie już premii za pierwszą ósemkę. Będą natomiast dość wysokie za miejsce gwarantujące grę w europejskich pucharach.
– Prezes Grupy Azotów nie chce tolerować sytuacji, że daje duże pieniądze, a klub je tylko wydaje. Oczekuje czegoś więcej.
– I my chcemy znaczyć znacznie więcej. Pogoń to nie tylko pierwsza drużyna, to wielka historia tego miasta i ogromne przedsięwzięcie społeczne. Prowadzimy szkolenie na coraz wyższym poziomie, chcemy, żeby coraz więcej ludzi z całego regionu identyfikowało się z klubem. To dlatego tak mocno dbamy o to, by w pierwszej drużynie było coraz więcej wychowanków, by piłkarzy kontraktowych, zagranicznych i niezwiązanych emocjonalnie z klubem nie było przesadnie dużo. Oni muszą być po to, by decydować o sile zespołu, ale prawdziwą tożsamość tworzą ludzie stąd: wychowankowie, ludzie pracujący w tym klubie, wspomagające firmy z regionu. To jest nasza siła, chcemy ją wzmacniać i utrwalać, tworzyć własną szczecińską, zachodniopomorską tożsamość.
– Wcześniej mówił pan, że Grupa Azoty jest bliska przejęcia klubu, ale nowy zarząd absolutnie wykluczył taką ewentualność. To dobrze dla klubu czy źle?
– Są różne strony medalu. Przejęcie większościowego pakietu oznacza, że nowy właściciel decyduje o wszystkim. O sprawach organizacyjnych, czy sportowych może decydować urzędnik z ramienia partyjnego. To jest na pewno jakieś tam niebezpieczeństwo, choć nie można zakładać, że nowi ludzie byliby całkowitymi dyletantami. Plus jest taki, że do klubu napływałaby dość znaczna gotówka, a to oznaczałoby stabilizację finansową. Dziś zabiegamy mocno o każdego partnera, ale grupa ludzi mająca decydujący wpływ na funkcjonowanie klubu na pewno minimalizuje możliwość popełnienia błędów, które i tak się nam zdarzają, ale z uwagi na doświadczenie i dobrą organizację pracy ryzyko ich popełnienia jest mniejsze.
– Pan chce europejskich pucharów, chcą tego kibice, a czy chcą tego piłkarze i trenerzy? Z wypowiedzi tych ostatnich wynika, że niekoniecznie i nie chodzi tu tylko o niepracującego już w Pogoni Czesława Michniewicza.
– Chcemy, żeby w naszym klubie pracowali ludzie z dużymi ambicjami, żeby nie oglądali się na przeszłość, żeby nie brakowało im odwagi i dotyczy to wszystkich – trenerów i zawodników przede wszystkim. Nie może być sytuacji, że trener publicznie mówi, że klub nie jest gotowy na grę w europejskich pucharach, choć zajmuje trzecie miejsce. To niedopuszczalne. Tak jak już wspomniałem, krok po kroku chcemy realizować nasze cele, ale jeżeli pojawi się szansa, to musimy chcieć ją wykorzystać.
– O polskich piłkarzach wielokrotnie mówi się, że boją się międzynarodowej rywalizacji, a następnie szyderstw po pierwszych nieudanych próbach w europejskich pucharach.
– Nie dostrzegłem, żeby nasi piłkarze się bali. Obecnie szerokiej kadrze mamy tylko sześciu piłkarzy urodzonych przed 1991 rokiem. Oni wszyscy mają swoje ambicje i chcą grać na wyższym poziomie. Chcą się sprawdzać w nowych realiach i zapewniam, że zależy im na pokazaniu się w Europie. Poza tym gra w europejskich pucharach, to dodatkowy zastrzyk gotówki. Różnica między trzecim, a szóstym miejsce, to około milion złotych z samych praw telewizyjnych. Tyle mogliśmy mieć więcej, gdybyśmy utrzymali miejsce po fazie zasadniczej. Milion złotych, to kontrakty dla dwóch bardzo dobrych piłkarzy, bo tylko takimi jesteśmy zainteresowani. Poza tym, od pierwszej rundy kwalifikacji Ligi Europejskiej są już znaczne kwoty z UEFA. Oczywiście nie takie, jak w fazie grupowej Ligi Mistrzów, ale w naszej sytuacji całkiem spore, około 200 tys. euro za każdą rundę. Kwalifikując się do III rundy kwalifikacji można już zarobić około 2,5 mln zł. Zakwalifikowanie się do europejskich pucharów, to same korzyści.
– Czy odpadnięcie Cracovii już w I rundzie kwalifikacji ze słabym rywalem z Macedonii nie spowodowało zapalenia się lampki z ostrzeżeniem, że może jednak nie warto pchać się nawet do przedsionka Europy?
– Nie wiem, czemu Cracovia tak słabo wypadła. Najprościej jest odpowiedzieć, że jest w okresie przygotowawczym i nie zdążyła jeszcze wypracować odpowiedniej formy. Wtedy jednak trzeba piłkarzom skrócić urlopy.
– Skoro jednak nie powiodło się Cracovii, która przecież była wyżej w tabeli od Pogoni, to trzeba się też liczyć, że podobnie mogło być w przypadku naszej drużyny?
– To tylko gdybanie. Powiodło się natomiast Zagłębiu, choć przegrało pierwszy mecz. Dwa lata temu aż do IV rundy dotarł Ruch Chorzów, który na pewno nie miał wtedy mocniejszego składu niż my obecnie. Zawsze lepiej dostrzegać pozytywy wynikające z gry w Europie niż negatywy, które też się mogą pojawić. Nie chciałbym się wypowiadać na temat Cracovii, bo to nie mój klub i nie wszystko wiem, co tam się dzieje. Myślę, że na wielu płaszczyznach jesteśmy jednak lepiej zorganizowani, choćby w coraz mocniejszym skautingu.
– Oglądał pan sparingi Pogoni?
– Jeżeli mogę, to oglądam. Ostatniego z Chojniczanką nie widziałem, bo akurat wydawałem za mąż moją córkę. Wcześniejsze jednak widziałem i jestem bardzo zadowolony z tego, w jakim kierunku idzie drużyna. Nie akceptuję takiego sposobu grania, kiedy bramkarz wykopuje piłkę na połowę rywala i mam nadzieję, że takiej gry w wykonaniu Pogoni już nie zobaczę.
– Ale tytuł mistrza Europy zdobyła Portugalia grająca bardzo defensywnie. Również reprezentacja Polski poczynała sobie bardzo ostrożnie.
– To jednak zupełnie coś innego. Reprezentacje to inny wymiar. Ponadto to był turniej rozgrywany w ciągu miesiąca, nie ma tam czasu na choćby jedną pomyłkę. W rozgrywkach ligowych sezon trwa przez 10 miesięcy, jest mnóstwo meczów, włącznie z tymi o puchar Polski około 40, jeden błąd niczego nie przekreśla.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗ Wojciech Parada
Fot. R. Pakieser