Rozmowa z Sylwią Majcher, autorką książki „Gotuję, nie marnuję. Kuchnia ZERO WASTE po polsku”
– Nieprawdopodobne wydają się liczby, że w śmietnikach ląduje aż 9 milionów ton jedzenia, z czego aż 2 miliony ton w domowych kubłach. Pomyślałam o tym, kiedy w sobotę przed niedzielą niehandlową widziałam w supermarkecie te wielkie wypełnione kosze. Przecież tego nie da się przejeść! Skąd w nas ta ogromna chęć gromadzenia jedzenia, jak pani myśli?
– Z potrzeby wypełniania braków, które mieliśmy w latach kulinarnego niedosytu, a z drugiej strony z pokus, jakie dają nam sklepy otwarte do późna czy te w internecie, a w nich produkty niemal z całego świata. Mamy wszystko w zasięgu ręki, jedzenie zbyt łatwo wpada nam do koszyka i równie szybko trafia potem do śmietnika.
– Czy zawsze była pani osobą, która robi wszystko, by jedzenie nie lądowało w śmietniku?
– Piszę w książce o swojej dość krętej drodze do celu zero waste w kuchni. Dostałam idealne rodzinne wzorce, uczyłam się od babci, że ziemniaki mają potencjał nie tylko w środku, ale i w obierkach, z których można zrobić chrupiące przekąski, popijałam z przyjemnością kompot z wygotowanych skórek i gniazd jabłek czy gruszek i patrzyłam, jak biały ser uchronić przed straceniem, zmieniając go na patelni w żółtą kremową pastę do kanapek. W swoim domu postanowiłam, zupełnie nieświadomie, wyzwolić się z tych ciasnych wtedy dla mnie ram i kreować dania najpierw z tego, co już mam, na rzecz gromadzenia kolejnych zapasów. Przynosiłam więc do kuchni rozmaite kasze, z podróży przywoziłam składniki, na które potem nie miałam pomysłu, eksperymentowałam z egzotycznymi dodatkami i znudzona, pozbywałam się ich bez skrupułów. Blog i konieczność planowania przepisów, a także ich opisywania były dla mnie skuteczną terapią. Teraz zmierzam w stronę skrajności – z premedytacją dopuszczam do pustki w lodówce.
– Podobno nawet ze światła w lodówce potrafi pani ugotować trzydaniowy obiad…
– Potrafię, bo mam świetną bazę poza nią. Podaję przepis na organizację tego zestawu w książce i gwarantuję, że z nim można czuć się w kuchni bezpiecznie, nawet mając to symboliczne światło. Kawałek zapomnianej dyni można podlać wodą, a potem pozwolić jej się udusić we własnym sosie i wymieszać z kaszą lub ryżem, by mieć po chwili pełnowartościowy posiłek. Pomarszczone marchewki mogą wrócić na stół w karmelowej otoczce, a z ich natki da się ukręcić aromatyczne pesto, które doda uroku makaronowi lub urozmaici nudne grzanki z czerstwego
Cały wywiad w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 27 kwietnia 2018 r.
Rozmawiała Monika Gapińska