Piątek, 03 maja 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. 61 lat temu awans w strugach deszczu

Data publikacji: 19 października 2019 r. 10:31
Ostatnia aktualizacja: 19 października 2019 r. 10:31
Piłka nożna. 61 lat temu awans w strugach deszczu
 

19 października 1958 roku odbył się mecz, który zadecydował o pierwszym, historycznym awansie drużyny Pogoni Szczecin do ekstraklasy. Rozgrywki toczyły się wówczas w systemie wiosna – jesień, dlatego ostateczne rozstrzygnięcia zawsze zapadały jesienią. Pogoń awans uzyskała na 10-lecie istnienia klubu.

Dziś z tamtej drużyny żyje jeszcze dwóch piłkarzy: Ryszard Wiśniewski i Wojciech Frączczak. Ten ostatni był pupilem trenera Floriana Krygiera, najmłodszym zawodnikiem w drużynie, jeszcze wtedy piłkarzem nastoletnim.

Pogoń decydujący mecz o awansie rozegrała ze Śląskiem Wrocław. Spotkanie z 19 października 1958 roku przeszło do historii jako najbardziej dramatyczne rozgrywane pomiędzy obu drużynami, zakończone historycznym sukcesem.

Oba zespoły zmierzyły się w przedostatniej kolejce spotkań, a Pogoń miała nad Śląskiem trzy punkty przewagi. Remis dawał drużynie ze Szczecina awans do ekstraklasy, a porażka powodowała, że o losach promocji do wyższej klasy rozgrywkowej miała zadecydować ostatnia kolejka.

0:3 25 minut przed końcem

25 minut przed końcem Śląsk zdobył trzecią bramkę i wyszedł na prowadzenie 3:0. Dwa z trzech goli zdobył 21-letni Zygmunt Drożdziok. To był bardzo utalentowany napastnik, który na Dolny Śląsk przyjechał z Ruchu Chorzów, w którym nie umiał wywalczyć sobie miejsca w składzie.

Rok 1958 był pierwszym, w którym grał dla wrocławskiej drużyny i niewiele brakowało, by wywalczył z tym klubem awans kosztem Pogoni. Drożdziok był najgroźniejszym piłkarzem w drużynie rywala i szczecinianie o tym wiedzieli. Mimo to pozwolili mu na strzelenie dwóch goli. Były gracz Ruchu we Wrocławiu czuł się doskonale. W 50 meczach strzelił 29 goli.

Przy stanie 0:3 nikt nie mógł przypuszczać, że portowcy są jeszcze w stanie nawiązać walkę z bezpośrednim kandydatem do awansu. 30 tysięcy kibiców zgromadzonych na stadionie przeżywało wielki zawód, ale prawdziwe emocje dopiero miały nadejść.

Trzy minuty po stracie trzeciej bramki kontaktowego gola zdobył Henryk Kalinowski. Pogoń z furią ruszyła na przeciwnika i 10 minut przed końcem gola na 2:3 strzelił Jerzy Słowiński. Po pięciu minutach był już remis. Tym razem na listę strzelców wpisał się Zdzisław Nowacki, który w trakcie meczu przesunięty został z defensywy na lewe skrzydło, zastępując tam Bogdana Bakułę.

Nie przegrali meczu

Awans do ekstraklasy stał się faktem, odniesiony już w pierwszym sezonie gry w drugiej lidze. Nastąpił w 10. rocznicę istnienia klubu, co szczególnie podnosiło rangę wydarzenia. Szczecinianie w całym sezonie nie przegrali meczu. Dla wtajemniczonych nie był jednak niespodzianką.

Mecz ze Śląskiem był szczególny dla Leona Leszczyńskiego, który właśnie w roku 1958 przeszedł do Pogoni ze Śląska i grał w szczecińskiej drużynie przez pięć sezonów. Rozgrywany był w niedzielne popołudnie, ale pierwsi kibice zajmowali miejsca już od godziny 9. Dwie godziny później wszystkie miejsca były już zajęte.

Spóźnialscy zaczęli się usadawiać na pobliskich skarpach lub drzewach. Kibice przeszli tamtego dnia wiele. Przed meczem spadł rzęsisty deszcz, ale nikogo to nie zniechęciło. Stadion był wypełniony po brzegi aż do ostatniej minuty i sam mecz pokazał, że warto było być cierpliwym.

Bohaterem meczu był Zdzisław Nowacki. Do Pogoni trafił z Polonii Bydgoszcz, przez całą swoją karierę był obrońcą, ale w meczu ze Śląskiem okazał się niezwykle skuteczny, ale pod bramką przeciwnika. To on zdobył bramkę decydującą o remisie. Florian Krygier zdecydował, że Nowacki przy stanie 1:3 przesunięty zostanie do ataku i manewr ten okazał się skuteczny.

Dwie asysty Jaworskiego

Dwa gole padły po podaniach Romana Jaworskiego. W latach 1958-59 był jedynym piłkarzem Pogoni, który grał we wszystkich ligowych meczach od pierwszej do ostatniej minuty. Miał niebagatelny wkład w historyczny awans do ekstraklasy, a następnie był wiodącą postacią w drużynie, która zdołała się utrzymać na najwyższym szczeblu rozgrywek.

W roku 1954 grał w drużynie Legii Warszawa u boku takich piłkarzy, jak: Pohl czy Brychczy. Dopiero jednak w Pogoni prezentował formę na miarę swojego talentu. Nazywany był Złotą Nóżką z uwagi na niekonwencjonalny drybling. W barwach Pogoni rozegrał 107 ligowych pojedynków (52 w ekstraklasie) i zdobył 15 goli (3 w ekstraklasie).

To przy jego boku rozkwitał talent Mariana Kielca, który głównie z podań Romana Jaworskiego strzelał wiele swoich bramek. To właśnie Roman Jaworski wprowadzał do drużyny późniejsze legendy szczecińskiego klubu: Wojciecha Frączczaka, Waldemara Folbrychta, Huberta Fiałkowskiego, Jerzego Krzystolika, Eugeniusza Ksola.

Epizody w Legii

Nie tylko Jaworski był w Pogoni piłkarzem mającym wcześniej epizod w Legii. Takim piłkarzem był też strzelec drugiej bramki Jerzy Słowiński, który swoje występy w stołecznej drużynie zakończył jednak zaledwie na jednym oficjalnym ligowym meczu. Na kolejny występ na boiskach ekstraklasy musiał czekać aż pięć lat i mógł mieć satysfakcję, że poważnie się do tego przyczynił.

Słowiński i Jaworski pełnili w Legii obowiązkową służbę wojskową, przebywali w tym klubie w tym samym czasie, by po czterech latach cieszyć się wspólnie z historycznego awansu Pogoni do ekstraklasy.

Postacią szczególną był Henryk Kalinowski. Był w latach 50. bożyszczem kibiców. W roku 1957, kiedy Pogoń uzyskiwała awans do II ligi, zdobył w 18 meczach aż 37 goli. Uwielbiali go nie tylko kibice, ale też… kibicki.

Stawiający swoje pierwsze piłkarskie kroki w Barlinku piłkarz był niezwykle elegancki, zawsze nienagannie ostrzyżony, z umodelowaną fryzurą. O Kalinowskim mówiło się, że sprawił, że na stadiony coraz tłoczniej zaczęły przybywać kobiety, które w przeciwieństwie do mężczyzn zauważały w nim wiele innych, niekoniecznie piłkarskich walorów.

Pupil Krygiera

Kalinowski był pupilem Floriana Krygiera. O takich piłkarzach w dzisiejszych czasach zwykło się mówić, że to „synowie” trenerów. Kalinowski był takim „synem” Floriana Krygiera z wielu powodów. Przede wszystkim świetnie grał, strzelał mnóstwo bramek, miał instynkt i umiejętność znajdowania się w pozycji strzeleckiej.

Florian Krygier przed wojną trenował jego ojca w Gryfie Toruń. Po wojnie natomiast wypromował kolejnego z Kalinowskich, o którym śmiało można powiedzieć, że był pierwszą niekwestionowaną gwiazdą Pogoni. W roku 1958 Kalinowski jednak nie był najskuteczniejszym graczem Pogoni. Więcej goli strzelał Józef Piątek, który w roku dającym Pogoni historyczny awans do ekstraklasy zdobył 16 goli.

Rok 1958 był pierwszym w barwach Pogoni dla Ryszarda Wiśniewskiego. Ściągnięto go z Bydgoszczy. Był już graczem ukształtowanym, miał 25 lat i z miejsca stał się bardzo ważną częścią zespołu. Już w pierwszym sezonie gry w Pogoni dostał opaskę kapitańską, a w tamtych czasach nie było łatwo tak szybko wzbudzić zaufanie i respekt u reszty zespołu.

Piłkarz i hokeista

Wiśniewski przede wszystkim zaimponował umiejętnościami piłkarskimi, ale też dużą wszechstronnością. W Pogoni grał od marca do grudnia, a od grudnia do marca uprawiał hokej na lodzie w miejscowej Sparcie. I też należał do najlepszych w drużynie.

Trenerem, który wprowadził Pogoń najpierw do II ligi, a następnie po raz pierwszy do najwyższej klasy rozgrywkowej, był Florian Krygier. Uważał słusznie, że trzeba szkolić wychowanków, organizował turnieje „dzikich drużyn”, wyławiał z podwórek najbardziej zdolnych, dbał o nich jak o własne dzieci, pilnował wyników w nauce, a sam zajmował się w klubie wszystkim – od sprzątania pachołków i malowania słupków i poprzeczek.

W latach 70., kiedy był już na emeryturze, stworzył autorski projekt mini mistrzostw świata. Poszczególne szkoły przybierały nazwy państw grających w finałach mistrzostw świata, dzięki czemu choć w części 12-letni piłkarze mogli poczuć się jak na wielkiej piłkarskiej imprezie.

Wychowawca i nauczyciel

Florian Krygier był wychowawcą i nauczycielem. To on wpadł na genialny pomysł, by trampkarze podający piłki podczas meczów ligowych w przerwie popisywali się swoją techniką. Tym samym oswajali się z wielotysięczną widownią i czuli się mocno dowartościowani.

Florian Krygier zawsze miał przy sobie czekoladę. Po występie młodzieżowych drużyn dzielił ją na małe kostki i rozdawał. A trzeba pamiętać, że w tamtych czasach o słodkie łakocie nie było w sklepach łatwo. Gdy przychodziła wiosna, kupował za własne pieniądze farbę, pędzel i nie oglądając się na nikogo, szedł na piaszczyste boiska przy ul. Witkiewicza (tam gdzie dziś jest boisko ze sztuczną trawą). Tam malował słupki od bramek.

Był też kronikarzem. W starannie prowadzonych zeszytach każdy piłkarz Pogoni od najmłodszych lat miał swoje miejsce w ewidencji Floriana Krygiera. Gdy młody chłopiec kończył z graniem w piłkę, otrzymywał od Floriana Krygiera dyplom z podziękowaniem i liczbą gier oraz bramek w barwach Pogoni. Takich ludzi w sporcie już nie ma. Tym bardziej trzeba pamiętać, że Pogoń miała takiego człowieka na co dzień przez wiele lat.

– To był człowiek, w którego ręce wiele osób powierzyło swój los i nie zawiedli się – wspomina Wojciech Frączczak, jeden z wybitniejszych bramkarzy Pogoni Szczecin. – Pomagał nie tylko tym piłkarzom, którzy wybijali się talentem, ale tym słabszym też. W zwykłych ludzkich sprawach. Między innymi załatwiał pracę.

Piłkarze Pogoni traktowani byli w Szczecinie po meczu ze Śląskiem jak bohaterowie. Ich sukces doceniony został również w PZPN. Piłkarska centrala postanowiła sfinansować drużynie 10-dniowy wyjazd do ZSRR, co w tamtych czasach miało stanowić przejaw dowartościowania na najwyższym poziomie. ©℗

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA