90 lat temu w Warszawie urodził się Edmund Zientara, były trener Pogoni Szczecin, który prowadził szczeciński klub w latach 1972-75. Już nigdy później żaden inny szkoleniowiec nie pracował w Pogoni tak długo, aż trzy pełne sezony, a od rozpoczęcia jego pracy w Szczecinie minęło przecież 47 lat.
Za kadencji Zientary w reprezentacji Polski debiutowali: Zenon Kasztelan i Henryk Wawrowski. Wcześniej zaledwie po jednym występie mieli: Marian Kielec, Waldemar Folbrycht i Ryszard Mańko. Kasztelan nie miał szans na wygranie rywalizacji z Kazimierzem Deyną, choć rzuty wolne egzekwował z nie mniejszą precyzją.
Wawrowski w latach 1974-78 był natomiast podstawowym graczem w kadrze Górskiego, a następnie Gmocha. Awansował do finałowego turnieju mistrzostw świata w Argentynie, wywalczył srebrny medal olimpijski, był członkiem najlepszej w dziejach reprezentacji Polski, wygrywającej legendarny mecz z Holandią 4:1 z Johanem Cruyffem w składzie.
Za kadencji Edmunda Zientary debiutowało w ekstraklasie wielu bardzo młodych piłkarzy, którzy następnie przez wiele lat byli postaciami absolutnie fundamentalnymi: Zbigniew Kozłowski, Zbigniew Czepan, Adam Kensy. Kozłowski i Kensy powoływani byli do reprezentacji, Czepan był tego blisko za kadencji Antoniego Piechniczka.
W atmosferze skandalu
Edmund Zientara trafił do Szczecina w atmosferze skandalu. Przez wiele lat pozostawał jedynym w historii Legii, który wywalczył mistrzostwo Polski jako zawodnik i trener. Po wielu latach powtórzył to osiągnięcie Jacek Magiera.
Już w wieku 15 lat doświadczył ogromnych przeżyć. W Powstaniu Warszawskim stracił rodziców, a sam niemal cudem jej uniknął.
- Mundek wiele razy opowiadał o tamtych czasach - mówi Henryk Wawrowski, który trafił do Pogoni, gdy jej trenerem był właśnie Zientara. - Grupa mężczyzn, w tym 15 - letni Mundek stali już pod ścianą i z rękami na karku czekali na wyrok.
Wtedy jeden z esesmanów zlitował się nad filigranowym chłopcem i zapytał, ile ma lat. Mundek znał trochę niemiecki i zdołał odpowiedzieć, że 15. Wtedy szarpnięty za kołnierz przez esesmana wyrzucony został do grupy kobiet i dzieci.
Gdy wojska radzieckie zajmowały Warszawę, młody Zientara był tydzień przed 16 urodzinami. Musiał sam radzić sobie w świecie nie za bardzo zrozumiałym dla dorosłych. W takich okolicznościach trzeba mieć wielkie serce, ochotę do życia, szczęście i umiejętności.
Finał Pucharu Europy
Najlepsze lata swojej kariery spędził w Legii. W roku 1971 doprowadził ją do półfinału Pucharu Europy. Tam warszawska drużyna nie sprostała Feyenoordowi Rotterdam, ale nastąpiło to w szczególnych okolicznościach.
Przed rewanżowym meczem w Rotterdamie (w Warszawie w pierwszym spotkaniu było 0:0) bramkarz Legii Władysław Grotyński wraz z obrońcą Januszem Żmijewskim kupili łącznie 2500 dolarów.
Jeszcze zanim stawili się na lotnisku, doniesiono na nich i celnicy zatrzymali obu do sprawdzenia. Afera była szyta grubymi nićmi, ale obu piłkarzy ostatecznie puszczono do Holandii, wzywając wcześniej prezesa Zygmunta Huszczę.
Obaj piłkarze myśleli głównie o karze, jaka może ich spotkać po powrocie do kraju. W efekcie Legia przegrała 0:2 i pożegnała się z marzeniami o wielkim finale. Do Rotterdamu wysłano zaś kilkudziesięciu tajniaków z UB, którzy mieli pilnować, by obaj zawodnicy na pewno wrócili do kraju. Jak się później okazało, do kraju wrócili wszyscy piłkarze, ale połowa pilnujących poprosiła o polityczny azyl.
Misja Ksola
PZPN dość długo zastanawiał się, jak ukarać obu piłkarzy. Ostatecznie Żmijewskiego zdyskwalifikowano, a Grotyński mógł grać - został ukarany w inny sposób. Przykładnie ukarano też trenera Edmunda Zientarę, który mimo znaczących sukcesów musiał podać się do dymisji i został zdyskwalifikowany. Do Szczecina trafił dzięki protekcji Eugeniusza Ksola.
- Chciałem jechać do Stanów Zjednoczonych - wspomina Ksol. - Władze nie chciały mnie puścić. Ostatecznie postawiono mi warunek. Jeżeli znajdę odpowiedniego trenera do Pogoni, to mogę wyjechać. Wsiadłem w pociąg, pojechałem do Warszawy i namówiłem Zientarę. Darowano mu resztę kary, a mnie pozwolono wyjechać.
- Gdy Zientara przychodził do Pogoni, to w środowisku piłkarskim Szczecina zapanowało spore poruszenie - wspomina Zbigniew Kozłowski, wychowanek Pogoni, który w pierwszej drużynie zadebiutował za kadencji Zientary. - To był mój pierwszy trener w dorosłej drużynie, któremu zawdzięczałem najwięcej.
Edmund Zientara nie bał się stawiać na piłkarzy młodych. Futbolem żył od rana do wieczora i ciągle szukał nowych rozwiązań. To on znalazł pozycję bocznego obrońcy dla Henryka Wawrowskiego, który potem dzięki temu był podstawowym piłkarzem reprezentacji Polski.
- Wcześniej występowałem na środku pomocy - wspomina Wawrowski. - Zientara próbował mnie na prawej, lewej obronie. W pewnym momencie to zaskoczyło i wychodziło całkiem nieźle.
Stworzył podwaliny
Zientara pracował w Pogoni w latach 1972-75. Drużyna nie osiągała wielkich sukcesów, ale raczej bez kłopotów utrzymywała się w ekstraklasie. Można zaryzykować tezę, że Zientara stworzył podwaliny pod drużynę, który w połowie lat 70 była rewelacją rozgrywek i szczególnie jesienią demonstrowała wysoką formę.
- Miejsce w tabeli było niższe, niż prezentowana przez nas gra - kontynuuje Wawrowski. - Byliśmy chwaleni w całym kraju, potrafiliśmy wygrywać pojedyncze mecze z najlepszymi, ale brakowało nam regularności. Na trybuny przychodziło regularnie po 30 tys. kibiców, bo widzieli, że warto.
Zientara był trenerem, który szczególnie dużą wagę przykładał do techniki i taktyki. Dziś dużo się mówi o brakach w wyszkoleniu wśród polskich piłkarzy. Zientara już wtedy wiedział, jak to ważne.
- Było mnóstwo treningów technicznych - mówi Kozłowski. - Trenowaliśmy strzały zewnętrzną, wewnętrzną częścią stopy, trener uczulał, by nie strzelać na siłę, by dokładnie mierzyć. Denerwował się, gdy piłkarze nie realizowali jego założeń.
Trener na boisku
Zientara przyszedł do Pogoni mając 42 lata. Wciąż imponował nienaganną techniką i brał czynny udział w treningach. Podczas jednego z obozów, Pogoń grała mecz kontrolny z zespołem z byłej NRD. Zientara tak się zdenerwował na Zenona Kasztelana, że zdjął go z boiska i sam zaczął grać na jego pozycji.
- Mundek w czasach kariery piłkarskiej grał w pomocy i wiedział, co trzeba robić na boisku - mówi Wawrowski. - Pamiętam tamtą sytuację. Ustawił mnie obok siebie i razem mieliśmy kreować grę.
Zientara był świetnym motywatorem. Gdy pod koniec treningu dochodziło do serii rzutów karnych, sam brał w zabawie czynny udział. Stojący na bramce Ryszard But miał zawsze kłopoty z wybronieniem jedenastek wykonywanych przez trenera.
- Szły nawet zakłady - kontynuuje Wawrowski. - Mundek prawie nigdy się nie mylił. Gdy podchodził do dziesiątej próby, celowo strzelał tak, by Rysiu But obronił. W ten sposób motywował piłkarzy.
- Mieliśmy mnóstwo treningów taktycznych - mówi Kozłowski. - Trenowaliśmy grę dwójkami, trójkami, w pionie, poziomie, wymienność pozycji. To później procentowało.
Trener Zientara szczególnie mobilizował się na mecze z Legią. Tak się złożyło, że w jego trzyletniej pracy w Pogoni, szczecinianie wygrali aż trzy razy.
- W jednym z meczów prowadziliśmy już 3:0, ale Ćmikiewicz i Deyna w ostatnich kilku minutach zdobyli po golu i było bardzo nerwowo. Wszyscy baliśmy się, że jak stracimy wygraną, to trener na na następnym treningu rozszarpie - mówi Wawrowski.
- W roku 1974 na inaugurację rundy jesiennej graliśmy z Legią z Deyną w składzie - mówi Kozłowski. - Ćmikiewicz i Gadocha jeszcze odpoczywali po mistrzostwach świata. Wygraliśmy 1:0 po golu Leszka Wolskiego. (par)