"Terytoria Artura Daniela Liskowackiego" - tak zatytułowana została debata poświęcona naszemu redakcyjnemu koledze, prezesowi i redaktorowi naczelnemu "Kuriera Szczecińskiego" w latach 2008 - 2010, najbardziej znanemu szczecińskiemu pisarzowi. W Sali Senatu Uniwersytetu Szczecińskiego mówiono przede wszystkim o zasługach autora dla lokalnej, i nie tylko lokalnej, kultury, poznaliśmy też kilka środowiskowych anegdot. Rozmowę prowadził prof. Andrzej Skrendo.
Liskowacki o pierwszej swojej sztuce, którą napisała dla studenckiego teatru w roku 1977, opowiadał tak:
- Było to bardzo pokoleniowe, ale w poetyce różniło się od krzyczących teatrów studenckich. Nikt tam nie biegał, nie szalał, przynajmniej w mojej intencji. Okazało się, że reżyser, jak to zwykle bywa, zrobił hopsztosy. Pamiętam, że było pewnego rodzaju zgorszenie, bo para współżyła na scenie. Nazywało się to "Jeszcze trochę snu" i pasowało do roku 1977, myślę, że i dzisiaj ten tytuł by się przydał w różnych kontekstach społeczno - politycznych, we wrednych czasach pandemii. Tak to się zaczęło. Zagrało z 10 osób. Była co najmniej jedna piosenka poetycka.
Liskowacki przyznał, że ma "pamięć prawie dinozaura" i wspominał, jak wielkie wrażenie robiły na nim m.in. sztuki Jana Maciejowskiego, jego wersje "Szekspira", "Ryszarda III", "Hamleta".
- Infekowałem się tym teatrem - mówił. - Chłonąłem go wszystkimi porami skóry.
Pisarka prof. Inga Iwasiów opowiadała o tym, że punktem wyjścia jej znajomości z autorem "Eine kleine" było pewne nieporozumienie.
- Zaczęło się od mojej studenckiej recenzji tomiku "Autoportret ze szminką" - mówiła. - Moje odczytanie było niepożądane. Niekoniecznie i autor i środowisko chciały widzieć Artura Daniela Liskowackiego jako kontestatora życia społecznego. A ja w takim kluczu, wychowana na szczecińskiej polonistyce, chciałam czytać "Autoportret". Sądziłem wówczas, że autor występował przeciwko szminkowaniu. Nie było w tym tomie potrzeby nakładania charakteryzacji i zakładania kostiumu, tylko raczej dogrzebywanie się do szczegółów codzienności.
W tej części dyskusji pojawił się także wątek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich w Szczecinie, w którego początki zaangażowani byli i prof. Iwasiów, i Liskowacki. Ten czas to, zdaniem prof. Iwasiów, rewolucja, o której nikt nie wie.
Reżyserka Anna Augustynowicz podkreślała, że dla lokalnej społeczności jest niezwykle istotne to, że jest ktoś, kto potrafi czytać teatr w taki sposób, w jaki robi to właśnie Liskowacki.
- To czytanie w odniesieniu do rzeczywistości, która się dzieje - precyzowała. - Ponieważ teatr jest także odkłamywaniem. Jednocześnie Artur Liskowacki do sztuki teatru ma stosunek afirmujący, co jest dość rzadkie wśród osób piszących o teatrze. Często to wynika z postawy: "Ja bym to zrobił inaczej". Często ludzie piszący o teatrze mają wyobrażenie tego, jak dzieło powinno wyglądać na scenie. Natomiast Artur Liskowacki potrafi czytać teatr, co jest rzadkie i niezwykłe, i próbować umocować swój sposób czytania w kulturze miasta, w tym, jak to miasto istnieje wobec tego, co dzieje się w Polsce, na świecie.
Reżyserka oceniła, że najwięcej do pogadania ma z pisarzem na temat wolności, a pretekstem do tych rozmów jest Stanisław Wyspiański. Teksty na temat "Wyzwolenia" autorstwa Liskowackiego są w jej optyce prawdziwym przewodnikiem historiozoficznym.
- Nasze pierwsze kontakty związane z teatrem to udział Liskowackiego jako przewodniczącego komisji kwalifikacyjnej prace na konkurs o tematyce ekologicznej - wspominał Zbigniew Niecikowski, dyrektor Teatru Lalek "Pleciuga". - Gdy przejrzeliśmy prace, okazało się, że nie ma co wziąć na warsztat. Wtedy Artur Daniel Liskowacki powiedział: "OK, spokojnie, na podstawie materiałów, które mam, postaram się napisać coś, co dziecko jako widz przyswoi, i będzie z tego skutek, o jakim nam chodziło". To była "Zielona baśń" ze świetna scenografią Wojtka Zielińskiego i muzyką Piotr Klimka.
Adam Opatowicz, dyrektor Teatru Polskiego w Szczecinie, zdradził, że autor "Cukiernicy pani Kirsch" miał w środowisku teatralnym przydomek "Słodko - kwaśny".
- Wolałbym "słodko - gorzki" - skomentował Liskowacki.
- "Słodko - kwaśny" brało się z tego, że ceniono pana, tak jak zauważyła Anna Augustynowicz, za szeroką, horyzontalną umiejętność czytania tekstów, za dużą wiedzą, za czucie teatru - wyjaśnił Opatowicz.
A kwaśność wynikała za tego, że Liskowacki potrafił zauważać niedociągnięcia przedstawień i nie wahał się o nich pisać.
Jacek Jekiel, dyrektor Opery na Zamku, stwierdził:
- Kontekstowość z pierwszych lat powojennych Szczecina stała się kanwą powieści "Eine kleine", którą uwielbiam, którą czytam regularnie, która skrzy się nie tylko erudycją miary Umberto Eco, ale też dotyka spraw trudnych, bolesnych, niełatwych do wyrażenia.
Debata w Sali Senatu była częścią dwudniowej konferencji zatytułowanej "Ogród, miasto, język" zorganizowanej przez Instytut Literatury i Nowych Mediów Uniwersytetu Szczecińskiego z okazji 65. urodzin Liskowackiego. ©℗
A. Sasinowski