21 czerwca 1987 roku piłkarze Pogoni Szczecin pokonali w Łodzi Widzew 1:0 po golu króla strzelców ligowych rozgrywek, Marka Leśniaka (zdobył w całym sezonie 24 bramki). Pokonali w ostatnim meczu sezonu drużynę, która jeszcze cztery lata wcześniej eliminowała z Pucharu Europy słynny Liverpool, a zatrzymała się dopiero w półfinale tych rozgrywek na Juventusie Turyn.
Portowcy tym zwycięstwem przypieczętowali tytuł wicemistrzów Polski. W środę mija dokładnie 30 lat od tamtego wydarzenia, które do dziś pozostaje największym sukcesem szczecińskiego klubu.
Trenerem zespołu był legendarny Leszek Jezierski. Do Pogoni przyszedł w połowie 1985 roku. Do dziś pozostaje ostatnim w historii Pogoni szkoleniowcem, który przepracował w szczecińskim klubie pełne dwa sezony.
Wydawało się, że jest to już szkoleniowiec, mający swoje najlepsze trenerskie lata za sobą. Nie powiodło mu się w Poznaniu, a w Szczecinie był zespół, po którym też nie spodziewano się już za wiele dobrego. Okazało się, że zarówno Jezierski, jak i grupa ludzi, która była wtedy w Pogoni, stworzyły wręcz wybuchowy mariaż, zakończony wicemistrzostwem Polski. Pogoń była najskuteczniejszą drużyną. Zdobyła 64 gole, a na własnym boisku w 15 spotkaniach strzeliła rywalom 44 bramki.
- Jezierski przyjechał do Szczecina jako utytułowany trener - mówi Adam Benesz, który trafił do Pogoni właśnie za namową Jezierskiego. - Wszyscy go znali i wszyscy czuli przed nim respekt. Nikt nie poddawał w wątpliwość jego szkoleniowych metod, choć te nie zawsze były piłkarzom na rękę.
Drużyna środka tabeli
W roku 1985 Pogoń była rok po wywalczeniu trzeciego miejsca. Skład niewiele się zmienił, więc nie przypuszczano, że można jeszcze wykrzesać z drużyny coś więcej.
- Pierwszy rok naszej wspólnej pracy nie zapowiadał sukcesów - wspomina Benesz. - Byliśmy drużyną środka tabeli, a prym w kraju wiodły takie drużyny, jak: Górnik Zabrze, GKS Katowice, Widzew Łódź, Lech Poznań i Legia Warszawa. Nikt nie sądził, że możemy w tym gronie namieszać.
Jezierski pierwszy rok pracy poświęcił na dokładną analizę drużyny. Był znany z tego, że prowadził bardzo wyczerpujące treningi.
- Wystarczyło mu na sali kilka płotków - wspomina Benesz. - Skakaliśmy do przodu, do tyłu, płotki się łamały i piłkarze też. Wyciskał z nas siódme poty.
Podstawowym piłkarzem Pogoni był wtedy Mariusz Kuras
- Gdy Jezierski przychodził do Szczecina, miał już na koncie tytuł mistrza Polski, wywalczony z Ruchem Chorzów - mówi Mariusz Kuras, podstawowy piłkarz Pogoni. - Nie miał wtedy w składzie wybitnych piłkarzy, a mimo to osiągnął sukces. Był trochę rozczarowany, że nie został trenerem reprezentacji.
Praca ponad wszystko
To był trener, dla którego najważniejsza była praca w okresie przygotowawczym. To wtedy ustalał skład i trzymał się jego przynajmniej przez kilka kolejek.
- W rundzie wiosennej sezonu 1986/87 przegraliśmy pierwszy mecz ze Śląskiem we Wrocławiu 1:4, potem z trudem zremisowaliśmy u siebie z broniącą się przed spadkiem Stalą Mielec 1:1, zdobywając gola w końcówce meczu - mówi Benesz. - Mimo to, Jezierski nie tracił głowy, wciąż ufał tym samym piłkarzom i opłaciło się. Graliśmy potem znakomicie, ofensywnie i zdobyliśmy tytuł wicemistrza Polski.
- Nie mogę zapomnieć wielkiej szansy, jaka nam przeszła koło nosa w Zabrzu - przypomina Andrzej Rynkiewicz, wtedy kierownik drużyny. - W Zabrzu remisowaliśmy 1:1, kiedy Leśniak strzelał do pustej bramki i już unosił ręce do góry w geście triumfu, kiedy Marek Kostrzewa w ostatniej chwili wślizgiem wybił piłkę z pustej bramki. Potem Andrzej Iwan strzelił gola na 2:1 i przegraliśmy. Gdyby nie Kostrzewa, bylibyśmy mistrzami Polski.
- Dopiero trener Jezierski zaufał mi bezgranicznie – mówi Andrzej Miązek. - Na treningach nie miał dla mnie litości. Cały czas były pretensje i uwagi. Czasem nie chciało mi się iść na trening. Dziś mogę jednak być wdzięczny śp. trenerowi. To co w futbolu osiągnąłem, to w dużej mierze dzięki niemu.
Jezierski prosił Wolskiego
Jednym z ważniejszych piłkarzy w drużynie był też Leszek Wolski. Choć miał już 33 lata i sposobił się do zakończenia kariery, to w kilku spotkaniach pomógł drużynie bardzo. Po jednym ze spotkań trener Leszek Jezierski przyznał, że musiał prosić Leszka, by wszedł na boisko z ławki rezerwowych. Wolski był już na specjalnych prawach i sam doskonale wiedział, czy jest w stanie w danym momencie pomóc drużynie, czy nie. Bez jego goli w roli dżokera, Pogoń nie byłaby jednak wicemistrzem Polski.
- Po zakończeniu rundy jesiennej roku 1986 Leszek chciał już zrezygnować - opowiada Andrzej Rynkiewicz, ówczesny kierownik drużyny. - Przekonywałem go, żeby dotrwał jeszcze pół roku, bo mieliśmy szansę na mistrzostwo. Skończyło się na drugim miejscu, które i tak dla Leszka było życiowym sukcesem. Jego rola w drużynie była ogromna. Cały czas naciskał na innych graczy, był jeszcze na tyle dobrym piłkarzem, że miał autorytet i poważanie. Na wiosnę strzelił trzy ważne gole, które bardzo nam pomogły.
Grało 20 piłkarzy
Drużyna wywalczyła tytuł wicemistrza Polski, grając w całym sezonie zaledwie 20 piłkarzami.
- Mieliśmy wtedy znakomitą drużynę i trenera, który potrafił z każdego z nas wykrzesać wszystko co najlepsze - wspomina Adam Benesz, który w tamtym sezonie jako jeden z czterech piłkarzy rozegrał wszystkie 30 ligowych spotkań.
Z 20 piłkarzy aż czterech nie rozegrało więcej, jak czterech spotkań, przeważnie w symbolicznym wymiarze czasowym. Byli to: Borkowski, Chwedczuk, Adamkiewicz i Prokopowicz.
- Trzej pierwsi byli świeżo po wywalczeniu mistrzostwa Polski juniorów. Podobnie jak Cyzio, który był już wtedy ważną częścią drużyny - kontynuuje A. Benesz. - Nie mieli doświadczenia, a na swoją szansę musieli długo czekać.
Z wymienionych 20 graczy trzech grało tylko przez pół sezonu: Kensy, Makowski i Krzystolik.
- Krzystolik był zawodnikiem drugoligowym, grającym wcześniej w Stali Stocznia Szczecin - kontynuuje A. Benesz. - Gdyby wiosną byli z nami: Kensy i Makowski, to liczba piłkarzy byłaby jeszcze mniejsza.
Połowa, to reprezentanci
Sezon 1986/87 obfitował w wiele międzynarodowych spotkań. O awans do finałów mistrzostw Europy grała pierwsza reprezentacja, a o awans do Igrzysk Olimpijskich w Seulu reprezentacja olimpijska.
- Z Pogoni powołania otrzymywało ośmiu, lub nawet dziewięciu piłkarzy - kontynuuje A. Benesz. - Mi też się raz udało wystąpić w olimpijskiej reprezentacji, ale Leśniak, Szczech, Sokołowski, Urbanowicz, Kensy, czy Ostrowski takie powołania otrzymywali regularnie. Trzeba dodać jeszcze Kurasa i Cyzia, którzy byli podstawowymi piłkarzami w reprezentacji młodzieżowej i juniorów. Wszyscy jednak wytrzymywaliśmy to kondycyjnie.
Pogoń była w sezonie 1986/87 najskuteczniejszym zespołem w ekstraklasie. Gromiła GKS Katowice 7:2, wygrała z Legią Warszawa 4:3. To najbardziej pamiętne spotkania z tamtego okresu. W Pucharze Polski dotarła do ćwierćfinału, w którym uległa Śląskowi Wrocław.
- Pamiętam ten mecz przy ul. Twardowskiego - wspomina Leszek Piekarczyk, wtedy obrońca GKS Katowice. - Z utęsknieniem czekaliśmy na końcowy gwizdek sędziego.
- Leszek Jezierski był trenerem, który przed rundą wiosenną wytypował skład i przynajmniej przez sześć kolejek ufał swoim wybrańcom - mówi A. Benesz. - Gdyby był niecierpliwy, to po pierwszych dwóch nieudanych meczach dokonałby rewolucji w drużynie i nasz sukces byłby wtedy nierealny.
- Pogoni bał się nawet wielki Górnik - przypomina A. Rynkiewicz. - Gdy jechaliśmy pod koniec sezonu do Zabrza, to na twarzach Urbana, Komornickiego, Pałasza, czy Wandzika widać było niepewność.
Pamiętne mecze
Ostatecznie Pogoń przegrała w Zabrzu 1:2 i musiała zadowolić się wicemistrzostwem Polski. Już nigdy później nie zdarzył się sezon, by trener Pogoni skorzystał z tak małej liczby graczy.
Wiosną 1987 roku kluczowym spotkaniem decydującym o tytule wicemistrzów Polski był mecz z Legią Warszawa w Szczecinie. Pogoń prowadziła w pierwszej połowie dwa razy - 1:0 i 2:1, ale w drugiej połowie przegrywała już 2:3. Wtedy dał znać o sobie 23 letni napastnik z numerem 11 na koszulce. Marek Leśniak zdobył dwa gole. Doprowadził najpierw do wyrównania, a potem strzelił gola na 4:3. To był jeden z najlepszych meczów, jakie kiedykolwiek rozegrano na stadionie przy ul. Twardowskiego.
W drużynie nie brakowało problemów. W okresie zimowym nielegalnie do Niemiec wyjechał nasz podstawowy obrońca, Janusz Makowski. Miał już prawie 32 lata i raczej marne perspektywy na zagraniczną karierę. Tak też się stało. Wydawało się, że absencja tej klasy stopera rzutować będzie na postawę drużyny Pogoni przed rundą wiosenną.
Sokołowski za Makowskiego
Początkowo tak było. Na inaugurację rundy wiosennej portowcy przegrali ze Śląskiem we Wrocławiu aż 1:4, później zremisowali ledwie u siebie ze słabą Stalą Mielec. W dalszej części sezonu świetnie rolę zmiennika Makowskiego spełnił Jerzy Sokołowski.
- Pamiętam, że trener Jezierski mówił nam wtedy, że skoro poradziliśmy sobie bez Turowskiego i Biernata, to również damy sobie radę bez Makowskiego - mówi M. Leśniak. - Początkowo trudno nam było w to uwierzyć, ale tak rzeczywiście było.
- Makowski był naszym kapitanem, niekwestionowanym liderem - wspomina Andrzej Rynkiewicz. - Pozwoliliśmy na legalny transfer Adamowi Kensemu, a Makowski wyciął nam taki numer. Mimo to osiągnęliśmy wielki sukces. ©℗ Wojciech Parada