Rozmowa z muzykami płockiej formacji Rigor Mortiss, która 17 kwietnia wystąpi w szczecińskim Free Blues Club
– To już wasza trzecia wizyta w Szczecinie. Jak się czujecie po wielkim powrocie? Jednak minęło przeszło 20 lat.
– Jacek Sokołowski: Bardzo pozytywne wibracje. Siła, energia i moc zaskakują nas samych na próbach, a tym mocniej na koncertach. 20 lat temu, mam wrażenie , że nie było takiej świadomości tego, co graliśmy. Teraz nadal jest entuzjazm, a oprócz tego świadome budowanie transowego klimatu psychodeliczno-industrialno-minimalistycznego.
– Graliście już wcześniej w Szczecinie, prawda?
– Maciej Stoliński: Tak – były lata 90. Mieliśmy grać w Słowianinie. Podróż długa – jechaliśmy żółtym RigorBusem ok. 10 godzin. Dojeżdżamy na miejsce, rozpakowujemy sprzęt i co się okazuje? Nasze dyskietki do samplera... zostały w Płocku. Wypiliśmy po lufie, zjedliśmy śledzia i wróciliśmy do Płocka. Ale ulitowała się nad nami szefowa Słowianina Inga Kurek-Baranowska i zaprosiła na następne granie na przeglądzie rock'n'rollowym. Pojechaliśmy więc drugi raz – graliśmy wtedy m.in. z Hey i Bielizną i ... wygraliśmy ten konkurs. Ale z odbiorem nagrody to już była zupełnie inna historia – nasze anarchistyczne podejście nie pozwoliło nam ugiąć kręgosłupów...:-)))
– Jacek i Maciek już u nas byli. A Grzegorz i Gosia? Gosiu, prawdą jest, że nigdy nie byłaś w Szczecinie?
– Małgorzata Florczak: Byłam raz – przejazdem. Jechałam wtedy na obóz. Niestety, Szczecin przespałam. Tym bardziej z przyjemnością odwiedzę to piękne – podobno – miasto.
– Grzegorz Chudzik: W Szczecinie też byłem tylko raz, ale bardziej świadomie. Miałem jakieś dziesięć lat i z rodziną odwiedzaliśmy znajomych. Po całej nocy jazdy pociągiem syn znajomych prosto z dworca zabrał mnie na zwiedzanie najciekawszych miejsc w mieście. Pamiętam głównie kina i tramwaje. Właśnie w Szczecinie pierwszy raz w życiu jechałem tramwajem i pierwszy raz oglądałem trzy filmy pod rząd. Pamiętam jeszcze, że kumpel był poważnie zaangażowany w osiedlowe starcia fanów Republiki i Kombi. Chodziliśmy prowokacyjnie między blokami z winylem w czarno-białe pasy pod pachą.
– Wiem, że Maciek jest częstym bywalcem naszego miasta. Związane jest to z muzyką, ale nie do końca Rigor Mortiss.
– M. Stoliński: Tak, to ciekawa historia. Napadowo praktykuję jogę, najczęściej podczas obozów organizowanych przez Ałłę Raginis. To bardzo bliska mi osoba i podczas ostatniego spotkania w Szczecinie wpadliśmy na pomysł, aby zorganizować koncert w Szkole Jaguckich. Koncert mocno nietypowy – kąpiel w dźwiękach gongów. Było mistycznie, zarówno ze względu na dźwięki (alikwoty), jakie wydają z siebie te piękne instrumenty, jak i na miejsce. Na pewno wrócę jeszcze z gongami do Szczecina – to ścieżka, którą mocno teraz eksploruję – wibracje, infradźwięki i dysonanse...
– Koncert w Szczecinie jest waszym ostatnim na tej trasie. Mam nadzieję, że nie będzie kojarzył się źle.
– Jacek Sokołowski: Jest ostatni podczas tej trasy, ale to absolutnie nie znaczy, że coś odpuścimy. Każdy koncert gramy na 100 procent. Co wieczór odpalamy potężną energetyczną petardę i u Was będzie tak samo. Lecz tylko pod względem energetycznym – bo sam klimat muzyki jest nieco odmienny w każdym miejscu. Zostawiamy sobie duże pole do improwizacji i właśnie ze względu na tę wolność – każdy koncert jest inny. Poza tym jesienią ruszamy w kolejną trasę i nie jest wykluczone, że nie powtórzymy grania w Szczecinie. Dokładny program jeszcze nie jest znany. A po graniu u Was, jeszcze w nocy, jedziemy do Choszczna na nocleg i ...obejrzeć trzy wspaniałe jeziora, a może i popływać w zimnej wodzie (śmiech).
– Poniekąd macie również konotacje właśnie z Choszcznem.
– Małgorzata Florczak: Poniekąd… nasza menadżerka Kasia Szuba to nikt inny jak żona Artura Szuby, pochodzącego z Choszczna lidera zespołów iNNi oraz Szepty i Krzyki, ale także niegdyś korespondenta terenowego „Kuriera Szczecińskiego”.
– Mówimy o naszym mieście, a przybliżmy waszą muzykę, tym którzy was z lat 90. nie pamiętają. Co robicie?
– M. Stoliński: W styczniu nakładem Requiem Records oficjalnie wyszła nasza „EPka BRUD”, której recenzję, dobrze odzwierciedlającą klimat naszego grania, pozwolę sobie sparafrazować: „...naznaczony niepokojącym transem sunie do przodu sterowany rytmem i ścianą gitar kończąc się wyziewem rodem z kratki odpływowej...osadzony w pogłosie wokal przypomina mantrę, a wykrzyczany refren na tle industrialnego bitu wywołuje lekko paranoiczne wrażenie...brzmi niczym soundtrack do wycieczki po opuszczonej elektrowni jądrowej, położonej gdzieś w ciemnym (post)industrialnym otoczeniu... porażają i wręcz otumaniają, rozrywając maszynowo-mechaniczną pętlę...postnuklearny soundscape ... wznieca swoisty niepokój. Podróż przez ludzką naturę i jej meandry... ponure, gęste, gnijące, plugawe, a nawet odrażające emocje, będące jednocześnie niezwykle ... PIĘKNYMI. Zapraszamy w tę podróż!
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Kwiatek