Piątek, 15 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. 40 lat temu rozpoczęła się era Jerzego Kopy

Data publikacji: 15 października 2019 r. 21:57
Ostatnia aktualizacja: 15 października 2019 r. 22:01
Piłka nożna. 40 lat temu rozpoczęła się era Jerzego Kopy
 

40 lat temu trenerem II-ligowej wówczas Pogoni Szczecin został Jerzy Kopa. Miał wówczas dopiero 36 lat, a za sobą całkiem sporo trenerskich sukcesów. Z przeciętnej drużyny Szombierki Bytom stworzył świetnie funkcjonujący mechanizm, a owoce tego zaczął zbierać później Hubert Kostka, który w roku 1980 wywalczył z bytomskim klubem mistrzostwo Polski.

Kopa po raz pierwszy doprowadził Lecha Poznań do medalowej lokaty i europejskich pucharów. Podobnie, jak w przypadku Szombierek, prawdziwe owoce jego pracy w poznańskim klubie zaczął zbierać Wojciech Łazarek, który już w latach 80. dwukrotnie doprowadził Lecha do mistrzowskiego tytułu.

To Kopa ściągnął jednak do Poznania Mirosława Okońskiego z Gwardii Koszalin. To był piłkarz, który w ostatniej chwili wybrał Lecha zamiast Pogoni i być może dlatego to Lech w latach 80. był dwa razy mistrzem Polski, a nie Pogoń.

Gdy Kopa odchodził z Pogoni po blisko trzech latach pracy, miał za sobą awans do ekstraklasy, tytuł mistrza jesieni, dwukrotny awans do finału Pucharu Polski, wypromowanie trójki młodzieżowych reprezentantów Polski: Jarosława Biernata, Janusza Turowskiego i Dariusza Krupy, wicemistrzów Europy juniorów: Marka Siwę i Kazimierza Sokołowskiego.

Kopa tworzył podwaliny

To Kopa stworzył podwaliny pod drużynę, która w roku 1984 po raz pierwszy w historii stanęła na podium, a w roku 1987 wywalczyła tytuł wicemistrzów Polski. W roku 1982 mając zaledwie 39 lat otrzymał propozycję pracy w Legii, najważniejszym klubie piłkarskim w Polsce i był blisko wywalczenia mistrzowskiego tytułu. Namaścił go sam Kazimierz Górski.

Jerzy Kopa po skończeniu studiów w poznaniu wrócił do Szczecina i musiał zaczynać swoją trenerską przygodę niemal od zera. Miał 22 lata, głowę pełną pomysłów i serce gotowe do poświęceń. Na swojej drodze spotkał między innymi Zygmunta Czyżewskiego – wielkiego miłośnika futbolu, przedwojennego szkoleniowca z Lwowa, znakomitego piłkarza i hokeistę, który w roku 1951 wprowadził Arkonię do ekstraklasy.

Początkowo prowadził juniorów Arkonii, pracował z juniorską reprezentacją województwa, ale stwierdził, że czas najwyższy wyruszyć w Polskę i spróbować czegoś poważniejszego. Ze Stalą Stalowa Wola awansował do drugiej ligi. Pierwszym klubem prowadzonym w ekstraklasie były Szombierki.

– To był teren bardzo specyficzny – kontynuuje J. Kopa. – Śląskie środowisko i niemieckie zaszłości były widoczne jeszcze na początku lat 70. ubiegłego wieku. Moja córka chodziła do miejscowego przedszkola i musiała się szybko przyzwyczaić, że dzieci po zjedzeniu obiadu mówią „Danke schoen”.

Z Lechem na salony

W połowie lat 70. Kopa trafił do Lecha Poznań. To była nowa siła w polskim futbolu, ale wtedy na swoją markę musiała dopiero zapracować. To Kopa po raz pierwszy wprowadził Lecha na europejskie salony. Było to w roku 1978, kiedy zakończył z drużyną rozgrywki na trzecim miejscu.

– Graliśmy na stadionie Warty, a na mecze przychodziło po 50 tysięcy ludzi – wspomina Jerzy Kopa.

Do Pogoni Kopa trafił na początku października 1979 roku, czyli równo 40 lat temu. Szczecinianie plasowali się na 12. miejscu w tabeli II ligi, byli w poważnym kryzysie, odwrócili się kibice.

– W Pogoni nastąpiła zmiana pokoleniowa – wspomina Kopa. – Odeszli tacy piłkarze, jak Wawrowski, Malinowski, Mańko, Mikulski, Kasztelan, ale było wielu młodych, zdolnych, którym ja dałem szansę: Turowski, Biernat, Krupa, Siwa, Sokołowski.

Przegrany finał z Legią

Pogoń w sezonie 1979/80 zajęła miejsce w środku tabeli, ale już w następnym wygrała rywalizację z Piastem Gliwice i awansowała też do finału Pucharu Polski.

– W finale graliśmy z Legią na stadionie w Kaliszu – wspomina Jerzy Kopa. – W drużynie rywali takie nazwiska, jak: Kazimierski, Topolski, Janas, Miłoszewicz, Majewski, Kusto czy Okoński. Na trzy minuty przed końcem dogrywki Legia wykonywała rzut rożny i Topolski strzałem rozpaczy zdobył jedynego gola w meczu.

W Szczecinie nikt nie robił tragedii z porażki. Pogoń nie była faworytem, a sezon uznano za bardzo dobry. Jesienią 1981 szczecinianie ciągle zadziwiali swoją pełną ekspresji grą. Na jedną kolejkę przed zakończeniem rundy jesiennej prowadzili w tabeli z przewagą trzech punktów nad drugim zespołem (wtedy za zwycięstwo przyznawano dwa punkty) i zapewnili sobie tytuł mistrza jesieni.

– Na ostatni mecz rundy jechaliśmy do Warszawy – wspomina Jerzy Kopa. – To była ostatnia niedziela listopada – bardzo mroźnego. Mecz na żywo transmitowała telewizja, co nie było wtedy na porządku dziennym. Powiedziałem piłkarzom, że nie mogą się wystraszyć, nie mogą grać na utrzymanie bezbramkowego wyniku, że muszą przede wszystkim pokazać się z dobrej strony.

Świetna odprawa

To była bardzo dobra odprawa trenera. Dziś rzeczywiście wiele osób wspomina tamto spotkanie z ochotą. Pogoń co prawda przegrała aż 2:5, ale zagrała futbol otwarty, ofensywny i pełen polotu.

– Już w pierwszej połowie przegrywaliśmy 0:2, ale jeszcze przed przerwą dwa gole zdobył Turowski i wyrównaliśmy – wspomina Kopa. – Już wtedy pokazaliśmy charakter i temperament.

Po przerwie na boisku Legia już dominowała. Strzeliła trzy gole, a Pogoń gdyby zagrała bardziej rozważnie, to mogła porażki uniknąć. Uniknęłaby jednak też wielu pochlebstw po tym spotkaniu. Tamten mecz zadaje kłam twierdzeniu, że po latach pamięta się tylko wynik. Nieprawda, pamięta się okoliczności, a Pogoń tamtego dnia pozostawiła po sobie znakomite wrażenie.

Runda wiosenna nie była dla portowców już tak udana. Z uwagi na finały mistrzostw świata w Hiszpanii, rozgrywana była w ekspresowym tempie.

– Rozegraliśmy 15 spotkań w ciągu dwóch miesięcy – wspomina Kopa. – Graliśmy co trzy dni. To nie byłoby takie złe, gdyby nie uciążliwe podróże. To były czasy stanu wojennego, brakowało wszystkiego, nie było nie tylko odżywek, ale też jedzenia, kawy, herbaty, najprostszych produktów, a my musieliśmy ciągle podróżować i grać. Nie udało się.

6. miejsce jak porażka

Pogoń zakończyła sezon na szóstym miejscu, a do trzeciej w tabeli Stali Mielec straciła zaledwie dwa punkty. Sezon jednak mogła uratować, bo grała w finale Pucharu Polski z Lechem Poznań.

– Znałem tę drużynę doskonale – mówi Jerzy Kopa. – Trenowałem ją kilka lat wcześniej, wiele się tam nie zmieniło. Byliśmy faworytami, ale zadecydował jeden błąd i przegraliśmy 0:1.

Finał rozegrano we Wrocławiu. W ostatniej chwili przeniesiono go z Warszawy, bo w stolicy trwały zamieszki, demonstracje solidarnościowe i napływ kibiców ze Szczecina i Poznania jeszcze bardziej mógł zaognić sytuację.

– Wyjechaliśmy ze Szczecina po południu dzień przed meczem – wspomina Kopa. – Po drodze nasz autobus dwa razy złapał gumę. Na drodze żywej duszy, ludzie nie jeździli tak jak obecnie. Nie mieli benzyny, ta była na kartki. Szukaliśmy w pobliskich wsiach mechanika, znaleźliśmy i dotarliśmy do Wrocławia po północy. W miejscowym hotelu czekała na nas kolacja. Stół zastawiony szynką, polędwicą i innymi rarytasami, których na co dzień w domach brakowało. Piłkarze zjedli zdecydowanie więcej, niż powinni i musieli. Być może ten fakt w jakiś sposób wpłynął na ich formę na boisku.

Trener roku 1981

Jerzy Kopa za swoje dokonania w roku 1981 otrzymał nagrodę trenera roku. Wyrobił sobie markę na tyle, że do jego domu przyjechał sam Kazimierz Górski i zaproponował pracę w Legii.

Jerzy Kopa przez niespełna trzy lata prowadził Pogoń w 98 meczach. Zanotował najwyższą średnią zdobytych punktów w ponad 70-letniej historii klubu uwzględniając obecną punktację. Ta średnia wyniosła 1,78 punktu na mecz.

– Jak obejmowałem drużynę 40 lat temu, to nie było ciśnienia na wielki futbol – mówi po latach Jerzy Kopa. – Pogoń miała tylko powrócić do elity i w niej się utrzymać. Zrobiliśmy to, ale ja chciałem czegoś więcej, chciałem uczynić z Pogoni wiodącą siłę w kraju i to się udało. Nigdy wcześniej Pogoń nie grała w finale PP, nie była najlepszą drużyną jesieni, a my to zrobiliśmy jako beniaminek, udało się wypromować całą rzeszę młodych piłkarzy: Sokołowskiego, Turowskiego, Biernata, Krupę, Ostrowskiego. Miałem plany stworzenia profesjonalnej akademii, ale w tamtych czasach nikt we władzach miasta, wśród sponsorów nie rozumiał takiej potrzeby. W latach 80. klimat był bardzo dobry, sukcesy największe, ale można było zrobić więcej, świetnym organizatorem był Andrzej Rynkiewicz, ale potrzebowaliśmy większego wsparcia, by Pogoń mogła stać się wtedy drugim Widzewem. To było możliwe i realne, ale zabrakło profesjonalnego podejścia do tematu ze strony władz samorządowych, sponsora. ©℗

Wojciech PARADA

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA