Piątek, 19 kwietnia 2024 r. 
REKLAMA

Z Krzysztofem Lubką przed premierą

Data publikacji: 22 września 2018 r. 12:29
Ostatnia aktualizacja: 08 listopada 2018 r. 02:51
Z Krzysztofem Lubką przed premierą
 

Rozmowa z Krzysztofem Lubką, tancerzem i choreografem

– Tańczy pan od dziecka czy to pasja z późniejszego okresu życia?

– Wszystko zaczęło się, kiedy miałem sześć lat. Niedawno współpracowałem, przy festiwalu Kontrapunkt, z jednym ze szczecińskich przedszkoli. Tam pani przedszkolanka poznała mnie, jak mówiła, po oczach. To dzięki niej wszystko się zaczęło – klasycznie zaczynałem od rytmiki, ale zaraz się okazało, że na przedszkolnej scenie, podczas okazjonalnych występów, świetnie się odnajduję.

– Gwiazdorzył pan już w przedszkolu.

– Dokładnie tak. Kiedy spotkałem się po latach z moją przedszkolanką, usłyszałem, że byłem nie tylko świetny na scenie, ale też byłem niezłym gagatkiem i ta pani współczuła mamie, iż ma takiego gwiazdora w rodzinie. Potem pojawiły się w moim życiu tańce ludowe, no i taniec towarzyski w szkole tańca Astra, czyli turnieje, mistrzostwa, wyjazdy.

– Jak udawało się połączyć te wyjazdy z nauką w szkole?

– Nie byłem superuczniem, byłem raczej typem sportowca, choć za wuefem nie przepadałem. Pamiętam, że zwykle pod koniec roku szkolnego musiałem sporo nadganiać, poprawiać oceny… Tańczyłem w Astrze do piętnastego roku życia. Potem zbyt dużo urosłem i było mi trudno dobrać partnerkę do tańca. Poznałem w tym okresie Basię Tereszko, dzięki której zakochałem się w tańcu współczesnym i teatrze tańca. No i tak to trwa do teraz. Z małą przerwą na kryzys i niezdecydowanie. Zatem tańczę już 27 lat.

– Odpowiadała panu cała otoczka związana z tańcem towarzyskim – te ulizane włosy u chłopców i błyszczące stroje?

– Bardzo! Do dzisiaj pamiętam moje turkusowe buty i spodnie w tym samym kolorze. Albo zestaw: czerwone buty, czerwone spodnie i biała koszula. Zawsze wewnątrz byłem kolorowym ptakiem. Moja mama miała na pewno na to ogromny wpływ, bo lubiła się przebierać w barwne stroje.

– Czy czas tańca towarzyskiego był tym okresem, kiedy taniec całkowicie zdominował pana życie?

– Teraz tak jest. Mam to szczęście, że mogę robić w tańcu to, o czym zawsze marzyłem. To wiele ścieżek, bo z jednej strony pracuję z dziećmi na zajęciach rozwijających wyobraźnię, prowadzę też grupę taneczną dziewcząt, ale też coraz częściej otrzymuję propozycje z zewnątrz. Jakiś czas temu ktoś mnie poprosił o spisanie swojej biografii i wyszło, że dotąd dużo zrobiłem spektakli tanecznych – dla szczecińskiej filharmonii, Teatru Kana, Opery na Zamku, Ogniska Baletowego. Do tego moje produkcje, choćby z dziećmi – przynajmniej trzy, cztery w roku.

– Wróćmy do okresu młodzieńczego. Przychodzi czas na wybór zawodu i…

– To były próby, próby, próby… Od bycia malarzem w Londynie, przez pracę w stoczni w Hamburgu do bycia barmanem. Przez moment chciałem być również przedszkolanką. Zawsze, kiedy dostawałem wymarzony, jak mogło się wydawać, etat, choćby dekoratora, to po pół roku okazywało się, że nie chce mi się chodzić do tej pracy. Teraz jest całkiem inaczej, bo ciągle mam nowe wyzwania. Mam naturę poszukiwania czegoś nowego, stąd cieszę się, że obecnie ta moja potrzeba jest zaspokajana. Dużo satysfakcji daje mi teatr tańca, bo pozwala na budowanie całkiem innej rzeczywistości i swojego świata.

– Z czego pan czerpie inspiracje do swoich spektakli?

– Ze świata i od ludzi. Często wystarczy usiąść na ławce i poobserwować przechodniów. Ostatnio fascynuje mnie temat cukru.

– Cukru?!

– Sam jestem uzależniony od cukru. Wszyscy zresztą jesteśmy. Szukam rozwiązania, jak pozbyć się tego nałogu. Rozpocząłem już współpracę z Piotrem Starzyńskim z Teatru Kana nad spektaklem dla dzieci na ten temat. Przestrzeganie przed szkodliwością cukru nie jest dobrym rozwiązaniem, ale można o tym rozmawiać i pomóc w wyborze najlepszego soczku spośród kilkudziesięciu na półce sklepowej. Przez taniec można zatem edukować, jak zwracać uwagę na to, co jemy. Najlepiej trafiać do dzieci właśnie poprzez teatr tańca, mówiąc o cukrze bez ogródek i wprost. W dorosłym teatrze tańca trzeba bardziej postawić na abstrakcję.

– Od komika wymaga się, by w życiu prywatnym sypał dowcipami. A czy gdy tancerz pojawia się na imprezie, to wszyscy oczekują, że pierwszy wyskoczy na parkiet?

– Oczywiście, najlepiej jak wyskoczy na parkiet szpagatem. (śmiech) Naprawdę takie są oczekiwania! Tymczasem ja jestem wstydliwym człowiekiem i siedzę cicho przez połowę imprezy, no i dopiero w połowie, jak większość osób, startuję do tańca. Z kolei wśród tancerzy jest tak, że jak się spotykają, to muszą pokazać wszystkie triki i figury taneczne, machają nogami, robią szpagaty. To też jest rywalizacja o to, kto jest najlepszy.

– Kiedy byłam wczesną nastolatką, triumfy na ekranach kin święcił film „Dirty Dancing”, zatem wszyscy marzyli o tym, by tańczyć jak Patrick Swayze. Czy pan przeżył jakąś taką młodzieńczą fascynację taneczną?

– Mam takie koleżanki, które po sto razy oglądały „Dirty Dancing” i oczywiście chciały, żebym ja był ich Patrickiem Swayze i robił choćby to słynne podnoszenie. Ale to wcale nie jest takie proste. Ja sam nie ulegałem modom, ale miałem swoich mistrzów w tańcu towarzyskim albo w teatrze tańca.

– Wkrótce, bo już 22 i 23 września, premiera pana nowego spektaklu w Domu Kultury „13 Muz” – „Kurs makijażu”. Proszę uchylić rąbka tajemnicy i opowiedzieć o tym spektaklu.

– Ostatnio bardzo popularne są tutoriale, czyli filmiki choćby pokazujące, jak tańczyć, a dzieci często opowiadają o tym, że chcą być youtuberami albo godzinami oglądają wspomniane tutoriale. To był właśnie punkt wyjścia do mojego spektaklu. Moją przyjaciółką jest Lidia Peterczuk, która jest makijażystką, pracowała kiedyś dla firmy MAC, a teraz dla firmy Ives Saint Laurent. Wspólnie robimy zatem „Kurs makijażu”, czyli tutorial na żywo o tym, jak się malować – jak robić kreskę na oku, jak umalować usta, jak zrobić konturowanie, jak nakładać brokat. Zatem makijażystka będzie mówiła, jak trzeba zrobić makijaż, a my to będziemy tańczyli. Ona lubi dosadnie opowiadać o błędach, jakie kobiety popełniają przy wykonywaniu makijażu, zatem myślę, że będzie też zabawnie.

– Co jest dla pana odskocznią od tańca?

– Chyba… taniec. Często zamykam się w swoim świecie i kiedy mam kryzysy, najlepszym lekarstwem jest wtedy głośna muzyka i taniec. Ostatnio wracam też do świata książek. Zachwyciłem się choćby fabularyzowaną biografią Bronisławy Niżyńskiej, tancerki.

– Dziękuję za rozmowę i trzymam kciuki za powodzenie spektaklu! ©℗

Rozmawiała Monika Gapińska

Fot. Ryszard Pakieser

REKLAMA
REKLAMA

Komentarze

trohan
2018-09-23 16:46:33
Kropka -to ktoś z twojej rodziny? Bo umizgi robisz straszne.
baba z wąsami ??
2018-09-23 14:47:18
.
trohan
2018-09-22 20:24:43
Kropka -transwestyta :-)
Gdzie można kupić taką gustowną sukienusię. Pozazdrościłem. Też chciałbym taką.
2018-09-22 14:57:31
.
Jarun
2018-09-22 14:35:48
Ten Lubka wygląda jak Pan Jezus (Boże przebacz grzechu) w słowiańskiej wersji.
trohan
2018-09-22 14:25:00
Dla ciebie kropka nic w życiu nie było i nie jest jasne, bo jesteś ciemna jak tabaka w rogu :-) Drzyj ze swoimi przygłupawymi komentarzami.
A.... No to wszystko jasne.
2018-09-22 13:10:45
.

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA