Środa, 27 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Ampfutbol. Messi spod Szczecina

Data publikacji: 25 lutego 2019 r. 16:02
Ostatnia aktualizacja: 25 lutego 2019 r. 16:02
Ampfutbol. Messi spod Szczecina
 

Rozmowa z Bartoszem Łastowskim i Zofią Kasińską, uczestnikami mistrzostw świata i Europy w ampfutbolu

W ramach projektu Młodzi Agenci w sali Szczecińskiej Agencji Artystycznej odbyło się spotkanie z piłkarzem Bartoszem „Messim” Łastowskim mieszkającym w Nowych Liniach niedaleko Szczecina i szczecińską fizjoterapeutką Zofią Kasińską, reprezentantami Polski w ampfutbolu, uczestnikami mistrzostw świata i brązowymi medalistami mistrzostw Europy.

W MŚ Łastowski uczestniczył trzykrotnie, zajmując w Rosji 11. miejsce, a następnie dwukrotnie w Meksyku biało-czerwoni wywalczyli 4. i 7. lokatę. Kasińska uczestniczyła tylko w ostatnim z mundiali. Ponieważ impreza w Szczecińskiej Agencji Artystycznej miała bardzo kameralny charakter, mogliśmy spokojnie porozmawiać.

Nasi rozmówcy bardzo dobrze się rozumieli, mówili jednym głosem, wpadali sobie w słowo i wzajemnie się uzupełniali. Końcowe wypowiedzi miały jednak charakter indywidualny i przy nich zaznaczamy, kto jest ich autorem.

– Co to jest ampfutbol?

– Jest to odmiana piłki nożnej dla niepełnosprawnych, a są jeszcze inne mniej lub bardziej delikatne określenia, ale my to tłumaczymy jednoznacznie, jako futbol dla jednonożnych. Bo warunkiem, by grać w ampfutbol, jest to, by urodzić się bez jednej nogi lub by przejść amputację dolnej kończyny. Inna jest tylko sytuacja z bramkarzami, bo oni muszą grać co najmniej bez jednej ręki. Ampfutbolowa rodzina to ludzie z pasją, których nie trzeba głaskać i się nad nimi użalać, a po złym zagraniu czy przegranym meczu należy się ostra reprymenda, często w twardych żołnierskich słowach, gdyż w piłkę grają niemal wyłącznie mężczyźni, bo kobiety bez nóg wybierają zazwyczaj inne sporty. Kalectwo nikomu nie przeszkadza, bo piłkę nożną trzeba mieć w głowie, a nie w nogach. Zawodnicy czują się zawodowcami i chcą, by tak ich traktować, ale oczywiście nie zarabiają tyle co normalni kopacze piłki. Są jednak transfery z klubu do klubu, ale z drugiej strony bywają też sytuacje, że trzeba brać urlop z pracy, by wyjechać na zawody. Piłkarze są dżentelmenami i nie dopuszczą nigdy, by fizjoterapeutka, choć ma obie nogi, niosła walizki, czy jakiś inny ciężki sprzęt. Gramy w krótszym wymiarze czasowym i na boiskach nieco mniejszych od klasycznego, a zawodnicy poruszają się o kulach, ale znacznie twardszych i cięższych niż używane w życiu codziennym, które i tak często się łamią, więc na turnieje trzeba zabierać co najmniej po trzy pary na osobę. Piłkarze używają kul na tyle sprawnie, że najszybsi potrzebują zaledwie sekundy, by przebiec 10 metrów. Po strzelonej bramce kule są zazwyczaj odrzucane, a niesieni euforią triumfatorzy biegną równie szybko, fetując sukces, by wpaść sobie w objęcia i wylądować gromadnie na murawie…

– Z tych słów można wnioskować o waszym zaangażowaniu, ale powiedzcie, co najbardziej urzeka w tym sporcie?

– Niejednej osobie ampfutbol może dać dosłownie nowe życie. Naprawdę wiemy coś o tym! Już człowiek nie zamyka się w szafie, ale wychodzi z domu do ludzi, otwiera się na świat, wkracza w inne środowisko. Jest nadzieja i pojawiają się marzenia, a czujemy też wewnętrznie, że sportowcy niepełnosprawni nie są gorsi od innych. Sprawność ogólna ampfutbolistów jest niekiedy lepsza niż dwunożnych. Jeśli chodzi o zaangażowanie na boisku, to myślimy, że nasze czasami jest większe niż w niektórych meczach ekstraklasy. Mistrzostwa świata też wymagają od nas więcej wysiłku, bo gramy codziennie i brakuje czasu na regenerację. Walory sportu w rehabilitacji osób niepełnosprawnych najmocniej chyba wykorzystywane są w Turcji. Tam rodzice dziecka, przykładowo bez nogi, już do czwartego roku życia muszą mu wybrać dyscyplinę sportową i jest to ich obowiązek! Nie chodzi tu o zrobienie z dziecka wyczynowca, ale o rehabilitację i to nie tylko fizyczną, ale przede wszystkim społeczną. W Turcji ampfutbol cieszy się też autentycznym zainteresowaniem kibiców, którzy licznie odwiedzają stadiony, a w fan-shopach czy stoiskach z pamiątkami wykupują kubki i inne gadżety z podobiznami gwiazd naszej dyscypliny. Gdy w Stambule na stadionie Besiktasu odbywał się finał mistrzostw Europy, na przepełnionych trybunach było około 50 tysięcy kibiców. Dobrze pamiętamy tę imprezę, bo wywalczyliśmy wówczas brązowy medal i na finał ledwo zdążyliśmy kosztem rezygnacji z dokładnej pomeczowej kąpieli.

