Rozmowa z reżyserem Radosławem Piwowarskim.
– Festiwal Filmu Muzyki Malarstwa Lato z Muzami w Nowogardzie był w tym roku wyjątkowy, świętowano 25-lecie. Miał też specjalnego, wyjątkowego gościa – Radosława Piwowarskiego, którego wyróżniono Laurem Cisowym za całokształt dorobku twórczego… Jak się panu tu podoba?
– Festiwal Filmu Muzyki Malarstwa Lato z Muzami w Nowogardzie jest doskonałym miejscem do popularyzacji kultury i gratuluję pomysłu, który zdecydowanie służy propagowaniu święta związanego z filmem i samą kulturą. Przyznany mi Laur Cisowy odbieram z atencją i dziękuję za pośrednictwem „Kuriera Szczecińskiego” – kapitule festiwalu.
– Na pewno był pan rozpoznawany podczas spacerów po Nowogardzie!
– Oj tak i przyznam, że jest to bardzo miłe, gdy ludzie tak spontanicznie reagują i np. proszą o wspólne zdjęcie. Muszę powiedzieć, że zastałem tu tę odczuwalną i wyjątkową atmosferę festiwalu oraz doceniłem świetną organizację. Gratuluję dyrektor Nowogardzkiego Domu Kultury Anecie Drążewskiej, całej załodze NDK oraz panu Krzysztofowi Sporowi, który świetnie pokierował mnie w bezpośredniej komunikacji z publicznością i mediami.
– Pochodzi pan z rodziny artystycznej, w której panowało przekonanie, że sztuka nie jest po to, żeby na niej zarabiać, tylko żeby jej służyć. Czy obecnie jest to możliwe?
– Wszystko zawdzięczam rodzicom. Miałem szczęśliwe dzieciństwo, pomimo bardzo skromnych warunków w jakich przyszło nam żyć w naszym domu rodzinnym. Jestem synem rodziców twórców-artystów, tato był rzeźbiarzem, a mama malarką. Nie jestem chyba aż tak wielkim reżyserem, ale uważam, że skoro już nim jestem, to chcę wyrażać swój zachwyt światem, ale również sprzeciwiać się złu, jakie w tej chwili istnieje na świecie w rozumieniu konfliktów zbrojnych, wojny i okrucieństwa wobec człowieka czy zabijanych zwierząt. Świat niestety uległ taniej komercji, a popkultura wzięła górę nad sztuką. Dlatego jestem dumny, że miałem bardzo wyjątkowych rodziców, którzy uwrażliwili mnie na sztukę, którą przekazuję w ekranizacjach jako reżyser i twórca.
– Jest pan odkrywcą talentu Anny Przybylskiej. Jak wiadomo zmarła w 2014 roku. Czy nie brakuje jej panu?
– Była bardzo szczera i prawdziwa w życiu prywatnym i na planie filmowym. Nie chcę tu niczego sobie przypisywać, ale cieszę się, że los spowodował, że trafiła na mnie, bo umożliwiłem jej granie w dobrych filmach z dobrymi aktorami, co z pewnością ukształtowało jej warsztat aktorski. Ania była uroczą, zabawną dziewczyną, szczerą, bezpośrednią i skromną. Dlatego wziąłem ją choćby do „Złotopolskich” i wtedy cały kraj zakochał się w niej, bo była autentyczna. Ania Przybylska była mi bliska i ona sama mawiała o mnie, że jestem jej filmowym tatusiem, co bardzo mi schlebiało. Zawsze będzie mi brak Ani, ale też wszystkich osób, które ceniłem, a już odeszły. Jako reżyser wypromowałem w swoich filmach wiele znanych aktorek, takich jak: Katarzyna Figura, Marysia Seweryn i niestety już nieżyjąca fantastyczna, niezapomniana Krystyna Feldman, którą odkryłem i widziałem w niej niesamowity talent aktorski.
– Jest pan autorem wielu kultowych filmów, takich jak „Marcowe Migdały”, „Yesterday” czy „Pociąg do Hollywood”, gdzie w roli głównej zagrała Katarzyna Figura.
– Kasia Figura to aktorka, kobieta, z którą można konie kraść. Dzięki mnie Kaśka zyskała w polskim kinie status seksbomby. Jako pierwszy namówiłem ją, żeby zagrała w rozebranej scenie w filmie „Pociąg do Hollywood”. Wtedy było to wydarzenie, dziś sceny rozbierane są niemal wszędzie. Pod koniec lat 80. okrzyknięto ją największą seksbombą polskiego kina. Straciła już ten status, ale zyskała klasę aktorki doskonałej, co potwierdziła w najnowszym filmie pt. „Chrzciny” (reż. Jakub Skoczeń), który z pewnością chętnie niebawem obejrzę.
– Pierwsze kroki zawodowe stawiał pan w 1974 roku w Telewizji Polskiej, w której pracował jako reżyser dokumentu. Później z dużym powodzeniem stał się reżyserem od uczuć…
– Bez wątpienia należałem do studia „X” w telewizji. Wówczas było inne finansowanie kultury w Polsce, co przekładało się na efekty naszej pracy w robieniu filmów. W ludziach widzę więcej dobra niż zła. W moich filmach pilnuję więc tego, by nikt nikogo nie zabił i nie ma brutalnego tzw. mordobicia. Nadal nie interesuje mnie przemoc w filmie i dewiacje. Nie wiem, czy czytelnicy „Kuriera Szczecińskiego” pamiętają serial „Jan Serce”? Właśnie minęło 40 lat, odkąd miała miejsce premiera telewizyjna i teraz serial znów będzie emitowany w TVP. Ten serial to kwintesencja mnie samego, a właściwie mojej osobowości. Serial zasłynął także piękną oprawą muzyczną, ze szczególnym uwzględnieniem piosenki będącej jego motywem przewodnim. Muzykę skomponował wybitny kompozytor Seweryn Krajewski, a rolę z brawurą zagrał, jak pamiętamy, świetny aktor Kazimierz Kaczor.
– „Yesterday” – film zdobywający nagrody: w Wenecji, San Sebastian, na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, Złota Kaczka „Filmu”… naznaczył pańską dalszą reżyserską przyszłość?
– Był to bez wątpienia film, który odniósł ogromny sukces. Premiera zrekonstruowanego cyfrowo filmu „Yesterday” odbyła się w 2015 roku w warszawskim kinie. Cieszę się, że został pokazany również tu w Nowogardzie na festiwalu „Lato z Muzami”.
– Dziękuję za rozmowę. ©℗
Rozmawiał Jarosław BZOWY