Równo ćwierć wieku temu, dokładnie 17 listopada 1993 roku z udziałem dwóch byłych piłkarzy Pogoni Szczecin: Marka Leśniaka i Dariusza Adamczuka doszło do meczu, który na trwałe przeszedł do historii polskiego futbolu, ale absolutnie nie z powodu wydarzeń na boisku.
Marek Leśniak i Dariusz Adamczuk nie byli już piłkarzami Pogoni. Ten pierwszy grał akurat dla niemieckiego Wattenscheid, a ten drugi dla szkockiego FC Dundee. Obaj rozpoczynali zagraniczne kariery od klubów zdecydowanie bardziej renomowanych, ale odpowiednio w Wattenscheid i Dundee zaaklimatyzowali się w sposób najbardziej optymalny, w tych miejscach rozgrywali swoje najlepsze w karierze sezony.
Leśniak w znacznie silniejszym od Wattenscheid Bayerze Leverkusen grał aż cztery sezony, ale już Adamczuk dla czołowej wtedy ekipy w Bundeslidze – Eintrachcie Frankfurt zagrał zaledwie pięć spotkań w ciągu pół roku i to w niepełnym wymiarze czasowym. Zarówno Bayer, jak i Eintracht były klubami dla naszych wychowanków zbyt silnymi, z konkurencją zdecydowanie za mocną.
Obaj na eliminacyjny mecz do mistrzostw świata z Holandią stanowili podstawowe ogniwa. Nie tylko na ten mecz. W całym 1993 roku byli pupilami w kadrze prowadzonej wtedy przez trenera Andrzeja Strejlaua. Mecz z Holandią odbywał się już jednak pod wodzą jego asystenta - Lesława Ćmikiewicza.
5 goli w 7 meczach Leśniaka
Leśniak zagrał w siedmiu meczach reprezentacji w roku 1993 i strzelił w nich pięć goli, na koniec roku został wybrany najlepszym polskim piłkarzem, w rozgrywkach ligowych regularnie zdobywał gole przeciwko takim klubom, jak Bayern Monachium.
Adamczuk wystąpił w pięciu pojedynkach reprezentacji w roku 1993 i zdobył jedną bramkę. Jedyną w całej reprezentacyjnej karierze, ale w meczu nietypowym, pamiętnym z uwagi na wiele pozaboiskowych wydarzeń. Rozegrał w kadrze łącznie 12 spotkań i w żadnym innym roku kalendarzowym nie grał w reprezentacji tak często, jak właśnie w roku 1993.
Listopadowy mecz z Holandią w roku 1993 w Poznaniu kończył pewną epokę. Był ostatnim meczem eliminacji, ostatnim w roku, dla Adamczuka ostatnim przed sześcioletnią przerwą w reprezentacji, a dla Leśniaka ostatnim dla reprezentacji o punkty i ostatnim, w którym zdobył gola. W Poznaniu przeciwko Holandii zdobył jubileuszowego, dziesiątego gola w reprezentacji i na tym poprzestał. Kolejni selekcjonerzy już go do reprezentacji nie powoływali.
Mecz z Holandią był dla reprezentacji Polski bez znaczenia, nie miała już szans na awans do mistrzostw świata. Pojedynek miał natomiast duży ciężar gatunkowy dla Holandii, która koniecznie go musiała wygrać.
Tak też uczyniła. Wygrała w Poznaniu 3:1 i tym samym spowodowała, że na mistrzostwa świata do Stanów Zjednoczonych nie pojechała Anglia. Honorowego gola dla polskiej drużyny zdobył Leśniak, a udział w nim miał Adamczuk, który był ostatnim piłkarzem dogrywającym piłkę do strzelca bramki.
15 tysięcy Holendrów na trybunach
Spotkanie nie zostało jednak zapamiętane, jako wydarzenie piłkarskie, ale jako wydarzenie na trybunach – absolutnie bez precedensu. Stadion mogący pomieścić 18 tysięcy fanów w zdecydowanej większości wypełniony był fanami holenderskimi. Przyjechało ich aż 15 tysięcy. Dla polskich kibiców pozostawiono zaledwie 3 tysiące biletów i to nie w miejscach najbardziej komfortowych, ale tych z najgorszą widocznością.
Dziś taka sytuacja jest nie do pomyślenia, była dla polskich kibiców mocno upokarzająca, dla polskich piłkarzy bardzo mało komfortowa, ale równo ćwierć wieku temu miała miejsce. Po raz pierwszy zdarzyło się, że do Polski w jednym czasie i na jedno wydarzenie przyjechała tak gigantyczna grupa kibiców z obcego kraju.
Przybyło łącznie 20 specjalnych samolotów, 150 autokarów, setki samochodów i 70 pociągów. Holenderscy fani mieli pomarańczowe koszulki, flagi, czapki, a także przywieźli ze sobą sektorówki. Ponadto sympatycy „Pomarańczowych” przywieźli ze sobą też bardzo dużą ilość pirotechniki. Stworzyli atmosferę, jakiej na polskich stadionach wówczas nie doświadczaliśmy.
Polska po raz pierwszy zobaczyła zagranicznych kibiców świetnie zorganizowanych, ubranych niemal tak samo, w barwy drużyny, której kibicowali. W Polsce takie rzeczy się jeszcze nie działy. Przypomnijmy, że to właśnie w tamtym roku doszło do tragedii przed meczem Polska – Anglia, kiedy zasztyletowany został kibic Pogoni Szczecin.
Polskie grupy kibicowskie nie były wtedy absolutnie zorganizowane, a na meczach reprezentacji zamiast barw narodowych przeważały klubowe. Z tego też powodu mecze reprezentacji bywały pretekstem do wywoływania burd ulicznych i stadionowych.
Mecz w Poznaniu unaocznił wszystkim, że piłka nożna i kibice, to przede wszystkim znakomity biznes. Szybko liczono zyski dla miasta, restauratorów, właścicieli knajp i barów. ©℗ (par)