Sandecja - Pogoń Szczecin 2:1 (0:1) 0:1 Formella (20), 1:1 Kolew (56), 2:1 Kolew (75).
Żółte kartki: Bucko, Dudzic, Kolew, Mraz, Szufryn (Sandecja), oraz Dwali, Drygas, Rapa (Pogoń).
Sędziował Jarosław Przybył (Kluczbork).
Widzów 2240
Sandecja: Gliwa - Kubáň, Szufryn, Kraczunow, Mráz - Dudzic, Bučko, Baran, Brzyski (84, Danek) - Trochim (72, Piszczek), Kolew (80, Cetnarski).
Pogoń: Załuska - Niepsuj, Râpă, Dwali, Nunes - Formella, Drygas (64, Murawski), Piotrowski (79, Hołota), Kort (80, Listkowski), Gyurcsó - Frączczak.
Pogoń przegrała wyjazdowy mecz z Sandecją Nowy Sącz, absolutnym ekstraklasowym nowicjuszem, który na dodatek nie może występować w swoim mieście i na swoim stadionie. To jednak ambitny beniaminek sprawiał wrażenie drużyny bardziej zdeterminowanej, mającej plan na spotkanie i realizującej założenia.
Pogoń sprawiała wrażenie drużyny, która jest przekonana o swojej piłkarskiej wyższości, ale tą trzeba jeszcze pokazać na boisku, trzeba biegać, a mecz ciężka praca wypracować. Portowcy tego nie zrobili. To już kolejne spotkanie, w którym podopieczni trenera Skorży źle wyglądają pod względem cech wolicjonalnych, mają kłopot z wygraniem rywalizacji w środkowej strefie boiska, konstruowaniem ataku pozycyjnego, a kilku graczy sprawia wrażenie nie do końca w stu procentach zaangażowanych.
Problem z pressingiem
Pogoń po pierwszej połowie mecz prowadziła, choć do momentu strzelenia gola, nie za bardzo wiedziała, jak sobie z przeciwnikiem poradzić. Miała problem z agresywnym kryciem już na własnej połowie boiska, nie umiała się tym samym przeciwstawić.
Dopiero gol Formelli, który do tego momentu był całkowicie niewidoczny, spowodował, że szczecinianie złapali odpowiedni rytm, potrafili utrzymać się przy piłce, długo ją rozgrywali, przygotowywali atak pozycyjny, sprawiali wrażenie zespołu panującego nad sytuacją i mogli nawet podwyższyć rezultat meczu, ale świetnej okazji nie wykorzystał ponownie Formella, a Piotrowski w przedziwny sposób nie zapanował nad piłką będąc przez nikogo nie atakowany w polu karnym.
Sandecja po przerwie powtórzyła manewr z pierwszej połowy. Znów zaatakowała, była agresywna, mobilna, niewiele w jej poczynaniach było piłkarskiej jakości, ale mocny nacisk na bezradnych portowców sprawiał, że nasza defensywa - tak mocno chwalona w ostatnich meczach - tym razem miała kłopot z powstrzymaniem piłkarzy, którzy jeszcze niedawno grali w I lidze.
Bezproduktywny Gyurcso
Portowcy zostali najpierw skarceni golem wyrównującym, obrońcy stali, jak wmurowani, nie interweniowali, byli źle ustawieni, bezradni i niezorientowani. Szczecinianie szybko chcieli ponownie wyjść na prowadzenie. Aktywny był Kort, posłał jedną znakomitą piłkę do Gyurcso, ale węgierski skrzydłowy był wyjątkowo źle dysponowany.
Trener Skorża próbował zmienić obraz meczu dokonywanymi zmianami. Nie zaryzykował wprowadzeniem na boisko Kowalczyka, który nigdy w takich sytuacjach nie zawodził. Wpuścił Murawskiego, który był cieniem piłkarza sprzed dwóch lat, praktycznie niewidoczny, nie angażował się, nie wprowadził niczego ożywczego, konstruktywnego.
Zdecydowanie lepszą zmianę dał Listkowski, ale było już za późno na zmianę wyniku. Pogoń atakowała, ale robiła to bez pomysłu, nie stwarzała sytuacji, nie zagrażała bramce Sandecji. Tak naprawdę to Pogoń nie pokazała niczego innego, jak w ostatnim meczu z Arką. Wynik był tylko zgoła odmienny.
W Gdyni też portowcy mieli problem z agresywnie grającym rywalem, tym razem nie dostawali już prezentów i spotkali się z przeciwnikiem mocniej naciskającym na nasza defensywę. Okazuje się, że w polskiej ekstraklasie wciąż czynnikiem decydującym o sukcesie jest aktywny udział w meczu, agresywna postawa, cechy wolicjonalne, a mniej decydujące są elementy piłkarskie, które w przypadku każdej w drużyn są na podobnym bardzo słabym poziomie. ©℗ Wojciech Parada