Poniedziałek, 23 grudnia 2024 r. 
REKLAMA

Piłka nożna. 30 lat po wicemistrzostwie Polski

Data publikacji: 19 czerwca 2017 r. 22:05
Ostatnia aktualizacja: 16 maja 2019 r. 08:34
Piłka nożna. 30 lat po wicemistrzostwie Polski
 

21 czerwca 1987 roku piłkarze Pogoni Szczecin pokonali w Łodzi Widzew 1:0 po golu króla strzelców ligowych rozgrywek, Marka Leśniaka (zdobył w całym sezonie 24 bramki). Pokonali w ostatnim meczu sezonu drużynę, która jeszcze cztery lata wcześniej eliminowała z Pucharu Europy słynny Liverpool, a zatrzymała się dopiero w półfinale tych rozgrywek na Juventusie Turyn.

Portowcy tym zwycięstwem przypieczętowali tytuł wicemistrzów Polski. W środę mija dokładnie 30 lat od tamtego wydarzenia, które do dziś pozostaje największym sukcesem szczecińskiego klubu.

Trenerem zespołu był legendarny Leszek Jezierski. Do Pogoni przyszedł w połowie 1985 roku. Do dziś pozostaje ostatnim w historii Pogoni szkoleniowcem, który przepracował w szczecińskim klubie pełne dwa sezony.

Wydawało się, że jest to już szkoleniowiec, mający swoje najlepsze trenerskie lata za sobą. Nie powiodło mu się w Poznaniu, a w Szczecinie był zespół, po którym też nie spodziewano się już za wiele dobrego. Okazało się, że zarówno Jezierski, jak i grupa ludzi, która była wtedy w Pogoni, stworzyły wręcz wybuchowy mariaż, zakończony wicemistrzostwem Polski. Pogoń była najskuteczniejszą drużyną. Zdobyła 64 gole, a na własnym boisku w 15 spotkaniach strzeliła rywalom 44 bramki.

- Jezierski przyjechał do Szczecina jako utytułowany trener - mówi Adam Benesz, który trafił do Pogoni właśnie za namową Jezierskiego. - Wszyscy go znali i wszyscy czuli przed nim respekt. Nikt nie poddawał w wątpliwość jego szkoleniowych metod, choć te nie zawsze były piłkarzom na rękę.

Drużyna środka tabeli

W roku 1985 Pogoń była rok po wywalczeniu trzeciego miejsca. Skład niewiele się zmienił, więc nie przypuszczano, że można jeszcze wykrzesać z drużyny coś więcej.

- Pierwszy rok naszej wspólnej pracy nie zapowiadał sukcesów - wspomina Benesz. - Byliśmy drużyną środka tabeli, a prym w kraju wiodły takie drużyny, jak: Górnik Zabrze, GKS Katowice, Widzew Łódź, Lech Poznań i Legia Warszawa. Nikt nie sądził, że możemy w tym gronie namieszać.

Jezierski pierwszy rok pracy poświęcił na dokładną analizę drużyny. Był znany z tego, że prowadził bardzo wyczerpujące treningi.

- Wystarczyło mu na sali kilka płotków - wspomina Benesz. - Skakaliśmy do przodu, do tyłu, płotki się łamały i piłkarze też. Wyciskał z nas siódme poty.

Podstawowym piłkarzem Pogoni był wtedy Mariusz Kuras 

- Gdy Jezierski przychodził do Szczecina, miał już na koncie tytuł mistrza Polski, wywalczony z Ruchem Chorzów - mówi Mariusz Kuras, podstawowy piłkarz Pogoni. - Nie miał wtedy w składzie wybitnych piłkarzy, a mimo to osiągnął sukces. Był trochę rozczarowany, że nie został trenerem reprezentacji.

Praca ponad wszystko

To był trener, dla którego najważniejsza była praca w okresie przygotowawczym. To wtedy ustalał skład i trzymał się jego przynajmniej przez kilka kolejek.

- W rundzie wiosennej sezonu 1986/87 przegraliśmy pierwszy mecz ze Śląskiem we Wrocławiu 1:4, potem z trudem zremisowaliśmy u siebie z broniącą się przed spadkiem Stalą Mielec 1:1, zdobywając gola w końcówce meczu - mówi Benesz. - Mimo to, Jezierski nie tracił głowy, wciąż ufał tym samym piłkarzom i opłaciło się. Graliśmy potem znakomicie, ofensywnie i zdobyliśmy tytuł wicemistrza Polski.

- Nie mogę zapomnieć wielkiej szansy, jaka nam przeszła koło nosa w Zabrzu - przypomina Andrzej Rynkiewicz, wtedy kierownik drużyny. - W Zabrzu remisowaliśmy 1:1, kiedy Leśniak strzelał do pustej bramki i już unosił ręce do góry w geście triumfu, kiedy Marek Kostrzewa w ostatniej chwili wślizgiem wybił piłkę z pustej bramki. Potem Andrzej Iwan strzelił gola na 2:1 i przegraliśmy. Gdyby nie Kostrzewa, bylibyśmy mistrzami Polski.

- Dopiero trener Jezierski zaufał mi bezgranicznie – mówi Andrzej Miązek. - Na treningach nie miał dla mnie litości. Cały czas były pretensje i uwagi. Czasem nie chciało mi się iść na trening. Dziś mogę jednak być wdzięczny śp. trenerowi. To co w futbolu osiągnąłem, to w dużej mierze dzięki niemu.

Jezierski prosił Wolskiego

Jednym z ważniejszych piłkarzy w drużynie był też Leszek Wolski. Choć miał już 33 lata i sposobił się do zakończenia kariery, to w kilku spotkaniach pomógł drużynie bardzo. Po jednym ze spotkań trener Leszek Jezierski przyznał, że musiał prosić Leszka, by wszedł na boisko z ławki rezerwowych. Wolski był już na specjalnych prawach i sam doskonale wiedział, czy jest w stanie w danym momencie pomóc drużynie, czy nie. Bez jego goli w roli dżokera, Pogoń nie byłaby jednak wicemistrzem Polski.

- Po zakończeniu rundy jesiennej roku 1986 Leszek chciał już zrezygnować - opowiada Andrzej Rynkiewicz, ówczesny kierownik drużyny. - Przekonywałem go, żeby dotrwał jeszcze pół roku, bo mieliśmy szansę na mistrzostwo. Skończyło się na drugim miejscu, które i tak dla Leszka było życiowym sukcesem. Jego rola w drużynie była ogromna. Cały czas naciskał na innych graczy, był jeszcze na tyle dobrym piłkarzem, że miał autorytet i poważanie. Na wiosnę strzelił trzy ważne gole, które bardzo nam pomogły.

Grało 20 piłkarzy

Drużyna wywalczyła tytuł wicemistrza Polski, grając w całym sezonie zaledwie 20 piłkarzami.

- Mieliśmy wtedy znakomitą drużynę i trenera, który potrafił z każdego z nas wykrzesać wszystko co najlepsze - wspomina Adam Benesz, który w tamtym sezonie jako jeden z czterech piłkarzy rozegrał wszystkie 30 ligowych spotkań.

Z 20 piłkarzy aż czterech nie rozegrało więcej, jak czterech spotkań, przeważnie w symbolicznym wymiarze czasowym. Byli to: Borkowski, Chwedczuk, Adamkiewicz i Prokopowicz.

- Trzej pierwsi byli świeżo po wywalczeniu mistrzostwa Polski juniorów. Podobnie jak Cyzio, który był już wtedy ważną częścią drużyny - kontynuuje A. Benesz. - Nie mieli doświadczenia, a na swoją szansę musieli długo czekać.

Z wymienionych 20 graczy trzech grało tylko przez pół sezonu: Kensy, Makowski i Krzystolik.

- Krzystolik był zawodnikiem drugoligowym, grającym wcześniej w Stali Stocznia Szczecin - kontynuuje A. Benesz. - Gdyby wiosną byli z nami: Kensy i Makowski, to liczba piłkarzy byłaby jeszcze mniejsza.

Połowa, to reprezentanci

Sezon 1986/87 obfitował w wiele międzynarodowych spotkań. O awans do finałów mistrzostw Europy grała pierwsza reprezentacja, a o awans do Igrzysk Olimpijskich w Seulu reprezentacja olimpijska.

- Z Pogoni powołania otrzymywało ośmiu, lub nawet dziewięciu piłkarzy - kontynuuje A. Benesz. - Mi też się raz udało wystąpić w olimpijskiej reprezentacji, ale Leśniak, Szczech, Sokołowski, Urbanowicz, Kensy, czy Ostrowski takie powołania otrzymywali regularnie. Trzeba dodać jeszcze Kurasa i Cyzia, którzy byli podstawowymi piłkarzami w reprezentacji młodzieżowej i juniorów. Wszyscy jednak wytrzymywaliśmy to kondycyjnie.

Pogoń była w sezonie 1986/87 najskuteczniejszym zespołem w ekstraklasie. Gromiła GKS Katowice 7:2, wygrała z Legią Warszawa 4:3. To najbardziej pamiętne spotkania z tamtego okresu. W Pucharze Polski dotarła do ćwierćfinału, w którym uległa Śląskowi Wrocław.

- Pamiętam ten mecz przy ul. Twardowskiego - wspomina Leszek Piekarczyk, wtedy obrońca GKS Katowice. - Z utęsknieniem czekaliśmy na końcowy gwizdek sędziego.

- Leszek Jezierski był trenerem, który przed rundą wiosenną wytypował skład i przynajmniej przez sześć kolejek ufał swoim wybrańcom - mówi A. Benesz. - Gdyby był niecierpliwy, to po pierwszych dwóch nieudanych meczach dokonałby rewolucji w drużynie i nasz sukces byłby wtedy nierealny.

- Pogoni bał się nawet wielki Górnik - przypomina A. Rynkiewicz. - Gdy jechaliśmy pod koniec sezonu do Zabrza, to na twarzach Urbana, Komornickiego, Pałasza, czy Wandzika widać było niepewność.

Pamiętne mecze

Ostatecznie Pogoń przegrała w Zabrzu 1:2 i musiała zadowolić się wicemistrzostwem Polski. Już nigdy później nie zdarzył się sezon, by trener Pogoni skorzystał z tak małej liczby graczy.

Wiosną 1987 roku kluczowym spotkaniem decydującym o tytule wicemistrzów Polski  był mecz z Legią Warszawa w Szczecinie. Pogoń prowadziła w pierwszej połowie dwa razy - 1:0 i 2:1, ale w drugiej połowie przegrywała już 2:3. Wtedy dał znać o sobie 23 letni napastnik z numerem 11 na koszulce. Marek Leśniak zdobył dwa gole. Doprowadził najpierw do wyrównania, a potem strzelił gola na 4:3. To był jeden z najlepszych meczów, jakie kiedykolwiek rozegrano na stadionie przy ul. Twardowskiego.

W drużynie nie brakowało problemów. W okresie zimowym nielegalnie do Niemiec wyjechał nasz podstawowy obrońca, Janusz Makowski. Miał już prawie 32 lata i raczej marne perspektywy na zagraniczną karierę. Tak też się stało. Wydawało się, że absencja tej klasy stopera rzutować będzie na postawę drużyny Pogoni przed rundą wiosenną. 

Sokołowski za Makowskiego

Początkowo tak było. Na inaugurację rundy wiosennej portowcy przegrali ze Śląskiem we Wrocławiu aż 1:4, później zremisowali ledwie u siebie ze słabą Stalą Mielec. W dalszej części sezonu świetnie rolę zmiennika Makowskiego spełnił Jerzy Sokołowski.

- Pamiętam, że trener Jezierski mówił nam wtedy, że skoro poradziliśmy sobie bez Turowskiego i Biernata, to również damy sobie radę bez Makowskiego - mówi M. Leśniak. - Początkowo trudno nam było w to uwierzyć, ale tak rzeczywiście było.

- Makowski był naszym kapitanem, niekwestionowanym liderem - wspomina Andrzej Rynkiewicz. - Pozwoliliśmy na legalny transfer Adamowi Kensemu, a Makowski wyciął nam taki numer. Mimo to osiągnęliśmy wielki sukces. ©℗ Wojciech Parada

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

andy
2021-03-17 18:59:00
Nie zapomnijcie lania jakie Pogoń sprawiła Szombierkom Bytom 8-1.....To była wielka drużyna....FC Koeln też ledwo uszedł z życiem ....Dwa zmarnowane karne....
Barnim von Pommern
2019-05-16 08:17:47
Makowski wygladal jak szympans(paul breitner;) i takoz grau...pamietam te oklaski jak odwazyl sie przejsc linie polowy hehe
guciu
2017-06-20 17:38:44
Napoleon, Napoleon piękne chwile radość sukces meksykańska fala kocioł pod zegarem zgrany zespół pot wysiłek sukces pełne trybuny jest koniec nareszcie dziękuje łezka w oczach się kręci co tu mówić ach te lata.
Gość
2017-06-20 16:56:19
Tytuł wicemistrza Polski pozostaje największym do dziś sukcesem - i jest prawda. Większego nie było. Był wprawdzie kolejny tytuł wicemistrzowski w 2001 roku, ale nie był on większym sukcesem od poprzedniego. Wojciech Parada napisał słusznie, ale trzeba czytać ze zrozumieniem, Panowie...
Znak zapytania
2017-06-20 12:53:12
Jakie jedno wicemistrzostwo? Rzeniosło dziennikarskie coś szwankuje....
stary
2017-06-20 10:20:31
Zapomniałeś dodać, że te 7-2 było po weselu jednego z graczy GKS...Wyszli na boisko lekko zamroczeni...
ą
2017-06-20 10:14:42
Wąs musi być - to były czasy.
Alek
2017-06-20 08:50:20
Panie red.Parada,niestety jest blamaż.Bo sklerozą się pan nie wykręcaj. (Ad "jedynego Wicemistrzostwa")
kibic
2017-06-20 07:59:45
Nieprawda ze w tamtym czasie dodawano jakieś punkty .To było znacznie pózniej i nie dodawano 3 punkty ,tylko 1..
Pamięć i niepamięć
2017-06-20 00:19:06
"W środę mija dokładnie 30 lat od tamtego wydarzenia, które do dziś pozostaje największym sukcesem szczecińskiego klubu." Panie Redaktorze, proponuję zerknąć do archiwum i odszukać sezon 2000/2001.Wówczas okaże się, że zespół, prowadzony przez Mariusza Kurasa powtórzył sukces z sezonu 86/87. I nie chce mi się wierzyć, aby żaden z rzekomych rozmówców, których wypowiedzi Pan cytuje, nie wspomniał o tym wydarzeniu.
paprykarz
2017-06-20 00:08:41
Łezka w oku się kręci. Pamiętam ten mecz z GKS (7:2) Po strzeleniu bramki na 3:0 Marek Szczech wybiegł z uniesionymi rękami w geście triumfu na środek boiska, nie zapomnę tego obrazu :)Do tego w tamtym czasie za zwycięstwo różnicą 3 bramek dodawane były 3 punkty :)

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA