W sobotni wieczór w inauguracyjnym meczu piłkarskiej ekstraklasy Wisła Kraków podejmuje Pogoń Szczecin. Trenerem gospodarzy jest Dariusz Wdowczyk – w ostatnich latach jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci w szczecińskim klubie.
Ma tyle samo zagorzałych zwolenników, jak i przeciwników. Były znakomity piłkarz, reprezentant Polski, następnie szkoleniowiec, który doprowadził do tytułów mistrza Polski dwa stołeczne kluby – najpierw Polonię, a następnie Legię miał też swój bardzo mroczny okres działalności.
Pełny korupcyjnej działalności pobyt w Koronie Kielce skończył się dyskwalifikacją i kompromitacją szkoleniowca, któremu przepowiadano nawet przyszłość selekcjonera.
Co ciekawe był jednym z dwóch kandydatów na to stanowisko po Waldemarze Fornaliku, ale przegrał wyścig z Adamem Nawałką głównie przez swoją niechlubną korupcyjną przeszłość i zdecydowanie negatywne reakcje kibiców na wieść, że osoba przeżarta niegdyś korupcją miałaby dostąpić zaszczytu, o którym marzy każdy szkoleniowiec.
Odcierpiał karę za korupcję
Wielu kibiców bierze szkoleniowca w obronę. Twierdzą, że jest jednym z nielicznych, którzy odcierpieli karę, a wielu innych postępowało podobnie, a nie spotkała ich za to kara.
To, że Dariusz Wdowczyk odcierpiał karę absolutnie nie usprawiedliwia jego działalności. Nie zgłosił się do prokuratury i nie poddał się karze, ale został zatrzymany, udowodniono mu winę i dopiero wtedy poniósł karę. Odcierpienie jej nie może być żadnym czynnikiem usprawiedliwiającym, bo niby dlaczego.
Pogoń była dla tego trenera pierwszym klubem po odbyciu kary. Wcześniej był brany pod uwagę przy zatrudnieniu w Podbeskidziu Bielsko, ale kategorycznie z uwagi na przeszłość szkoleniowca sprzeciwił się temu prezydent miasta.
Dariusz Wdowczyk w ciągu 1,5 roku pracy w Pogoni dał się poznać, jako osoba z dużą charyzmą, pewna siebie, buńczuczna. Już po pierwszym przeprowadzonym treningu widać było, że jest przeciwieństwem swojego poprzednika Artura Skowronka.
Obserwując go poruszającego się po pomieszczeniach w okolicach szatni ewidentnie wyczuwało się, że jest to szef, przywódca. Miał donośny głos, lubił żartować i już od pierwszego dnia wyczuwalny był ze strony piłkarzy duży respekt względem jego osoby.
Dwie twarze trenera
Bywał bezwzględny, ale interesował się życiem pozasportowym swoich piłkarzy, znał imiona ich dzieci, ich żon, dziewczyn, pytał. Jeżeli drużyna wygrywała, to atmosfera była znakomita. Jeżeli jednak przegrywała, to Wdowczyk z osoby pewnej siebie, stanowczej, kompetentnej zamieniał się w furiata. Szczególnie po porażkach mocno wstydliwych, które w końcowej fazie pracy Wdowczyka zdarzały się coraz częściej.
Piłkarzom coraz trudniej było zrozumieć, co robili źle, jakie popełniali błędy, co powinni poprawić, jak się zachowywać na boisku, czego nie robić. Krzyk, wrzask, furia, to były nieodłączne elementy towarzyszące trenerowi Wdowczykowi, gdy jego zespół nie spisywał się tak, jak tego oczekiwał.
Dariusz Wdowczyk był trenerem, który lubił obserwować młodych piłkarzy grających w rezerwach, lub w juniorach. Zdarzało się nawet, że zza linii bocznej boiska udzielał głośnych wskazówek piłkarzom, bywało też, że w przerwie wchodził do szatni i przekazywał swoje uwagi. Wykazywał bardzo duże zainteresowanie losami młodych piłkarzy, ale gdy ci trafiali pod jego skrzydła, to ich rozwój ulegał całkowitemu zahamowaniu.
Zaproszenie po jednym sparringu
Były sytuacje całkowicie zaskakujące i nielogiczne. Wystarczyła jedna gra kontrolna, by Dariusz Wdowczyk zaprosił na treningi Konrada Bartoszewicza, który nie był podstawowym zawodnikiem nawet w drużynie juniorów. Szkoleniowiec nie brał pod uwagę opinii trenerów codziennie pracujących z młodymi piłkarzami, wyrabiał ją sobie szybko i pochopnie.
Przed letnim okresem przygotowawczym zaprosił na wspólne treningi Szymona Kapelusza, by już po pierwszym treningu i to w dniu urodzin piłkarza zakomunikować mu, że jednak nie będzie przygotowywał się z pierwszą drużyną do sezonu.
Dariusz Wdowczyk dawał szansę debiutu wielu młodym piłkarzom. Za jego kadencji debiutowali w ekstraklasie: Michał Walski, Sebastian Rudol, Patryk Neumann, Dawid Kort. To były jednak śladowe debiuty, o ich systematyczny rozwój szkoleniowiec zadbać już nie umiał.
Za kadencji Dariusza Wdowczyka wiodącymi postaciami stali się między innymi: wspomniany Rudol, Hubert Matynia, czy Łukasz Zwoliński. Za każdym razem była to jednak potrzeba chwili, nigdy trener z premedytacją nie postawił na kogokolwiek z nich mając w zanadrzu piłkarza bardziej doświadczonego, ogranego i mniej nieprzewidywalnego.
Nie poznał się na Lewandowskim
Szkoleniowiec na pewno nie może być też dumny z tego, że nie poznał się na Robercie Lewandowskim. Będąc trenerem Legii miał go nie tylko na treningu, ale również na zgrupowaniu pierwszej drużyny. Było to latem 2006 roku, kiedy piłkarz miał 18 lat. Nie był już wtedy piłkarzem aż tak bardzo młodym, żeby nie zauważyć wielu niewątpliwych zalet i ogromnego potencjału.
Wdowczyk obserwował Lewandowskiego podczas zgrupowania, widział go od rana do wieczora i nie wstawił się za piłkarzem, gdy Legia postanowiła wręczyć mu jego kartę zawodniczą i życzyła szczęścia w innym klubie. Nie wstawił się za piłkarzem, który już w następnym sezonie w barwach II - ligowego Znicza Pruszków (obecnie byłaby to I liga) zdobył 17 goli, a w kolejnym 21 i został królem strzelców.
Wdowczyk nie zauważył wyjątkowych cech piłkarskich u jednego z najlepszych graczy, jacy kiedykolwiek pojawili się w polskim futbolu. Wolał wtedy mieć w drużynie napastników zagranicznych: Eltona i Michala Gottwalda, ale żeby nie być posądzonym o brak zainteresowania młodzieżą, to miał też w kadrze pierwszego zespołu rówieśników Lewandowskiego: Dawida Janczyka i Macieja Korzyma. Obu uznał wtedy za lepiej rokujących od Lewandowskiego.
Wstydliwe porażki
Pod koniec kadencji Dariusza Wdowczyka, zespół dwukrotnie przegrał po 0:5, a także 2:4, 0:3. Defensywa portowców była coraz bardziej rozregulowana, decyzje personalne szkoleniowca coraz bardziej niezrozumiałe, ale wiara kibiców w trenera pozostawała bezgraniczna.
To z całą pewnością był efekt wielu zabiegów socjotechnicznych stosowanych przez szkoleniowca. Jeszcze w rundzie wiosennej roku 2013, kiedy Dariusz Wdowczyk omal nie spadł z drużyną do I ligi, postanowił po przegranym meczu z GKS Bełchatów zmusić piłkarzy Pogoni, by poszli w stronę płotu oddzielającego trybuny od boiska i tłumaczyli się z porażki kibicom. Sam również udał się w tamtą stronę i działaniem tym zaskarbił sobie wielką sympatię.
Od tamtej pory był już facetem z charakterem, z mocnym kręgosłupem, odważnym i bezkompromisowym. Ewidentne działanie pod publiczkę zepchnęło na dalszy plan porażkę drużyny i błędy taktyczne polegające na grze trójką obrońców.
Dariusz Wdowczyk przejął drużynę wiosną 2013 roku na 10 kolejek przed zakończeniem sezonu w momencie, gdy drużyna miała 9 punktów przewagi nad strefą spadkową. Zespół zakończył sezon natomiast z zaledwie 4-punktową przewagą nad strefą spadkową. Zawsze można powiedzieć, że trener przejął zespół w trakcie rundy po innym szkoleniowcu, ale po to zmiana nastąpiła w trakcie rundy, by sytuację w tabeli poprawić, a Dariusz Wdowczyk ją pogorszył.
W przypadku tego szkoleniowca Pogoń popełniła kolosalny błąd proponując mu nową, aż trzyletnią umowę jeszcze przed wygaśnięciem starej, która kończyła się 30 czerwca. Gdyby umowa miała być wypełniona, to oznaczałoby, że trener pracowałby w Pogoni ponad cztery lata, a takie sytuacje w polskiej piłce nie zdarzają się wcale.
Prezes Jarosław Mroczek jednak zaryzykował i już jesienią 2014 roku przekonał się, jak duży popełnił wtedy błąd. Dariusz Wdowczyk po otrzymaniu wypowiedzenia nie miał zamiaru iść na żadne ustępstwa, nie godził się na żadne polubowne rozwiązanie kontraktu. Działał po złości, na szkodę klubu, bo jego duma została urażona.©℗ Wojciech Parada
Fot. R. Pakieser