Sobota, 23 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Lekkoatletyka. Prawosławny chór i gorące klimaty

Data publikacji: 19 lutego 2019 r. 17:13
Ostatnia aktualizacja: 19 lutego 2019 r. 17:13
Lekkoatletyka. Prawosławny chór i gorące klimaty
 

Rozmowa z Patrykiem Dobkiem, laureatem 65. Plebiscytu Sportowego „Kuriera Szczecińskiego"

Głosami Czytelników „szczęśliwe” siódme miejsce w jubileuszowym 65. plebiscycie naszej redakcji na najlepszych sportowców województwa zachodniopomorskiego zajął lekkoatleta MKL-u Szczecin Patryk Dobek, specjalizujący się w biegach na 400 metrów przez płotki. Nie odmawia też, gdy proszą go, by pobiegł bez płotków lub w sztafecie.

Zimą trudno było sportowca zastać w Szczecinie, ale udało nam się trafić w specjalne – jak mawiają himalaiści – „okienko pogodowe”, dzień po 25. urodzinach i dzień przed wyjazdem na lekkoatletyczne halowe mistrzostwa Polski do Torunia.

– Nasi Czytelnicy docenili ubiegłoroczne osiągnięcia, a co sam laureat uważa za największe sukcesy?

– Najwyżej cenię 5. miejsce mistrzostw Europy w Berlinie, bo było bliskie podium i potwierdziło moją przynależność do europejskiej czołówki. Satysfakcję dały mi też rozgrywane w Londynie drużynowe zawody Athletics World Cup, w których startowało 8 państw, a Polska wywalczyła II miejsce, do czego się też przyczyniłem, zajmując w swoim biegu II lokatę i dorzucając do generalnej klasyfikacji 7 punktów. Cieszyłem się też ze złotego medalu mistrzostw Polski, tym bardziej że obroniłem tytuł, a zwyciężam regularnie już piąty raz. Największą radość sprawiło mi zaś to, że wreszcie zacząłem się odradzać, problemy zdrowotne odeszły w przeszłość, a powrócił nastrój z okresu juniorskiego, gdy zdobywałem medale mistrzostw Europy, a nawet świata. Z okresu młodości za największy sukces uważam zdobycie złotego medalu podczas młodzieżowych mistrzostw Europy rozgrywanych w 2015 roku w Tallinnie. Dodam, że podczas tej imprezy pomogłem zdobyć srebrny medal polskiej sztafecie 4 razy 400 metrów.

– Na czym polegały problemy zdrowotne?

– Rozmawiajmy lepiej o tym, że teraz idę do przodu i jest dobrze, a nie o tym co było przykre w przeszłości. Powiem tylko w skrócie, że bieganie wyeksploatowało mój organizm i byłem przemęczony ciężkimi sezonami. Trenowałem z bólem, a to nie pozwalało na realizację wielu elementów. Postawił mnie jednak na nogi doktor Maciej Karaczun z Orthosportu, a korzystnie wpłynęła też zmiana trenera, gdy przed ponad dwoma laty zajął się mną ukraiński szkoleniowiec Valentyn Bondarenko. Opiekuje się mną w ramach kadry narodowej, ale mam nadzieję, że już niedługo zostanie trenerem szczecińskiego MKL-u, do którego trafiłem formalnie przed rokiem, ale w rzeczywistości trenowałem w Szczecinie już dużo wcześniej, choć byłem zawodnikiem klubu SKLA Sopot.

– Dlaczego treningi odbywały się w grodzie Gryfa, jeśli macierzysty klub mieścił się w Trójmieście?

– Związane to było z moimi studiami, bo po półrocznej nauce na Akademii Wychowania Fizycznego w Gdańsku postanowiłem przenieść się na Wydział Kultury Fizycznej i Promocji Zdrowia Uniwersytetu Szczecińskiego, gdzie studiuję na profilu nauczycielskim i po trzech latach uzyskałem licencjat, a teraz czekają mnie jeszcze dwuletnie studia magisterskie. Zaliczyłem już praktyki w szkołach podstawowych i zrozumiałem, że praca nauczyciela nie jest łatwa, więc może bardziej w przyszłości sprawdziłbym się jako trener? Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Wracając do pytania, powiem, że będąc zawodnikiem SKLA, przez półtora roku trenowałem na stadionie przy ulicy Litewskiej praktycznie na lewo, a przedstawiciele MKL-u nie tylko to tolerowali, ale bardzo przyjaźnie się do mnie odnosili. Gdy więc pojawiła się taka możliwość, postanowiłem zostać członkiem szczecińskiego klubu i będę w nim co najmniej do czasu ukończenia studiów, a chciałbym pozostać na dłużej, bo są tu naprawdę świetne warunki. Dodam na marginesie, że bardzo zaskoczyła mnie wiadomość, iż Sofia Ennaoui postanowiła zmienić barwy klubowe.

– Transfery jak w piłce nożnej, a czy lekkoatleci mają też menedżerów?

– Moim jest Portugalczyk Jose Praia, ale jego głównym zadaniem nie są transfery, tylko negocjacje z organizatorami mityngów. Samemu dopilnować wszystkich szczegółów byłoby nie tylko trudno, ale i niezręcznie. Menedżer zajmuje się więc organizacją startów komercyjnych oraz pozyskiwaniem sponsorów, chociaż w Polsce jest mu ciężko, gdyż nie zna języka polskiego.

– W jakim języku rozmawiacie?

– Początkowo rozmawialiśmy w języku angielskim, jednak od czasu współpracy z nowym trenerem przeszliśmy na rosyjski. Menedżer mówi w tym języku, bo studiował w Moskwie, a ja też uczyłem się rosyjskiego w szkole. Ponadto w rosyjskim pomaga mi żona Anastazja, córka znanego trenera skoku o tyczce Wiaczesława Kaliniczenki, z którą ślub wziąłem w 2015 roku. Jeśli chodzi zaś o kwestie lingwistyczne, to wspomnę, że z moim obecnym trenerem na początku próbowaliśmy porozumiewać się po angielsku, ale życie pokazało, że znacznie bardziej komunikatywny jest nasz język roboczy – rosyjsko-ukraińsko-polski.

– Jak i gdzie rozpoczęła się sportowa przygoda?

– W rodzinnym kaszubskim Osowie w gminie Karsin w powiecie kościerskim już w czasach szkoły podstawowej interesowały mnie różne sporty, w tym gry zespołowe, ale od 4. klasy na plan pierwszy wysunęły się przełaje. W 6. klasie wygrałem zawody powiatowe i zakwalifikowałem się do wojewódzkich, po czym postanowiłem indywidualnie trenować, bo tak nazywałem 20-minutowe truchtanie do lasu i z powrotem. W województwie zająłem 3. miejsce i wyprzedzili mnie jedynie zawodnicy trenujący w klubach. Też zapisałem się do klubu, ale piłkarskiego, Gwiazdy Karsin, i chyba z powodzeniem grałem na stoperze, bo w meczu z Lechią Gdańsk strzeliłem dwie bramki, po czym ten znany klub zaproponował mi testy. Myślę, że gdybym pozostał przy futbolu, dałbym sobie radę, ale odbywała się właśnie biegowa Olimpijska Energa gimnazjalistów, po której zaproponowano mi treningi w SKLA Sopot. Wkrótce przyszło pierwsze dwutygodniowe zgrupowanie, które było dla mnie istnym szokiem, który szybko minął, gdy zajął się mną trener Krzysztof Szałach. Zdobywane medale pokazały, że wybór lekkiej atletyki był dobrym pomysłem.

– Czy osoba urodzona w Kościerzynie i mieszkająca w pobliskim Osowie potrafi porozumiewać się po kaszubsku?

– Znam poszczególne słowa, ale mówić nie potrafię, bo w rodzinnym domu rozmawialiśmy po polsku. Także tradycje i zwyczaje kaszubskie są przeze mnie mało znane, ale odnoszę się do nich z dużą sympatią. Dobrze, że w szkole podstawowej nauczyłem się przynajmniej kaszubskiego alfabetu.

– Czy możemy zadać pytanie dotyczące spraw religijnych?

– Nie widzę w tym pytaniu nic niewłaściwego i powiem, że jestem wyznawcą prawosławia. W Szczecinie co tydzień, jeśli nie koliduje to z moimi sportowymi wyjazdami, staram się uczestniczyć w nabożeństwach w cerkwi prawosławnej pw. Świętego Mikołaja Cudotwórcy przy ulicy Zygmunta Starego, gdzie urzekają piękne modlitwy do Pana Jezusa, często w formie długich pieśni. Dodam, że tak mniej więcej od czasu ślubu zacząłem udzielać się także w parafialnym chórze.

– Na koniec rozmowy powróćmy do sportu. Jakie są priorytety startowe w 2019 roku?

– Imprezą docelową są mistrzostwa świata, które odbędą się na przełomie września i października w stolicy Kataru (Doha). Wcześniej, bo na początku wakacji, czeka mnie Uniwersjada w Neapolu, a w sierpniu drużynowe mistrzostwa Europy w Bydgoszczy oraz mistrzostwa Polski w Radomiu. Być może wystartuję też w międzynarodowych mistrzostwach lub spartakiadach wojskowych, bo czynię przymiarki, by zostać żołnierzem. Aby dobrze przygotować się do sezonu, już długo trenowałem, między innymi w Spale, a wkrótce wyjadę na zgrupowanie do Republiki Południowej Afryki, ale oczywiście nie narzekam, bo bardzo lubię gorące klimaty. Jako ciekawostkę powiem, że gdy tylko nadarza się okazja, to nie przepuszczę, by wygrzać się w saunie. Choć nie zawsze tak było, bo na początku mojej sportowej kariery już po pięciu minutach w saunie miałem serdecznie dość tej męki. Sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy trener nauczył mnie, jak z sauny właściwie korzystać, a przede wszystkim, gdy wyjaśnił, jakie to przynosi korzyści.

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

(mij)

Fot. Marek Biczyk

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA