Środa, 30 kwietnia 2025 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. Do pięciu razy sztuka!

Data publikacji: 30 kwietnia 2025 r. 06:34
Ostatnia aktualizacja: 30 kwietnia 2025 r. 06:34
Piłka nożna. Do pięciu razy sztuka!
We wrześniu ubiegłego roku Pogoń wygrała z Legią na Twardowskiego 1:0 po golu Alexandra Gorgona. Fot. Dariusz GORAJSKI  

Zgodnie z tradycją ostatniego okresu, w Dniu Flagi czyli 2 maja na Stadionie PGE Narodowym w stolicy odbędzie się finał piłkarskiego Pucharu Polski, a tym razem spotkają się w nim dwie ekstraklasowe drużyny, bo szczecińska Pogoń zmierzy się z faworyzowaną (miejmy nadzieję, że nie przez sędziego Szymona Marciniaka, który na kolejne zawody został delegowany do Albanii) Legią Warszawa i miejmy nadzieję, że nie spełni się przysłowie, że gospodarzom nawet ściany pomagają, ale... dla wojskowych to praktycznie ostatnia szansa, by w przyszłym roku grać w europejskich pucharach!

Portowcy grali już w finale PP czterokrotnie i zawsze przegrywali jednym golem, w tym dwukrotnie po dogrywce, ale liczymy, że tym razem aktualne będzie hasło: „Do pięciu razy sztuka!", a trofeum trafi wreszcie do gabloty Dumy Pomorza!

Dwa wyczerpujące boje

Pogoń wystąpi w stolicy podbudowana dwoma efektownymi zwycięstwami w ekstraklasie, z Rakowem u siebie 1:0 i z Puszczą w Niepołomicach 5:4, ale w obu tych pojedynkach portowcy stracili sporo sił, a szczególnie w ostatnim meczu, rozgrywanym w deszczu i na mocno zalanym boisku. Może to być istotne, bo nasz zespół nie dysponuje odpowiednią ławką rezerwowych, a można powiedzieć nawet, że jest ona szczątkowa. Cały czas na kontuzje narzekają co prawda tylko Mariusz Malec i Renyer, ale z boiska w Niepołomicach z niewyraźną miną schodził Linus Wahlqvist i kilku jego kolegów, a dyspozycja Rafała Kurzawy też jest pewną niewiadomą. Oby siły odzyskał, przed czasem zdjęty z boiska w spotkaniu z Puszczą Kamil Grosicki, bo bez niego nasz zespół traci połowę ze swej wartości. Czerwona kartka w lidze Léo Borgesa nie skutkuje co prawda pucharową karencją, ale Brazylijczyk może być w gorszej dyspozycji psychicznej po wyrzuceniu z boiska i wcześniejszych dwóch, praktycznie samobójczych golach, a obrońca nie zapomniał zapewne o kiksie w poprzednim finale PP...

Fantastyczny Grek

Atutem Pogoni może za to być będący w życiowej formie Efthýmis Kouloúris, który w meczu z Puszczą strzelił 4 bramki, a przy jednej asystował. Nic więc dziwnego, że znalazł się w najlepszej jedenastce 30. kolejki PKO BP Ekstraklasy, a w klasyfikacji najlepszych strzelców w lidze z dorobkiem 25 goli zdecydowanie wyprzedza rywali. Grek zgarnął też nagrodę najlepszego piłkarza kwietnia, bo głos na niego oddało aż 98,7% kibiców! Takiej przewagi w głosowaniu na Lexus Szczecin Zawodnika Miesiąca jeszcze nigdy wcześniej nie udało się odnotować, a dla snajpera to już szósta taka nagroda w tym sezonie.

- Mam nadzieję, że mogę dać z siebie jeszcze więcej - mówi z uśmiechem E. Kouloúris. - W Niepołomicach pokazaliśmy charakter i jesteśmy z tego powodu szczęśliwi. To już kolejny raz, gdy w drugiej części sezonu się nim wykazaliśmy. Potrafimy odwrócić wynik i walczyć do samego końca. Oczywiście straciliśmy aż cztery bramki, popełniliśmy sporo błędów. Na koniec najważniejsze są jednak trzy punkty i one nas cieszą. Oczywiście czekaliśmy na mecz z Legią przez cały rok. Od pierwszego spotkania w Pucharze Polski mieliśmy w głowie cel nie taki, aby wrócić na Narodowy, ale aby wygrać tym razem trofeum. Jesteśmy dojrzalsi, mamy więcej doświadczenia jako drużyna niż rok temu. Mam nadzieję, że damy radę. Wierzę, że po finale będziemy szczęśliwi. Wraz z kolegami z drużyny zrobię wszystko, aby cały Szczecin miał powody do świętowania!

