Szczeciński tyczkarz Piotr Lisek zajął w Portland trzecie miejsce w lekkoatletycznych halowych mistrzostwach świata. To jego trzeci z rzędu brąz mistrzowskiej imprezy.
- Kobiety lubią brąz i ja też nim nie gardzę. Jestem szczęśliwy, choć... nie w taką grę chciałem grać. - powiedział 24 - letni zawodnik Osot Szczecin. - Jestem bardzo szczęśliwy. Rzeczywiście po raz trzeci jest to brązowy medal, ale naprawdę nie mam powodów do narzekań. Myślałem o lepszym rezultacie, ale konkurs był bardzo nietypowy i trudny.
Wcześniej Lisek stawał na najniższym stopniu podium mistrzostw świata w Pekinie (2015) i halowych mistrzostw Europy w Pradze (2015).
- Nie gardzę brązem i jeśli tak miałby się zakończyć konkurs olimpijski w Rio de Janeiro, biorę to w ciemno - powiedział zawodnik, który w Portland pokonał poprzeczkę na wysokości 5,75. - Nie chcę, by teraz było zbyt dużo szumu wokół tego medalu, bo tak naprawdę to tylko przystanek w drodze do igrzysk. Już w sobotę lecę do Kalifornii do ośrodka Chula Vista, gdzie znowu wracam do ciężkiej pracy.
Nowa formuła
Podopieczny Marcina Szczepańskiego przyznał także, że po raz pierwszy brał udział w tak zorganizowanym konkursie. Choć było trudno, ta formuła mu się spodobała.
- Zawody bardzo się przedłużały, bo skakaliśmy na zmianę z dziewczynami - kontynuuje Piotr Lisek. - To oznaczało, że ciągle musieliśmy się dogrzewać. Było dużo czekania, a to rozbija koncentrację. Jednak jestem zdania, że lekkoatletyka musi wyjść do ludzi, musi stać się bardziej atrakcyjna, a jak inaczej ją promować, jak nie skokiem o tyczce? To przecież najfajniejsza konkurencja, z dreszczykiem emocji dla zawodników i kibiców.
Dodatkowo widzowie w Portland siedzieli nie tylko na trybunach, ale także na bieżni.
- Uwielbiam, gdy jest taki bezpośredni kontakt z kibicami - przyznał szczeciński tyczkarz. - To bardzo uatrakcyjnia zawody, zarówno dla nas, jak i dla nich. Poza tym była to w czwartek jedyna rozgrywana konkurencja w hali, co też sprawiało, że wszyscy skupiali się wyłącznie na nas. Podobało mi się to.
Tytuł dla faworyta
Złoty medal, zgodnie z oczekiwaniami ekspertów, wywalczył rekordzista świata Francuz Renaud Lavillenie (6,02). Po srebro sięgnął faworyt gospodarzy Sam Kendricks (5,80).
- Nie byłem zaskoczony - przyznał Piotr Lisek. - Miałem okazję być tydzień wcześniej jako kibic na mistrzostwach USA i widziałem jak skacze. Wiedziałem, że jest znakomicie przygotowany. Ale tak naprawdę było wiele osób, które chciało tutaj stanąć na podium i poziom był wyrównany. Tym bardziej się cieszę, że to ja byłem trzeci.
Piotr Lisek jest pierwszym w historii Polakiem, który w halowych mistrzostwach świata zdobył medal w skoku o tyczce mężczyzn. Wcześniej udawało się to tylko kobietom - Monice Pyrek i Annie Rogowskiej.
- Przed konkursem nie wiedziałem o tym. Zresztą ja wychodzę po to, by na skoczni robić swoje i nie zajmuję się takimi rzeczami, ale to oczywiście miłe. - wspomniał.
Trener o dwa lata starszy
Od niespełna roku Lisek trenuje z zaledwie dwa lata starszym od siebie Szczepańskim.
- W ostatnim czasie musieliśmy walczyć z wieloma rzeczami - opowiada zawodnik OSOT Szczecin. - Jak nie przeziębienie, to jakiś drobny uraz. Ciągle miałem wrażenie, że los rzuca nam kłody pod nogi. Jak widać udało się wyjść z tego obronną ręką. Może wynikowo pod okiem Marcina na razie się nie poprawiłem, ale mentalnie czuję się silniejszy. Powiedzmy, że dojrzewam sportowo, choć nadal mam wrażenie, że mam 16 lat. Pełnoletność osiągnę po igrzyskach w Rio.
Brązowy medal tym razem zadedykował swojej najbliższej rodzinie, dziewczynie Oli i kibicom.
- Bez ich wsparcia bym tego nie osiągnął - ocenił tyczkarz. - Zwłaszcza właśnie w tym roku. Doskonale wiem, że czasami nawet kłamali, mówiąc mi, że jest dobrze, kiedy wcale nie było. Cały czas wierzyli we mnie, a to bardzo pomaga.
W piątek odpoczynek
Piątek jest dla niego dniem odpoczynku.
- Wstałem trochę wcześniej niż zwykle, a teraz sobie poleżę - prognozuje zawodnik. - Po południu pojadę na halę, by pokibicować kolegom i koleżankom z reprezentacji, a w sobotę ruszam już do Chula Visty. Nie wiem jak to się dzieje, że ciągle nie "łapię się" na bankiet, kończący imprezę.
Piotr Lisek z USA wróci do kraju 20 kwietnia.