Wydarzenie przeszło przez Szczecin prawie niezauważalnie – kilka zapowiedzi prasowych, promocja w Miejskiej Bibliotece Publicznej, ale potem medialna cisza – tymczasem stało się coś - z wielu względów zresztą – naprawdę interesującego.
Oto Jan M. Piskorski (ur. 1956), znany szczeciński historyk o renomie już międzynarodowej, specjalizujący się w dziejach Pomorza Zachodniego i polsko-niemieckiego sąsiedztwa, ale też kolonizacji i migracji w Europie, członek wielu gremiów naukowych, laureat branżowych nagród, autor licznych naukowych książek, z których największą popularność i uznanie przyniosły mu obszerne, interdyscyplinarne dzieła o historii najnowszej – że wymienię tylko: Wygnańcy. Przesiedlenia i uchodźcy w dwudziestowiecznej Europie (2010), Gorzka sól historii. Migracje i transformacje (2021), Bitwy o przyszłość. Nauka, polityka, media, edukcacja (2024) – publicysta obdarzony polemiczną werwą i ciętym językiem, a zamieszczający swoje teksty na łamach prasy ogólnopolskiej (m.in. „Polityka”, „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”) oraz regionalnej („Kurier Szczeciński”!) – u progu swojego pracowitego siedemdziesięciolecia – zadebiutował jako prozaik!
Kto jednak zna opublikowany dorobek profesora Piskorskiego ma prawo się nie dziwić. Niezwykle płodny i wszechstronny autor naukowych dzieł i artykułów, na tle innych, piszących historyków polskich, wyróżniał się zawsze pisarskim talentem – bo nie tylko fachową erudycją, ale i świetnym stylem, łączącym walory przystępnej narracji z osobistym tonem. Jego teksty po prostu dobrze się czytało.
Natomiast kto znał pisanie Jana M. Piskorskiego dokładniej – jak choćby autor tego tekstu – nie musiał się dziwić wcale. Ponieważ autor wydanego właśnie zbioru opowiadań Profesor i syrena, publikował prozę od wielu lat – na łamach pism literackich („Odra", „Więź”, „Wyspa”); prawda, że sporadycznie, ale dość konsekwentnie. Wydany we Wrocławiu (Oficyna Wydawnicza ATUT) tom opowiadań jest plonem tych publikacji.
* * *
Proszę mi darować ten przydługi wstęp, ale uznałem, że będzie istotny przy prezentacji książki. Rzadko się bowiem zdarza, by autor o tak ugruntowanej pozycji zawodowej, rzec można – spełniony już swoim bogatym (także książkowym) dorobkiem w obrębie nauki, ryzykował wejście – na minowe pole literatury.
Owszem, bywali profesorowie, którzy bawili się literaturą, ale czynili to niejako na boku – filolog Juliusz Krzyżanowski pisywał łacińskie epigramaty, filozof Tadeusz Kotarbiński i teatrolog Konstanty Puzyna – tworzyli wiersze, a bywali i tacy, którzy łączyli pracę naukową z pisarstwem sensu stricto. Pozostając tu przy szczecińskich przykładach: chociażby zmarły niedawno Leszek Szaruga – znany i ceniony jako poeta, a także inni pracownicy Uniwersytetu Szczecińskiego – Piotr Michałowski, realizujący się w wielu literackich gatunkach oraz Inga Iwasiów, która w świat literatury weszła już ćwierć wieku temu.
Ale powyższe przykłady raczej potwierdzają regułę, literatura piękna w życiu akademików bywa marginesem, albo twórczością uprawianą równolegle z naukową. Tymczasem prozatorski debiut prof. Jana M. Piskorskiego jest przecież – bo mało kto zdawał sobie jednak sprawę z jego dawnych do tego przymiarek – niespodzianką.
I w tym miejscu wypadałoby przerwać rozważania na temat pisarstwa naukowców, bo aby obiektywnie ocenić wartość tego debiutu trzeba w końcu wyabstrahować od profesji autora, nie czynić jej atutem, ani usprawiedliwieniem dla jego książki. Czynię to więc, ale z przyjemnością, bo Syrena i profesor – mimo oczywistych i widocznych związków z akademickim dorobkiem szczecińskiego historyka – to książka, która nie potrzebuje pozaliterackiego, biograficznego alibi. Owszem, wyraźne znaki tych związków, uwypuklone w tytule (w którym jest przecież „profesor”), grają w tej prozie rolę ważną, choć nieco zwodniczą.
Cały zresztą tom wydaje się swoistą grą z czytelnikiem, który odnajdując w tych opowiadaniach postać Profesora – zwłaszcza że występującego w pierwszej osobie, jako narrator – próbował pewnie będzie doszukiwać się w niej rzeczywistego autora, i odbierać książkę jako rodzaj zawoalowanej, literackiej autobiografii.
* * *
Sprytna to pułapka, bo nawet najbardziej realistyczne fragmenty tej prozy, sugerujące, iż są częścią wspomnień Jana M. Piskorskiego (szczególnie sugestywne jest pod tym względem opowiadanie Między ziemią a niebem – krótka kronika szczecińskiego dzieciństwa, a także wątek zmagań z długą chorobą, z którą prof. Piskorski przez kilka lat walczył), zanurzone zostały w wielowymiarowej fikcji, rządzonej prawami snu i poezji, mitów i legend.
A jaki to z opowiadacza „profesor”, można by zapytać, jeśli urealnia w swoich historiach anioły, podniebne korowody zmarłych i ludzkie dusze, ożywające w przedmiotach i zwierzętach, tudzież skrzaty i syreny?
Tymczasem to one właśnie – byty fantastyczne i pozacielesne różnego rodzaju, ale też dotykalnie żywe (i to aż po boskie doznania zmysłów, gdy się z nimi obcuje!) wypełniają świat tej prozy, towarzysząc bohaterowi/narratorowi na różnych etapach jego życia – od dzieciństwa po śmiertelną chorobę u progu starości. Co przyjmuje on ze zrozumieniem, a często z wdzięcznością i zachwytem. Bo pomagają mu pojąć złożoność świata, jego bogactwo i głębię, choć też ulotność, kruchość i zmienność.
Proza Jana M. Piskorskiego nie jest wszakże zanurzoną w rzeczywistości baśnią. Choć do baśni, jej kulturowych tradycji i korzeni, odwołuje się wielokrotnie. Bliżej jej do magicznego realizmu literatury iberoamerykańskiej, w której świat fantastyczny i realny, przenikają się wzajem, wpływając na siebie, dopełniając.
Z tej również literatury rodem wydaje się humor, który towarzyszy polskim w charakterze i szczegółach, a i szczecińskim opowieściom, w których słychać echa wojny, traumy powojennych przesiedleń, peerelowskiej codzienności, zgrzebnej, ale bogatej w szczegóły. Humor to zresztą dyskretny, odwołujący się do literackich skojarzeń, alei po prostu do inteligencji czytelnika. Wobec którego autor wydaje się mieć nieco inteligenckie wymagania, ale też mruga doń okiem, jak do jednego z nas wszystkich. Pisząc na przykład: „Nie rozumiem teorii Einsteina. Jasne, że znam wzór. Nie, nie z fizyki, z billboardów”. Albo (i a propos właśnie): „Od dawna jestem przekonany, że świat dzieli się nie na mądrych i głupich, lecz na mądrych, głupich i nijakich. Ci ostatni dominują, choć rzadko ich widać”. Czy też: „Uproszczenia są zaletą przysłów. Dlatego mamy ich po kilka na każdą okazję”.
Mówiąc z uśmiechem: autor Profesora i syreny też ma na każdą (no, prawie każdą) okazję zręczny i nieco kpiący bon mot; ale wszystkie przywołuje tak lekko, iż ma się wrażenie, że to jego naturalna dykcja. Sposób komunikowania się z odbiorcą – za pomocą lekturowych dygresji i anegdot, dowcipny, refleksyjny, pełen rezerwy do świata, lecz i aprobaty dla jego niedoskonałości. Bliski francuskiej powiastki filozoficznej, ale też angielskiego postrzegania rzeczywistości, w którym w żart wpisana jest elegancja. Z obu tych źródeł czerpał Umberto Eco, i sądzę, że on także – jako stylista, nie autor fabuł! – uznany być może za patrona Jana M. Piskorskiego pisarza. Dorzuciłbym tu też Profesora Tutkę – bohatera zapomnianych już trochę opowiadań Jerzego Szaniawskiego, postać, która dystans do świata – podobnie jak narator Syreny i profesora – łączyła z szacunkiem dla jego praw.
* * *
Rzadki to dziś w polskiej prozie, „brudnej" i niechlujnej językowo sposób pisania. Staranny, ale lekki. Niby zdyscyplinowany po akademicku, wyważony stylistycznie i skrywający uczucia, a przecież - gdy się wczytać – jasny i precyzyjny, co pewnie świetnie by się sprawdziło w głośnym czytaniu, a przy tym przesycony emocjami. Pragnieniem miłości, lękiem przed śmiercią, afirmacją życia jako takiego.
Najpełniej wyczytać to można z opowiadania, które dało książce tytuł, najdłuższego i najoryginalniejszego. Historia niezwykłej przygody – miłosnej! - jaka staje się udziałem bohatera/narratora, w którym najłatwiej się chyba doszukiwać alter ego pisarza – profesora, spędzającego lato, czas rehabilitacji po chorobie, na wyspie Uznam, w towarzystwie – a jakże! - pięknej, mądrej i zmysłowej syreny. Jednej z wielu, o których od wieków opowiadają nam mity i literatura.
Piskorski opowiada nam o tym z typowym dla swojego narratora przekornym, ale ciepłym uśmiechem, dając równocześnie do zrozumienia, że bywa czasem i tak, jak w tej opowieści: życie nabiera blasku i piękna wtedy, gdy właśnie z piękna i wszystkich jego blasków dobędzie siłę silniejszą od śmierci. Czy silniejszą – na zawsze? Profesor – ten z opowiadania, a chyba i ten, który książkę nam podarował – nie byłby profesorem, gdyby odważył się to potwierdzić. Wie przecież, że wszystko się kończy. „Ciepłą nocą naszej długiej pełni księżycowej – czytamy w tytułowym opowiadaniu - syrena oznajmiła, że musi się przygotować na nadejście zimy”. Ale czy znaczy to, że ten magiczny, a prawdziwy związek „dobiegł końca”?
Zacytujmy na finał inny jeszcze fragment tego mądrego, pełnego uroku opowiadania: „Tamten świat jest rozległy i nieprzerwanie się poszerza, jak wszechświat. Jedynie wytrwali znajdą do siebie drogę. GPS-ów nie ma, tradycyjnych drogowskazów również. Zdaje się, że kto zasłużył na miłość niebiańską, kocha i jest kochany na wieki wieków”. Sentymenty, melancholia? Owszem, ale jak podane. No i, jak to u Jana M. Piskorskiego, mamy też puentę - mrugnięcie do czytelnika: „Jest to miłość niematerialna, ale pełna całkiem zmysłowych przyjemności. Przypomina pieszczoty telefoniczne oddanych kochanków rzuconych daleko od siebie”.
Letnia przygoda profesora z powabną syreną to opowieść metaforyczna, za którą jednak czuje się realne doświadczenia, wydobywające rzeczywistą naturę rzeczy. Sens i smak życia. Atrakcyjna i bogata forma tej opowieści może być natomiast zapowiedzią kolejnych spełnień autora w literaturze. Gdyby do nich dojść miało, pozostaje wierzyć, że ta nowa przygoda profesora (dr hab.), dodała mu skrzydeł. Nie jak postaciom z pewnej reklamy, ale z jego opowiadań. W których skądinąd tych skrzydeł nie noszą. Bo nie muszą ich nosić, żeby być sobą. ©℗
Artur D. LISKOWACKI