Prawdopodobnie w lutym pochodzący z Wałcza Krzysztof Głowacki będzie po raz pierwszy bronić pasa mistrza świata organizacji WBO w kat. junior ciężkiej. Rywal jest jeszcze nieznany, ale spekuluje się o Steve Cunninghamie. On sam marzy o rewanżu z Marco Huckiem.
- Jeszcze data ani miejsce walki w obronie pasa nie zostały ustalone, ale dzwonił do mnie promotor Andrzej Wasilewski, z pytaniem, czy chciałbym boksować z Cunninghamem. Powiedziałem, że nie ma najmniejszego problemu, bo to fajne nazwisko. To niesamowity zawodnik i wielki wojownik. Nawet jeśli ktoś go trafi, a on padnie, to szybko wstaje i boksuje dalej. Walczy do „ostatniej krwi". Jest bardzo niebezpieczny. - ocenił Głowacki, który znalazł się w gronie 20 nominowanych w plebiscycie „Przeglądu Sportowego" i TVP na najlepszych sportowców Polski w 2015 roku i jest też oczywiście w gronie nominowanych sportowców w 62 plebiscycie Kuriera Szczecińskiego.
Głowacki opisując Brytyjczyka zwrócił uwagę na jego duży zasięg ramion, wzrost i szybkość w nogach.
- Myślę, że będzie to dla mnie bardzo trudny i niebezpieczny rywal. Jest mi to na rękę, bo powiedziałem promotorowi, że nie chcę łatwych przeciwników. Chcę boksować z jak najlepszymi" - podkreślił polski mistrz świata.
Cunningham walczył wcześniej z Krzysztofem Włodarczykiem i Tomaszem Adamkiem.
- I właśnie ten pojedynek z Tomkiem pokazał, na co go stać. Dostawał ciosy, padał, ale wstawał i walczył dalej. Pojedynek był wyrównany. Na pewno go nie zlekceważę. Nastawiam się na bardzo niebezpiecznego rywala. - dodał.
Mistrz świata z Wałcza ma jeszcze dwa marzenia. Chciałby dostać możliwość obrony pasa w Polsce oraz rewanżu z Huckiem.
- Czy będzie to możliwe? Zobaczymy. Mam nadzieję, że tak. Chciałbym też rewanżu. Niemiec cały czas jeszcze dużo gada, więc chciałbym udowodnić, że to nie był przypadkowy cios, fart. Chciałbym zmierzyć się z nim po raz kolejny, by mu udowodnić, że po prostu jestem od niego lepszy. On później twierdził, że w 6. rundzie za długo leżałem. Przed walką mówił, że zmienił trenera i to był strzał w dziesiątkę, jest w świetnej formie. Jak przegrał zmienił zdanie i uznał, że nie był w najwyższej dyspozycji. Niech się zatem zastanowi. - powiedział Głowacki.
Przed pojedynkiem okazało się, że polski pięściarz ma poważną kontuzję nadgarstka. Nie chciał jednak rezygnować z walki i swojej szansy.
- Bo ta mogłaby już nigdy więcej w życiu się nie nadarzyć. Musiałem wyjść na ring. Trudno, najwyżej bym przegrał, ale nie mogłem się poddać wcześniej. Zawsze wychodzę z założenia, że ten kto nie ryzykuje, ten nic nie ma. Jak widać to się opłaciło. - przyznał.
Po urazie teraz już nie ma śladu. 3 grudnia ma ostatnią wizytę u doktora Roberta Śmigielskiego, który operował złamaną rękę.
- Chcę mu serdecznie podziękować. Zrobił kawał dobrej roboty. Znalazł czas, żeby niemal od razu po moim powrocie do Polski położyć mnie na stół i szybko przeprowadzić operację. Teraz jest bardzo dobrze. Trenuję normalnie i nic mnie nie boli. - podkreślił.
Po zdobyciu tytułu mistrza świata jego życie całkowicie się zmieniło.
- Do tej pory była cisza i spokój. Teraz cały czas muszę jeździć w różne miejsca. Trzeba się pokazywać, by być rozpoznawalnym i mieć sponsorów. Ciągle odbieram setki telefonów i czasem jest to męczące. Bo zdarzają się także w nocy. Teraz już się do tego przyzwyczajony, ale początki nie były łatwe. - powiedział.
Najtrudniej było mu od razu po przyjeździe do Polski.
- Po przylocie z USA musiałem najpierw położyć się spać. Obudziłem się o godz. 14 i miałem 600 nieodebranych połączeń. Nigdy wcześniej coś takiego mi się nie zdarzyło. - przyznał.