Państwo Dorna, małżeństwo z kilkunastoletnim stażem i dwojgiem dzieci, przechodzi kryzys. Od tak dawna, że oboje już nie pamiętają, kiedy się zaczął, można więc rzec – tak przynajmniej uważa zarówno mąż Valentin (Arkadiusz Buszko), jak i żona Joanna (Joanna Matuszak) – iż trwa on permanentnie. W związku z czym zjawiają się u psychoterapeuty, specjalisty terapii par (Adam Kuzycz-Berezowski), by im pomógł. Nie wiedzą co prawda, czego by w zasadzie oczekiwali, ale to właśnie okazuje się ich głównym problemem. Sytuacja komplikuje się dodatkowo, gdy wychodzi na jaw, że małżeńskie problemy ma też specjalista od terapii. Czy odwróci to role w jakich się wcześniej widzieli, i do czego cała rzecz doprowadzi?
Cudowna terapia Daniela Glautterera jest komedią obyczajową z ambicjami psychodramy, a i rodzaj satyry na współczesne mieszczaństwo. Nic dziwnego, że stała się scenicznym przebojem, trafiając do repertuaru kolejnych polskich teatrów.
A że małoobsadowa i niezbyt skomplikowana realizacyjnie, będzie pewnie miała nie jedną jeszcze polską premierę.
Ale jej popularność wynika również stąd, że dotyczy de facto wielu z nas, ludzi o ugruntowanym już statucie materialnym, o który muszą jednak nieustannie zabiegać, przy okazji oddalając się od innych, najbliższych. A że wpisuje się to w kult radzenia sobie z kłopotami z pomocą wszelkiej maści specjalistów, potrafiących wyleczyć drażliwości jelita, rzucić palenie, odzwyczaić od jedzenia frytek czy pozamałżeńskiego seksu, rośnie więc i wiara w terapie par.
Glautter żartuje sobie jednak zarówno z wierzących w cudowne terapie, jak i z terapeutów, wierzących, że ich znajomość mechanizmów damsko-męskich relacji, pozwoli im nie tylko zarobić, ale i uchroni ich samych od podobnego rodzaju problemów. Ale że autor sztuki chce nas przy okazji – może przede wszystkim – bawić, konstruuje swoją kameralną sztukę tak, aby miała formę zręcznej zabawki. Zręcznej, bo dobrze zbudowanej, lecz wymagającej też zręczności w obsłudze.
Im prędzej się więc zorientujemy, że obserwując wydarzenia na scenie patrzymy w krzywe lustro, odbijające nas samych, nasze pretensje do współmałżonków i życiowych partnerów, ale i świata w ogóle, do którego mamy żal, że nie spełnił naszych marzeń, tym zabawniejsza, ale i zdrowsza będzie owa terapia
Sprzyja temu kameralna widownia sali kinowej Zamku Książąt Pomorskich, i jej malutka scena, wystarczająca (skądinąd ledwie) na troje aktorów i scenografię w stylu „dizajnersko-psychodelicznego” gabinetu (trawiasty fotel i takaż kanapa).
Tercet aktorów – czołówka zespołu Teatru Współczesnego w Szczecinie – umie się znaleźć w tej przestrzeni i umiejętnie nakręca całą zabawkę (zabawę), odnajdując, zwłaszcza z początku, wspólny dla komedii i obyczajowego dramatu ton.
Valentin Arkadiusza Buszki jest wycofany i napięty, acz jego fobie i nerwice zdają się pulsować tuż pod skórą, nic dziwnego, że w końcu wybuchają. Joanna… Joanny Matuszak jawi się już na wstępie jako bardziej impulsywna, ale też inteligentniejsza emocjonalnie, rychło jednak okazuje twarz drażliwej histeryczki.
To najlepsza część sztuki, a i przedstawienia, gdy spod wzajemnych pretensji obojga, okazywanych pod pozorem osobistych „racji”, co prowadzi początkowo do szermierki na argumenty, lecz staje się psychologiczną wojną na noże, wyłania się zagubienie i samotność pary małżonków, tęsknota za bliskością i dawną miłością.
Obserwujący i kontrolujący ich zmagania terapeuta Adama Kuzycz-Berezowskiego, zachowuje wobec sytuacji dystans i zimną ciekawość biologa, wpatrzonego w mikroskop, pod który widać bitwę pantofelków (domowych!).
Akcja wciąga, a dialogi są prawdziwie zabawne, bo wiele kwestii wypowiadanych z zamiarem pognębienia przeciwnika, odsłania słabe punkty i obraca się przeciw tym, którzy je wypowiadają. Co widać choćby w jednym z terapeutycznych ćwiczeń, gdy małżonkowie muszą się na chwilę zamienić rolami.
Z czasem jednak, gdy sytuacja zdaje się wymykać spod kontroli już nie tylko Valentinowi i Joannie, ale i terapeucie, zjadliwa psychodrama przyspiesza i zaczyna przybierać formę komedii omyłek. W efekcie rzecz cała staje na głowie, co nam – widzom – ma pewnie sugerować, że teraz dopiero staje na nogi.
Przedstawienie przybiera postać farsy, śmiejemy się wszyscy, ale w sumie odczuwamy ulgę, że to tylko gra. Owszem, nagły finał (nawet dwa!) niektórych widzów zaskoczy, ale część raczej rozczaruje. Nie chcę zdradzać szczegółów – czy jak dziś mówią: spoilerować – powiem więc tylko, że mamy do czynienia z tak zwaną interwencją paradoksalną. I to podwójnie! Tyle że na scenie przeradza się to w banał. Bo że niby co? Problem dotyczy wszystkich? Ach, to znaczy, że go nie ma.
Oczywiście, jeśli potraktować Cudowną terapię jako zgrabną komedię o panach i panach – na marginesie: u nas już dawno pisał podobne, i nie gorsze, Antoni Cwojdziński (patrz: Freuda teoria snów czy Hipnoza) – spektakl spełni swoje zadanie. Da trochę frajdy wykonawcom, a wiele – widzom.
Wydaje mi się jednak, że nie obniżając jego atrakcyjności można by go uczynić ciekawszym. Robiąc rzecz ciut poważniej, bardziej serio. Tak, aby realny problem, przed którym stają bohaterowie, nie dał się rozbroić zabawą. Gdyby na przykład Valentin i Joanna ukazali się mniej karykaturalni, może nawet serio, śmiechu i tak by nie zabrakło, bo rodzi go sytuacja, ale problemów obojga nie dałoby się skwitować śmiechem. Zwłaszcza, że tak naprawdę i wbrew finałowi, wcale ich się przecież nie pozbyli. Dowiedzieli się tylko, że inni mają tak samo.
Jeszcze widoczniej widać to na przykładzie terapeuty, któremu Adam Kuzycz-Berezowski pozwala na zbyt wiele, gdy najpierw zmienia się w psychiatrę-hochsztaplera, a potem dowód dla przysłowia cura ipse sum (lekarzu ulecz się sam).
Ale powiem już tylko tak: Cudowna terapia to dobrze napisana, inteligentna sztuka, a jej szczeciński spektakl to dobra rozrywka. A czy wystarczająco dobra jako teatr, który mógłby nam oferować także coś więcej? To już inna kwestia.
ADL
Zamek Książąt Pomorskich w Szczecinie: Daniel Glautter, „Cudowna terapia”. Opieka reżyserska: Arkadiusz Buszko. Muzyka: Filip Sternal. Scenografia i kostiumy: Anna Kolanecka. Premiera: 19 października 2024.