Piątek, 27 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Federacja zamiast klubów

Data publikacji: 24 kwietnia 2020 r. 16:03
Ostatnia aktualizacja: 24 kwietnia 2020 r. 16:03
Piłka nożna. Federacja zamiast klubów
 

Zbigniew Boniek lubi prowokować i wygłaszać kontrowersyjne tezy. Ostatnio na swoim koncie twitterowym napisał: „Prawie wszyscy najlepsi polscy trenerzy pracują w PZPN, to daje dużo do myślenia i obrazuje pewną tendencję”. Wpis, co zrozumiałe, wywołał falę komentarzy, jest bowiem mocno kontrowersyjny.

W PZPN pracują różni trenerzy – z dużym i małym doświadczeniem, ale czy najlepsi, to sprawa mocno dyskusyjna. Prawda jest jednak taka, że polscy szkoleniowcy coraz chętniej spoglądają na propozycje z PZPN nawet kosztem pracy w klubach ekstraklasy.

W innych krajach raczej nie zdarza się, żeby trenerzy z doświadczeniem pracy w klubach ligowych, a nawet mający na koncie tytuły mistrzowskie pracowali z młodzieżowymi reprezentacjami jak to jest w przypadku Czesława Michniewicza czy Jacka Magiery. W Polsce tak się dzieje.

Od niedawna trenerem reprezentacji Polski juniorów jest Maciej Stolarczyk, który ma za sobą pracę w Wiśle Kraków, a wcześniej też w Pogoni Szczecin. Również Michniewicz jest byłym trenerem szczecińskiego klubu, wątków szkoleniowych związanych z Pogonią jest w PZPN jeszcze więcej.

Z roli asystenta na fotel pierwszego trenera reprezentacji

Trenerem reprezentacji kobiet jest bowiem Miłosz Stępiński, który swoją trenerską przygodę rozpoczynał w Pogoni, będąc jednym z asystentów trenera Bogusława Baniaka w sezonie 2003/04, kiedy właścicielem klubu był Antoni Ptak. Później pracował jeszcze w kilku polskich klubach (Widzew, Jagiellonia, Zagłębie), ale zawsze jako asystent. Między innymi u Piotra Stokowca, a w reprezentacji młodzieżowej u Stefana Majewskiego i Czesława Michniewicza podczas młodzieżowych mistrzostw Europy we Włoszech.

Miłosz Stępiński nigdy nie prowadził samodzielnie żadnej drużyny ligowej, jest cenionym analitykiem, edukatorem, współtwórcą Narodowego Modelu Gry, imponującym erudytą, ma za sobą przeszłość w prowadzeniu reprezentacji młodzieżowej do lat 20, a od kilku lat próbuje wejść z reprezentacją kobiet na poziom dotąd dla tej kadry nieosiągalny. Reprezentacja kobiet nigdy jeszcze nie awansowała do turnieju finałowego mistrzostw świata lub Europy, a z Miłoszem Stępińskim po raz pierwszy ma się to udać.

Byłym piłkarzem Pogoni jest Dariusz Gęsior, który obecnie odpowiada za reprezentację Polski do lat 15 i mimo 50 lat nie ma absolutnie żadnego trenerskiego ligowego doświadczenia. Wcześniej prowadził jedynie reprezentacje do lat 19 i do lat 20.

Tacy trenerzy jak Czesław Michniewicz, Jacek Magiera czy Maciej Stolarczyk zamienili pracę w klubach z ekstraklasy na pracę z drużynami młodzieżowymi, bo mają zapewnione odpowiednie standardy pracy, niezależność w podejmowaniu decyzji, komfort i długoterminową umowę rozliczaną po określonym czasie pracy, a nie w jego trakcie.

PZPN nie zwalnia w połowie drogi

Za kadencji prezesury Zbigniewa Bońka w PZPN nie zdarzyło się, żeby trener tracił pracę w trakcie eliminacji, natomiast Michniewicz, Magiera i Stolarczyk mimo dobrej opinii byli zwalniani w trakcie sezonu w swoich ostatnich miejscach zatrudnienia na poziomie ekstraklasy.

W PZPN nic takiego ich nie spotka. Ponadto Michniewicz i Magiera uczestniczyli z prowadzonymi przez siebie reprezentacjami w finałowych turniejach mistrzostw Europy lub świata. W przypadku Michniewicza awans został wywalczony na boisku, w przypadku drużyny Magiery było to efektem roli gospodarza turnieju, jaki pełniła reprezentacja Polski.

Michniewicz ze swoją młodzieżówką awansował po raz pierwszy do grona dwunastu najlepszych drużyn kontynentu od roku 1994, pokonując w oficjalnych meczach o punkty takie reprezentacje, jak: Dania, Portugalia, Belgia i Włochy. Ponadto był to pierwszy awans do finałowego turnieju młodzieżowej reprezentacji Polski, biorąc pod uwagę wszystkie drużyny juniorskie od roku 2012. Satysfakcja jest zatem spora.

W klubie przeważnie szkoleniowcy stawiani są w roli pierwszych winnych w przypadku większych lub mniejszych niepowodzeń. Rola trenera w polskiej ekstraklasie w ostatnim czasie zmieniła się, ale wciąż nie jest to zawód o największym zaufaniu społecznym. Wymaga się bardzo wiele, nie dając do tego odpowiednich narzędzi.

Klubowy ranking bezlitosny

W PZPN sprawa jest prostsza. Warunki do pracy są optymalne, porównywalne z tymi w najmocniejszych piłkarskich nacjach. Nikt nie wymaga cudów, ale też nikt nie toleruje tak mocnego upadku, jaki wydarzył się z polską piłką klubową w ostatnich kilku latach, w których nastąpił szybki spadek z 20. na 32. miejsce w Europie. W klubach odpowiedzialność za niepowodzenia rozmywa się, winni najczęściej są trenerzy.

Od polskich trenerów bardzo często niesłusznie wymaga się pracy w dużych klubach z silniejszych lig europejskich, porównując to do piłkarzy, którzy przecież występują w różnych ligach na całym świecie. To absolutnie nietrafione porównanie.

W innych ligach prawie nie zdarza się bowiem, żeby kluby z porównywalnych do polskiej ekstraklasy lig, czyli spoza TOP 10, awansowały do fazy grupowej Ligi Mistrzów lub Ligi Europy z zagranicznym trenerem. Istnieje jeden przypadek na dziesięć, żeby dokonał tego szkoleniowiec spoza kręgu kulturowego, językowego, bez przeszłości w danym kraju.

Zrobił to przed czterema laty hiszpański szkoleniowiec Oscar Garcia, który wprowadził austriacki RB Salzburg do fazy grupowej Ligi Europy. W pozostałych przypadkach wygląda to tak, że na Słowacji lub w Czechach awansu dokonują trenerzy ze Słowacji lub Czech, w Austrii i Szwajcarii robią to rodowici szkoleniowcy lub znający język Niemcy.

Przykłady Kasperczaka i Urbana

Jeżeli na czele klubów z sukcesami stoją trenerzy spoza tego schematu, to przeważnie mieli wcześniej kontakt z klubem, krajem jako piłkarze. Tak było między innymi w przypadku Henryka Kasperczaka, który pracę we francuskiej Ligue 1 dostał nie dlatego że świetnie rokował jako szkoleniowiec, ale dlatego że prócz niewątpliwych predyspozycji i kwalifikacji był pod ręką, wszyscy go znali i dlatego obdarzyli zaufaniem.

Podobnie było w przypadku Jana Urbana, który grał w hiszpańskiej Osasunie jako piłkarz, rozpoczynał w tym klubie pracę trenerską z drużynami młodzieżowymi, a następnie został obdarzony zaufaniem przy prowadzeniu pierwszej drużyny. Nie nastąpiłoby to, gdyby wcześniej nie był znany lokalnej społeczności jako piłkarz i osoba przez długie lata związana z tym klubem.

Otrzymanie pracy w innym kraju przez polskiego trenera nie jest możliwe nawet w przypadku, gdyby taki szkoleniowiec osiągał w kraju międzynarodowe sukcesy, co nigdy w obecnym wieku nie nastąpiło dzięki pracy trenera zagranicznego.

Pracy w renomowanych klubach zagranicznych nie otrzymali polscy szkoleniowcy, którzy wprowadzili polskie zespoły do Ligi Mistrzów, Paweł Janas i Franciszek Smuda ani polscy trenerzy, którzy wprowadzili nasze reprezentacje do finałowych turniejów mistrzostw świata, Jerzy Engel i Adam Nawałka. Na nikim za granicą nie robi to wrażenia.

Gonczarenko pozostał na wschodzie

Podobnie jest z innymi dobrymi trenerami ze ściany wschodniej Europy. Wiktor Gonczarenko dwa razy wprowadził BATE Borysow do Ligi Mistrzów, dwa razy do Ligi Europy, ale na zachodzie pracy nie dostał, choć wyczynu dokonał olbrzymiego. Trafił jedynie na rynek rosyjski, bardzo atrakcyjny pod względem finansowym, ale mniej pod względem sportowym. Wielcy piłkarscy trenerzy raczej nie biją się o pracę w lidze rosyjskiej.

To działa również w drugą stronę. Pracy w Legii nigdy nie otrzymałby Aleksandr Vukovic, gdyby wcześniej przez wiele lat nie był piłkarzem tego klubu. Podobnie było w Lechu. Pracy w tym klubie nie dostałby Ivan Djurdjevic, gdyby nie grał wiele lat w poznańskim klubie.

Ta tendencja ma swoje zastosowanie również w klubach z krajów z TOP 5, gdzie możliwości finansowe są nieograniczone, a kluby stać na zatrudnianie najwyższej jakości szkoleniowców. Oczywiście zatrudniają tych najbardziej znanych i z najwyższej półki, natomiast innym dają szansę tylko z tego powodu, że zdążyli się z miejscem zasymilować.

Amerykanin David Wagner grał kiedyś w Schalke 04, a następnie został trenerem tego klubu. Norweg Ole Gunnar Solksjear był piłkarską legendą Manchesteru United, a potem został trenerem tego utytułowanego klubu. Szkot David Moyes kiedyś grał w Preston i swoją trenerską karierę też zaczynał od tego klubu. To samo dotyczy Argentyńczyka Diego Simeone, który zakończył swoją piłkarską karierę w Atletico Madryt, a potem został trenerem w tym klubie.

Osasuna ufa swoim piłkarzom

Meksykanin Javier Aguirre grał w hiszpańskiej Osasunie, a następnie przejął ten klub jako trener. Widać, że Osasuna postąpiła podobnie nie tylko z Janem Urbanem. Ormianin Michel Der Zakarian kończył karierę we francuskim Montpellier i następnie usiadł na ławce trenerskiej tego klubu.

Serb Sinisa Mihajlovic był piłkarską gwiazdą włoskiej Serie A, a obecnie świetnie sprawdza się w tej samej lidze jako szkoleniowiec. Zbigniew Boniek nigdy nie otrzymałby angażu w klubie z Serie A, gdyby wcześniej nie był świetnym piłkarzem w tej lidze. Urugwajczyk Diego Lopez kończył karierę w Cagliari i w tym klubie rozpoczynał jako trener. Podobnych przykładów można mnożyć wiele.

Nie zdarza się zatem, że kluby z TOP 5 szukają trenerów w krajach słabszych pod względem piłkarskim. Mistrzostwo Polski, awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów lub Ligi Europy, lub awans z reprezentacją Polski na ważny turniej niczego nie gwarantują i w niczym nie pomagają.

W Polsce trenerzy raczej nie mają zbyt wielu możliwości na realizację swoich celów w drużynach klubowych, więc coraz chętniej przyjmują propozycje pracy w federacji. Choćby z drużynami młodzieżowymi. To jedyny sposób na konfrontację z futbolem międzynarodowym. ©℗ 

Wojciech PARADA

Fot. R. Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA