Pogoń już w doliczonym czasie gry poniedziałkowego przegranego spotkania z Ruchem Chorzów wykonywała rzut wolny, który mógł dać miejscowym jeden punkt.
Pozycja była dobra, trzeba było tylko trafić w bramkę. Strzał Nunesa odbił się jednak od głowy stojącego w murze obrońcy. Trener Michniewicz stwierdził po meczu, że krzyczał w kierunku swoich piłkarzy, żeby rzut wolny wykonywał Gyurcso. Stało się jednak inaczej.
- Nie mam o to pretensji - powiedział szkoleniowiec już dzień po meczu. - Rzuty wolne mamy opracowane w ten sposób, że do piłki podchodzi trzech piłkarzy: Gyurcso, Frączczak i Nunes i oni między sobą ustalają, kto ma być egzekutorem. Piłka stała po prawej stronie boiska, więc naturalnym egzekutorem powinien być Nunes. Chciałem jednak, żeby Węgier strzelał. Miał dobry dzień, mógł trafić.
Nunes w barwach Pogoni rozegrał dotąd 33 mecze i nie zdobył jeszcze gola. Do rzutów wolnych podchodzi często. Znacznie lepiej wychodzą mu jednak dośrodkowania, niż strzały.
Gyurcso natomiast w lidze węgierskiej zdobywał mnóstwo bramek z rzutów wolnych. Skoro jednak nie przekonał Nunesa, by to on strzelał bezpośrednio na bramkę, to znaczy, że w drużynie nie ma jeszcze mocnej pozycji.
- Gyurcso jest w drużynie zbyt krótko - ocenia Czesław Michniewicz. - Wciąż na swoją pozycję w zespole, w szatni pracuje. Jest znakomitym piłkarzem, ale nie liderem.
Ten rzut wolny idealnie to odzwierciedla. Inną sprawą jest fakt, że mimo poleceń trenera piłkarze wykonali stały fragment gry według własnych ustaleń. Podobna sytuacja miała miejsce jeszcze w poprzedniej rundzie, kiedy Zwoliński wykonywał rzut karny, do którego nie był wyznaczony.
- Nie porównywałbym tych dwóch sytuacji - mówi Czesław Michniewicz. - Hierarchia przy egzekwowaniu rzutów karnych jest bardziej sztywna. Przy rzutach wolnych piłkarze mają większą swobodę przy podejmowaniu decyzji. O jakiejś niesubordynacji nie ma mowy. ©℗ (par)