Nieco statystyki

W Pucharze Polski Pogoń mierzyła się z Legią już 7-krotnie, w tym raz w finale. Granatowo-bordowi przegrali 5 razy i dwukrotnie zwyciężyli, ale był to akurat dwumecz, więc nasz zespół tylko raz awansował do dalszych gier po wyeliminowaniu warszawian, a Legia po przejściu Pogoni 4 razy zdobywała puchar. Zdarzyło się też raz, że szczecinianie w pucharowej rywalizacji trafili na rezerwy Legii i wygrali w stolicy 2:0. W lidze portowcy mierzyli się z wojskowymi aż 112 razy i mają wybitnie niekorzystny bilans, bo wygrali tylko 21 spotkań, 26 pojedynków zremisowali i doznali aż 65 porażek, co przyczyniło się do bardzo niekorzystnej różnicy bramek: 105-215. Najwyższej porażki Pogoń doznała w stolicy, przegrywając w 1969 roku 0:6, ale dziesięć lat wcześniej potrafiła zwyciężyć na Łazienkowskiej 4:0. W trzech ostatnich meczach Duma Pomorza nie doznała porażki, a w dwóch poprzednich nie straciła ani jednego gola. W bramce Legii najczęściej piłkę umieszczali: Leszek Wolski (7 razy), Marian Kielec (5-krotnie w lidze i raz w PP w pojedynku z Legią II), Adam Frączczak (5) oraz Robert Dymkowski i Adam Buksa (po 4).

Wymiana bramkarzy

W finale szczecinianie mierzyli się już z Legią, a było to 24 czerwca 1981 roku w Kaliszu i przegrali w końcówce dogrywki, a warszawianie pokonali Pogoń 1:0 (0:0, 0:0); 1:0 Adam Topolski (118).

Pogoń: Zbigniew Długosz (83 Marek Szczech) – Jerzy Stańczak, Zbigniew Kozłowski, Leszek Piekarczyk, Zbigniew Czepan, Marek Włoch, Zenon Kasztelan, Leszek Wolski, Dariusz Krupa (60 Benon Szostakowski), Zbigniew Stelmasiak, Janusz Turowski. Trener: Jerzy Kopa.

Faworytem meczu finałowego byli wojskowi, którzy zakończyli rozgrywki w ekstraklasie na 5. miejscu, co oznaczało, że triumf w Pucharze Polski był dla nich jedyną szansą, aby w kolejnym sezonie reprezentować nasz kraj w europejskich pucharach, a więc sytuacja jest niemal identyczna jak teraz. Pogoń przystępowała do starcia finałowego jako kopciuszek. Portowcy niedługo przed decydującym spotkaniem awansowali do najwyższej klasy rozgrywkowej i ewentualne zwycięstwo w starciu z jedną z najmocniejszych ekip w kraju byłoby dla nich ogromnym sukcesem. Wbrew przewidywaniom ekspertów, starcie na stadionie Calisii Kalisz miało bardzo wyrównany przebieg. Okazji podbramkowych nie brakowało, ale żadna z ekip nie potrafiła odnaleźć drogi do siatki rywali. W 83. minucie bardzo blisko byli tego legioniści. Za faul Jerzego Stańczaka na Mirosławie Okońskim sędzia podyktował dla naszych rywali jedenastkę. Wtedy na bardzo ciekawy manewr zdecydował się trener portowców  Jerzy Kopa, który w naszej bramce Zbigniewa Długosza zastąpił specjalistą od rzutów karnych - Markiem Szczechem, a ten obronił strzał z 11 metrów w wykonaniu Krzysztofa Adamczyka. Regulaminowy czas gry nie przyniósł rozstrzygnięcia, więc o losach meczu finałowego musiała zadecydować dogrywka. W niej również przez długi okres na tablicy świetlnej widniał bezbramkowy remis. Stołeczni decydujący cios zadali w 118. minucie. Wtedy Okoński piętą zagrał do Adama Topolskiego, a ten silnym strzałem pokonał Szczecha.

Decydowała milicja?

Rok później portowcy ponownie znaleźli się w finale, który miał być rozgrywany w Warszawie, a szalikowcy Pogoni byli wówczas zaprzyjaźnieni z fanami Legii, więc postanowiono przenieść zawody do Wrocławia, by nie faworyzować granatowo-bordowych w starciu z Lechem Poznań. Początkowo mecz finałowy miał się odbyć 12 maja w Warszawie, ale na wniosek Milicji Obywatelskiej z uwagi na trwający wówczas w Polsce stan wojenny, a także w obawie o starcia kibiców Kolejorza z sympatykami miejscowej Legii, zdecydowano się przenieść spotkanie do Wrocławia, a mecz odbył się tydzień później i w finale 19 maja 1982 roku Lech pokonał Pogoń 1:0 (1:0); 1:0 Mirosław Okoński (38).

Pogoń: Marek Szczech - Marek Ostrowski, Zbigniew Kozłowski, Kazimierz Sokołowski, Zbigniew Czepan, Marek Włoch, Leszek Piekarczyk (46 Andrzej Krawczyk), Leszek Wolski, Jarosław Biernat, Zbigniew Stelmasiak, Janusz Turowski. Trener: Jerzy Kopa.

Mecz od początku miał wyrównany przebieg, a okazje, których nie było zbyt wiele, miały obydwa zespoły. W 38. minucie z rzutu wolnego mocno uderzył Józef Adamiec i Szczech odbił piłkę przed siebie, a Okoński ubiegł Ostrowskiego i zdobył jedynego gola. Szukający wyrównania portowcy zyskali przewagę i groźnie strzelali Włoch, Biernat, Stelmasiak i Krawczyk, ale wszystko bronił niski wzrostem lecz wielki duchem Piotr Mowlik.

Grosik miał swój udział...

Swój trzeci w historii finał nasza drużyna rozegrała 22 maja 2010 roku w Bydgoszczy, a rywalem grającej wówczas na ekstraklasowym zapleczu Pogoni w decydującym meczu była występująca we najwyższej klasie rozgrywkowej Jagiellonia Białystok, w której chyba najlepszym był obecny kapitan szczecinian Kamil Grosicki. Jagiellonia pokonała Pogoń 1:0 (0:0); 1:0 Andrius Skerla (49).

Pogoń: Radosław Janukiewicz - Marcin Nowak (60 Mikołaj Lebedyński), Krzysztof Hrymowicz, Omar Jarun, Marcin Woźniak - Maksymilian Rogalski, Robert Mandrysz (82 Daniel Wólkiewicz), Maciej Mysiak, Przemysław Pietruszka - Marcin Bojarski (68 Piotr Dziuba), Olgierd Moskalewicz. Trener: Piotr Mandrysz.

Jagiellonia stwarzała sobie więcej sytuacji podbramkowych, ale nasz zespół również zagrażał bramce drużyny z Białegostoku. Kto wie, jak ułożyłby się mecz, gdyby na początku rywalizacji arbiter spotkania podyktował jedenastkę po faulu na Bojarskim. Zdaniem niektórych ekspertów Thiago Cionek za przewinienie powinien wylecieć z boiska. Tak się jednak nie stało, a żółtym kartonikiem ukarany został... piłkarz Pogoni. W 49. minucie Skerla z najbliższej odległości nie dał szans świetnie dysponowanemu tamtego dnia Janukiewiczowi. Portowcy do końca meczu szukali swoich okazji, ale lepsze sytuacje stwarzała sobie Jagiellonia.

Sędzia w roli głównej

Czwarty finał przed rokiem występujący w PKO BP Ekstraklasie granatowo-bordowi przegrali z I-ligowcem w dramatycznych okolicznościach. W finale 2 maja 2024 roku w Warszawie Pogoń po dogrywce uległa Wiśle Kraków 1:2 (1:1, 0:0); 1:0 Efthýmis Kouloúris (75), 1:1 Eneko Satrústegui (90+9), 1:2 Ángel Rodado (93).

Pogoń: Valentin Cojocaru - Linus Wahlqvist (91 Kacper Smoliński), Léo Borges, Mariusz Malec, Leonárdo Koútris (106 Luka Zahovič) - Adrian Przyborek (82 Marcel Wędrychowski), João Gamboa (57 Wahan Biczachczjan), Fredrik Ulvestad, Alexander Gorgon (86 Benedikt Zech),Kamil Grosicki - Efthýmis Kouloúris. Trener: Jens Gustafsson.

W finale PP lepsza była Wisła i jej zwycięstwo można uznać za zasłużone, ale nie zmienia to faktu, że naszym zdaniem warszawski sędzia Tomasz Kwiatkowski popełnił co najmniej trzy grube błędy na niekorzyść Pogoni, ale dwie z tych sytuacji były trudne do oceny z boiska, lecz w takim razie powinien pomóc Bartosz Frankowski jako arbiter VAR, który tego nie uczynił... A może uczynił, lecz główny z podpowiedzi nie skorzystał? Tego nie wiemy... Wiemy natomiast, że arbiter ten prowadził mecz w poprzednim sezonie w Zabrzu miejscowego Górnika z portowcami i nie podyktował ewidentnego rzutu karnego przeciwko gospodarzom, co kosztowało Pogoń utratę miejsca na podium. Wróćmy jednak do finału PP, a w 9. minucie doliczonego czasu drugiej połowy (o dodatkowe doliczone dwie minuty do wcześniej sygnalizowanych siedmiu nie mamy pretensji, bo Pogoń w końcówce rozpaczliwie kradła czas) jeden ze szczecinian faulował za polem karnym Wisły i należał się rzut wolny, ale krakowianie wybili go niemal z połowy boiska, a więc oszukali ponad 20 metrów. Tzw. tolerancja rzutu może wynieść kilka metrów, ale nie aż tyle. Gdyby wolny wybijany był z właściwego miejsca, nie powstałaby z niego sytuacja zakończona wyrównującym golem. Bramka nie powinna zostać jednak uznana - i to jest ten drugi błąd - bo naszym zdaniem był spalony. Przy ocenie spalonego nie uwzględnia się rąk zawodników z pola (bo nimi nie można zagrać piłki), a w takiej sytuacji najbardziej wysunięte do przodu było kolano krakowianina, więc powinien zostać odgwizdany ofsajd. Dodajmy, że w końcówce dogrywki w polu karnym Wisły złapany z tyłu i przewrócony został Efthýmis Kouloúris, więc w tej sytuacji powinien zostać podyktowany rzut karny! (mij)

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA