– Obchodzi pan jubileusz 25-lecia pracy. Przy takiej okazji można powspominać początki pracy. Czy zatem pamięta pan ten moment, kiedy wiedział pan już, iż to muzyka powinna być pana drogą zawodową?
– Swoją przygodę z muzyką, oczywiście amatorsko, rozpocząłem i kontynuowałem w szkole podstawowej, potem jeszcze dalej. Kiedy na koniec pierwszej klasy liceum zadałem sobie pytanie: „co ja chcę robić w przyszłości?”, pomyślałem zaraz: „muzyka – ja kocham to robić!”. Tu zaznaczę, że miałem dużo szczęścia w życiu, bo zawód, który wykonuję, bardzo zależy od dobrego losu, a w mniejszym stopniu od umiejętności. Wtedy podjąłem tę decyzję i dzięki temu możemy dzisiaj rozmawiać.
– Jak to było po sukcesie z piosenkami Roberta Chojnackiego? „Budzikom śmierć” śpiewała przecież wtedy cała Polska. Czy taka nagła popularność bywała męcząca dla pana – młodego chłopaka u progu kariery?
– Wydawałoby się, że gdy człowiek zyskuje popularność, to ona wiąże się tylko z dobrymi elementami w jego życiu. Może tego nie widać, kiedy wchodzę na scenę, ale ja nie jestem zbyt śmiałym człowiekiem. Zatem kiedy ta popularność mnie dotknęła, to bardzo się cieszyłem, ale też był moment męczący. Bywało, że uciekaliśmy po koncercie szybko do autobusu, bo już ciągnął tłum fanów. Dzisiaj moja popularność się utrzymuje, ale nie jest na takim topie. Teraz ludzie się do mnie uśmiechają na ulicy, a dzieciaki nie zrywają ze mnie koszulki. A tak wtedy bywało. To jest kwestia przeszłości i historii, która powoduje, że jestem, jaki jestem.
– Tak à propos zdzierania koszulki, to kiedyś robiłam z panem wywiad w restauracji w zamku w Szczecinie. Grał pan tu w operze w musicalu dla dzieci, z Natalią Kukulską. Wtedy to kelnerki wodziły za panem wzrokiem, tak jakby chciały zedrzeć z pana koszulkę… Jak wspomina pan tamten czas pracy w Szczecinie?
– Bardzo przyjemnie. Poznałem wtedy genialnych ludzi, z którymi przyjaźnię się do dziś. A moja szczecińska historia zyskała zupełnie nową odsłonę. Nie wtedy, ale całkiem niedawno. Okazało się, że mój zaginiony podczas wojny dziadek, którego nigdy nie poznałem, mieszkał w Szczecinie, tu założył drugą rodzinę. W tym roku w wakacje znalazłem jego grób na szczecińskim cmentarzu. Znalazłem też miejsce, gdzie mieszkał i miał swój sklep z artykułami papierniczymi. ©℗
Cały wywiad m.in. o festiwalu w Opolu, nowej płycie, czy reklamach w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 20 października 2017 r.
Rozmawiała Monika Gapińska
Fot. Jacek Poremba