– Przyznam szczerze, że więcej słyszałem o waszym ubiegłorocznym 7. miejscu na mundialu niż o 3. lokacie na mistrzostwach Starego Kontynentu. Czy wy także tak to odebraliście?

– Tak to dokładnie było, a wynikało z nagłośnienia naszych występów i wielka w tym zasługa transmisji w TVP Sport. Choć godziny spotkań były w Polsce dla nocnych marków, ale po powrocie wielu znajomych informowało, że oglądali nasze występy. Nie ukrywamy, że teraz klimat mamy naprawdę doskonały. Mamy też licznych sponsorów, z których najbardziej rozpoznawalny to gwiazda polskiej reprezentacji i Bayernu Monachium, czyli Robert Lewandowski. Na 10-dniowe meksykańskie mistrzostwa mieliśmy 300 tysięcy złotych, więc nie zabrakło nawet na reprezentacyjne komplety strojów czy ubrań, a w walizce fizjoterapeutki nie brakowało rozmaitych maści i bandaży. Pewnym niedosytem jest natomiast nasz sportowy wynik, który mógł być znacznie lepszy, gdyby nie wypuszczony z rąk ćwierćfinałowy mecz z Angolą, w którym prowadziliśmy 3:1, lecz w doliczonym czasie pozwoliliśmy rywalom wyrównać, w dogrywce nie wykorzystaliśmy szans, a w karnych polegliśmy. To były straszne negatywne emocje, które po czasie okazują się jednak budujące. Jest szansa, że kolejne mistrzostwa odbędą się w Polsce, a wtedy będziemy walczyć o złoto!

– W pierwszym pytaniu napomknęliście o transferach, więc przejdźmy na polskie ligowe podwórko.

– W pewnym momencie „Messi” był bliski transferu do Turcji, ale nic z tego nie wyszło, zaś tej zimy przeniósł się z Kuloodpornych Bielsko-Biała do KS Polkowice. Niestety, nie ma możliwości gry w szczecińskim klubie, bo tworzony w bólach Gryf, mimo wsparcia Pogoni, po dwóch latach zakończył działalność. Po prostu zabrakło zawodników, bo większość przeniosła się pod egidę Startu, wybierając inne sporty, jak: pływanie, strzelectwo czy siatkówka na siedząco, a inni wybrali po prostu… siedzenie w domu. Szkoda, bo klubowi kibice, a szczególnie gdy na trybunach siedzą bliscy i znajomi, to najlepsza motywacja.

– Skąd wziął się przydomek „Messi”?

– Gdy zaczynałem grać jako kilkunastolatek, miałem długie kręcone włosy i trener wołał na mnie „Ronaldinho”, a ja się trochę irytowałem i mówiłem, że jestem „Messi” i to był pierwszy epizod – wyjaśnia B. Łastowski. – Przydomek przypieczętowany został podczas mistrzostw świata w 2014 roku w Meksyku, kiedy w ćwierćfinałowym meczu po długim dryblingu przez niemal całe boisko zdobyłem gola dającego awans reprezentacji Polski do półfinału, a argentyńskie media okrzyknęły mnie wtedy „polskim Messim”.

– Bardzo trudną pracę zapewne ma jedyna kobieta w reprezentacji Polski.

– Dziennikarze często tak pytają i mi współczują, a mnie to irytuje, więc odpowiadam, że mam o połowę mniej pracy niż fizjoterapeuci zajmujący się piłkarzami dwunożnymi – odpowiada Z. Kasińska. – Praca w ampfutbolu jest absorbująca, bo wyliczyłam, że na mundialu spałam tylko 26 godzin, ale daje satysfakcję, tym bardziej że to zawodnicy mnie wybrali, między innymi dlatego że podczas ligowych spotkań udzielałam pomocy także przeciwnikom. W szatni jest specyficzna atmosfera i takież słownictwo, piłkarze są na luzie i potrafią żartować z siebie. Po powrocie do pracy zawodowej w Szczecinie potrzebuję więc kilku dni aklimatyzacji. Powiem jeden z dowcipów, jaki usłyszałam od kadrowiczów, który dobrze oddaje nasze klimaty. Przychodzi rozradowany zawodnik do szatni, krzycząc: zostałem ojcem! A ile dziecko ma nóg? – pytają koledzy. Dwie – odpowiada młody tatuś i zaraz słyszy odpowiedź: To nie twoje!

– Dziękujemy za rozmowę. ©℗

(mij)

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA