Niedziela, 17 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Ekstraklasa na mieliźnie

Data publikacji: 13 lutego 2020 r. 22:27
Ostatnia aktualizacja: 14 lutego 2020 r. 18:08
Piłka nożna. Ekstraklasa na mieliźnie
 

Futbol lokalny z każdym rokiem traci na znaczeniu. Nie mówimy już tylko o piłce z małych miejscowości, gdzie kluby funkcjonują praktycznie w oparciu o źródła pochodzące z samorządów. Mówimy też o klubach z pierwszych stron gazet, z najwyższych klas rozgrywkowych i dotyczy to znacznej części Europy, w tym również Polski.

W Europie są tylko dwa kraje, w których w ostatniej dekadzie zbudowano więcej niż 20 nowych stadionów. To Polska i Turcja. Mimo to w naszym kraju od trzech sezonów następuje systematyczny spadek frekwencji na nowych stadionach, które miały wprowadzić nas w czas nowej ery, porównywalnej do niemieckiej Bundesligi.

Dziś widzimy, że to były mrzonki. Na rynku przetrwają tylko ci, którzy będą umieli wyjść z krajowego zaścianka, wprowadzić swoje drużyny do europejskiej rywalizacji. Ten wyścig właśnie się kończy i nie widać po polskich klubach, żeby szczególnie mocno zabiegały o uczestnictwo w prawdziwych piłkarskich wydarzeniach.

Dziś futbol lokalny ma coraz mniej do zaoferowania. Z kraju wyjeżdżają średniej klasy piłkarze w skali Europy, ale wyróżniający się w naszej ekstraklasie. W klubach brakuje wizji i odwagi. Otrzymywane pieniądze w ramach umów telewizyjnych są rekordowe, ale są śmieszne w skali krajów nadających ton w rywalizacji europejskiej.

Większe pieniądze dla wybranych

Większe pieniądze napływające do polskich klubów nie spowodowały napływu lepszych piłkarzy. Wręcz przeciwnie, dobrych piłkarzy jest coraz mniej, ale ci, którzy pozostali, zarabiają coraz więcej. Beneficjentami rosnących umów telewizyjnych są właściciele klubów, menedżerowie i piłkarze. Kibic otrzymuje coraz gorszy produkt, ale coraz lepiej opakowany. Przestaje się jednak już na to nabierać.

Era internetu i swobodnego wykorzystania telewizyjnego przekazu spowodowała, że kibic ma obecnie wybór. Na weekend może wybrać mecz z udziałem lokalnej drużyny albo występ w telewizji swojej ulubionej drużyny z dowolnej ligi europejskiej i coraz częściej wybiera ten drugi wariant.

Może też za niewielką kwotę i przy niewielkim zaangażowaniu uczestniczyć w dobrym, na europejskim poziomie wydarzeniu na żywo. Kibic ze Szczecina jedzie do Berlina 1,5 godziny samochodem, a w mieście tym grają aż dwie drużyny z jednej z najsilniejszych w Europie lig: Hertha i Union. I kibic ze Szczecina taką możliwość bardzo często wykorzystuje.

Jeżeli kibic ze Szczecina chce zobaczyć mecz w Lidze Mistrzów, to do Lipska dostanie się po 3,5-godzinnej podróży samochodem bezpłatną autostradą. W rundzie jesiennej RB Lipsk rywalizował w fazie grupowej z Olimpique Lyon, Benfiką Lizbona i Zenitem St. Petersburg. Na wiosnę zagra w fazie pucharowej z finalistą poprzedniej edycji Ligi Mistrzów Tottenhamem Hotspur.

5 godzin od Ligi Mistrzów

Zaledwie w pięć godzin można dostać się samochodem do Pragi, a w tym mieście jesienią miejscowa Slavia podejmowała w fazie grupowej Ligi Mistrzów Barcelonę, Borussię Dortmund i Inter Mediolan. Polski kibic, ale już bardziej z południowej i wschodniej części kraju, miał bardzo bliski dostęp do Lwowa i Bratysławy, gdzie swoje mecze w fazie grupowej Ligi Mistrzów i Ligi Europy rozgrywały: Szachtar i Slovan.

Po takiej wizycie raczej trudno zmobilizować się na wyjście na mecz polskiej ekstraklasy, która dostarcza coraz mniej emocji, pokazuje futbol na coraz gorszym poziomie i zapewnia coraz mniejsze emocje. Do tego dochodzą liczne afery, niestabilność finansowa klubów, problemy z kibicami, generalnie klimat wraz z pogarszającymi się wynikami sportowymi na arenie międzynarodowej pogarsza się.

To jest ostatni czas, żeby zatrzymać tych kibiców, którzy pozostali, ale trzeba wykonać odpowiedni krok. Masowa wyprzedaż najlepszych piłkarzy do niczego nie doprowadzi. W polskiej ekstraklasie syndrom wypierania futbolu lokalnego przez zagraniczne i globalne marki nie jest jeszcze tak mocno widoczny i odczuwalny jak w innych europejskich krajach, gdzie brakuje odpowiedniej infrastruktury, pieniędzy, ale poziom sportowy jest wyższy niż w Polsce.

W Chorwacji mamy ligę zaledwie 10-zespołową z jednym klubem dominującym – Dinamo Zagrzeb i kolejnym próbującym mu dorównać, ale przeżywającym sportowy kryzys – Hajdukiem Split. Pozostałe kluby grają na przestarzałych obiektach przy publiczności nieprzekraczającej 2 tys. widzów.

O telewizyjnych umowach porównywalnych z polską ekstraklasą nie ma co marzyć. Miejscowi kibice utożsamiają się coraz częściej z klubami, w których występują rodzimi piłkarze, ale reprezentują kluby zagraniczne i podobnie dzieje się w Polsce.

Mecze Bayernu, Milanu, Napoli czy Juventusu ogląda w stacjach kodowanych więcej kibiców niż mecze rodzimej ekstraklasy tylko z tego powodu, że w zagranicznych klubach występują polscy piłkarze. Radość i duma z ich postawy jest cenniejsza i silniejsza od niepewnych emocji serwowanych przez występy piłkarzy grających w polskich klubach.

Piórniki z zagranicznymi markami

Dziś bardzo trudno identyfikować się z lokalnymi markami choćby z tego powodu, że jest coraz mniej wartościowych piłkarzy występujących w klubie dłużej niż kilkanaście miesięcy. Dziś rodzice polskich dzieci kupują swoim pociechom tornistry, piórniki i zeszyty z logo i barwami zagranicznych piłkarskich marek.

Coraz częściej zdarza się, że zaczynający się interesować futbolem chłopiec swój pierwszy mecz na żywo widzi poza swoim krajem, a w kolejnych latach ma na koncie więcej obejrzanych meczów Arsenalu, Barcelony czy Bayernu niż lokalnej drużyny występującej nawet na najwyższym krajowym poziomie.

Dziś kibic ze Szczecina może w sobotę rano udać się z berlińskiego lotniska Tegel do Rzymu, żeby tam zobaczyć ligowy mecz AS Romy lub Lazio, następnego dnia kolejką w ciągu dwóch godzin dojedzie do Neapolu i tam zobaczy na żywo Milika i Zielińskiego, a w poniedziałek rano wróci do swojego rodzinnego miasta. I nie będzie ta wyprawa kosztowała go krocie. Bilet na samolot można dostać w cenie 200 złotych, wejściówka na mecz to połowa tego, a jakie przeżycia.

Kibice w Polsce zakładają grupy na whatsappie, szukają ciekawych propozycji, organizują się, wymieniają informacjami, szukają prawdziwych sportowych emocji. Od ślepego zaangażowania w losy lokalnej drużyny wolą piłkarską ucztę, prawdziwe sportowe przeżycia.

Dwa dni w Londynie

W ciągu dwóch dni można w Londynie zobaczyć nawet trzy mecze. Londyńskich drużyn grających na poziomie Premier League i Championship jest ponad dziesięć. Te grające na niższym szczeblu rozgrywkowym, jak: Fulham, Millwall czy QPR przyciągają tradycją, otoczką i charakterystycznym klimatem jeszcze mocniej od silnie skomercjalizowanych londyńskich marek, jak: Arsenal, Tottenham czy Chelsea.

Wielki futbol nigdy jeszcze nie był tak blisko zwykłego polskiego kibica, a polski futbol nigdy jeszcze nie stał na krawędzi tak wielkiego zagrożenia. Zwykły angielski średniak Wolverhampton ma pięć razy więcej followersów w Meksyku niż w Anglii. Cztery razy więcej osób ogląda ich mecze po hiszpańsku niż angielsku. Sprzedaż koszulek w ostatnich 18 miesiącach wzrosła czterokrotnie.

To najlepszy przykład mocnej globalnej ekspansji, która jest możliwa tylko wtedy, gdy drużyna wyjdzie z zaścianka, z krajowej, coraz nudniejszej i tracącej na prestiżu rywalizacji i pokusi się o coś więcej niż tylko trwanie w świetnie obudowanej, ale niewiele znaczącej w Europie lidze.

Dziś Ajax Amsterdam, półfinalista ubiegłorocznej edycji Champions League zarabia z tytułu praw telewizyjnych dziesięć razy mniej od średniaka w angielskiej Premier League. To dlatego federacje: belgijska i holenderska usiadły po raz kolejny do stołu w celu utworzenia wspólnej, konkurencyjnej ligi, do której nastąpiłby napływ większych pieniędzy.

Fuzje bez powodzenia

Takie manewry próbowano już stosować w Skandynawii i w krajach nadbałtyckich, ale skończyło się fiaskiem. Dziś w Szwecji stacje telewizyjne wydają więcej pieniędzy na pokazywanie ligi angielskiej niż szwedzkiej. W Polsce jeszcze tak się nie dzieje, ale jeżeli nie nastąpi nagły postęp, to taka sytuacja nadejdzie i to bardzo szybko.

Arsenal Londyn zarabia na sprzedaży biletów 100 mln funtów rocznie, a w Polsce na grudniowy mecz Wisły Kraków z Pogonią Szczecin kibice wpuszczani byli za darmo, natomiast na grudniowe spotkanie Lechii Gdańsk zorganizowano sprzedaż wejściówek na poziomie 5 złotych.

Na mecz Wisły przyszło 10 tysięcy kibiców, ale to było i tak mniej, niż wydano przed rozpoczęciem sezonu karnetów. Natomiast w Gdańsku na 40-tysięcznik utrzymywany w kwocie 12 mln złotych w skali roku wpuszczono za 5 złotych 7 tysięcy kibiców.

W sezonie 2021/22 rusza pierwsza edycja nowej formuły Ligi Europy 2. To będzie test dla polskich klubów. Te, które nie poczynią żadnych starań o dostanie się do europejskiej piłkarskiej społeczności, pozostaną na futbolowej mieliźnie już przez długie lata. ©℗

Wojciech PARADA

Fot. pogonszczecin.pl

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

Szczecinianin 58
2020-02-14 18:05:15
Ekstraklasa tonie .. na mieliźnie to była dwa trzy lata temu. Zamiast pozorowanego działania należałoby zrobić prawdziwą rewolucję. .tylko kto ma to zrobić ? Przecież nie obecna ekipa której tak wygodnie i błogo jest !

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA