Nietuzinkowym obrazem wydarzeń literackich w regionie stanie się „Pryzmat Literacki”, almanach zachodniopomorskich twórców. Ten cykliczny periodyk Związku Literatów Polskich Oddziału Szczecin ukazuje się już po raz szósty. Pierwsze wydanie urodziło się w 2020 r. na 70-lecie Oddziału, ten ujrzy światło z okazji 75-lecia, a jego osłona nastąpi dziś - 29 grudnia o godzinie 17 w Willi Lentza.
* * *
Almanachy mają swoją wagę. Nie rzadko są jedynym śladem kultury, gdy inne rozkruszył już walec historii. Przykładem „Almanach literacki Wileńskiego Oddziału Polskiego Białego Krzyża”. Kto dziś pamięta wymienionych w nim pisarzy, jak chociażby Czesława Jankowskiego (prezesa Towarzystwa Literatów i Syndykatu Dziennikarzy Polskich w Wilnie), Władysława Gutowskiego czy Witolda Hulewicza?
Bywa, że stają się też instrumentem politycznym, czego przykładem wydany we Lwowie w 1941 r. „Almanach Literacki”, de facto - oficjalny organ Lwowskiej Organizacji Związku Pisarzy ZSRR. Kto doń pisał? Elżbieta Szemplińska-Sobolewska, Jan Brzoza, Stanisław Jerzy Lec, Mieczysław Jastrun, Jerzy Putrament i wielu innych. Po wojnie bodajże jako pierwszy, pod taką samą nazwą pojawił się w 1954 r. wydany przez Iskry. Zawierał utwory młodych twórców (w tym poetów - Witolda Dąbrowskiego, Ernesta Brylla, Jerzego Harasymowicza i pisarzy - Marka Hłasko, Józefa Lenarta czy Włodzimierza Odojewskiego).
A jaki jest na tym tle szczeciński „Pryzmat Literacki”? W odróżnieniu od innych ma swój niesztambuchowy charakter. I niesie przesłanie, jak w wierszu Adama Decowskiego („Słowo”): Słowo wykrzesane jest jak iskra z kamienia/oswojone choć tak ulotne i kruche /jest nam potrzebne jak chleb i sól/jak codzienna porcja powietrza. Łączy dziś, wczoraj i jutro jądra zachodniopomorskiej twórczości. Pokazuje współczesnych mistrzów słowa, ale również wydobywa z niepamięci tych, którzy jako pierwsi tworzyli kulturę na „Ziemiach Odzyskanych”. Poeta Leszek Dembek, prezes szczecińskiego oddziału ZLP podkreślił ten związek podczas niedawnej uroczystości w Książnicy Pomorskiej (Danuta Sepuco, „Literaci uczcili jubileusz. 75-lecie szczecińskiego oddziału ZLP”, Kurier Szczeciński, 21 listopada 2025 r.):
- Ważna jest nasza literacka obecność nad Odrą, gdzie jest nasz port, port wszelkiej nadziei.
Owa obecność jest ważna, bo bez względu na to, jakby nie oceniać powojennych twórców, wpisali się na trwale w historię regionu i legendę „Dzikiego Zachodu”. A ta długo była kultywowana, bo taki był czas, oczekiwania i trauma wyniesiona z wojny. Wszak jeszcze w 1969 r. Dana Lerska śpiewała na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej: Szli na zachód osadnicy szlakiem Wielkiej Niedźwiedzicy (…) Kto by pomyślał, Boże drogi, że tutaj będzie jego dom.
* * *
W społecznej, bezkrytycznej pamięci artyści po wojnie walili do Szczecina oknami i drzwiami, gdzie przyjmowano ich z szeroko otwartymi ramionami. Tak naprawdę, nie do końca.
Badacze ścierają kurz propagandy i pokazują, że rzeczywistość nie była różowa (vide - Katarzyna Rembacka z Oddziału IPM w Szczecinie „Osadnictwo literackie” Leonarda Borkowicza czy szczecińska odsłona „repolonizacji kulturalnej Ziem Odzyskanych” prowadzonej w latach czterdziestych XX w.?”). W 1945 r. na terenie Okręgu Pomorze Zachodnie zarejestrowanych było zaledwie sześciu pisarzy, a miesiąc później z tej małej grupy ubyło dwóch. Trzeba przyznać, że artyści, namawiani na wyjazd na „Ziemie Odzyskane” mieli swoje wymagania. Przykładem „szczeciński” poeta Witold Wirpsza (wówczas kandydat do krakowskiego oddziału Związku Zawodowego Literatów Polskich), który zwrócił się do ministerstwa z prośbą o przydzielenie mu „willi miejskiej w okolicy Jeleniej Góry, Wrocławia lub Szczecina”. W uzasadnieniu przywołał swój udział w walkach prowadzonych przez 1 Armię Wojska Polskiego, podkreślając, że „osobiście przyczynił się” do „odzyskania Ziem Zachodnich”.
Z zachętą w postaci lokum też było różnie. Jak pisze Marzena Szulc („Kultura Szczecina w latach 1948–1956 w świetle dokumentów KW PZPR w Szczecinie. Wokół zjazdu szczecińskiego 1949 r.”): „O ile jeszcze w latach czterdziestych władze przyciągały pisarzy atrakcyjnymi warunkami mieszkaniowymi, to już w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych sytuacja ta uległa zmianie. Przykładem mogą być problemy mieszkaniowe Niny Rydzewskiej (nota bene bezpartyjnej), będącej wówczas prezesem zarządu ZLP, którą wyeksmitowano z wcześniej przyznanego jej mieszkania”.
* * *
Twórczość czy towarzystwo? Sławomir Płatek (blog „Drapanie ciszy”; członek Inicjatywy Poetyckiej Almanach funkcjonującej w Gdańsku latach w latach 1993 – 1997), wspominając dominantę działań twórców tak ją podsumował: „Wszystkie grupy literackie miały za podstawę dwa komponenty: towarzyski i merytoryczny. Te, po których coś pozostało, na pierwszym miejscu stawiały literaturę. To, że ktoś z kimś się upił czy przespał, lub że przesiadywano po kawiarniach, oczywiście było istotne, przetrwało w anegdotach, ale zdecydowanie drugorzędne”.
W ubiegłym roku Ludmiła Janusewicz tak recenzowała piąte wydanie „Pryzmatu Literackiego”: „Miejmy nadzieję, że wytrwamy jak najdłużej na tym naszym, literackim żaglowcu, wokół którego częsty szkwał zanim wpłynie do słonecznego portu, aby rozwijać każdego roku swoje niepowtarzalne, papierowe żagle, łopoczące na wietrze wolności.”
Co więc nam przyniósł szósty już tom almanachu, wydany na 75-lecie szczecińskiego oddziału ZLP? 442 strony. Każda próba opowiedzenia o ich zawartości będzie skazana na niepowodzenie. Zasygnalizuję tylko, że jest w nich przeszłość (z odniesieniami i wspomnieniami, które mogą zaskoczyć), skomplikowana teraźniejszość (z kontrowersjami wokół procesu humanizowania wojny) i przyszłość (w tym dylematy wpływające na słabą kondycje ludzkich postaw i zachowań). A przede wszystkim koloryt twórczości współczesnych poetów i pisarzy, co w odniesieniu do ich metaforycznej iskry bożej, dosłownie zniewala. Starczy tylko wspomnieć takie tematy, jak „Narcyzm 2.0: samozachwyt w erze Cyfrowego Olimpu”, „Karmienie nadziei”, „Maria Boniecka a „Ziemia i Morze” w „Ucieczce za druty”, czy „Retoryka i skowyt, czyli wstęp do rzemiosła poezji”.
„Pryzmat” zaczyna się wzruszającym pożegnaniem i wspomnieniem poety Zenona Lacha-Ceraszyńskiego, który zmarł w połowie roku. Jak ujęła to Małgorzata Hrycaj: „wezwany przez/„piąty wymiar” w nieodkryte „zakońce” pozostawił herbatę i ciepły fotel/lecz nie wyłączył światła/po latach perfekcyjnych w rozchełstanej/koszuli może wreszcie się spóźnić/ na kolację pod błyszczącym rogalem/lepkim od konfitury/różanej/„śpieszmy się kochać ludzi”.
Dalej wspomnienie rocznicowe, przedwojennych początków Związku Zawodowego Literatów Polskich w II Rzeczpospolitej - Zbigniewa Milewskiego, przypomnienie pierwszego po wojnie klubowego spotkania literackiego 19 listopada 1945 r. w Szczecinie - Ryszarda Markowa, zarys historyczny szczecińskiego oddziału - Leszka Dembka, dygresje o szczecińskim środowisku literackim i nie tylko - Karola Czejarka czy obraz środowiska literackiego na Pomorzu Środkowym - Ludmiły Janusewicz.
Tyle historii, choć będzie ona nadal przebrzmiewać w innych tekstach i poezji. Przykładem ciekawy i poznawczy tekst „Legendy pomorskie Tymoteusza Karpowicza…” („Nie należy się dziwić, że Karpowicz, będąc Polakiem działającym podczas wojny w ruchu oporu, po 1945 r. zdecydował się w swojej debiutanckiej książce na konsekwentną slawizację większości imion bohaterów”). Fascynatom innej niż niemiecka przeszłości Szczecina można polecić przypomnienie okresu szwedzkiego zachodnich ziem („O wojnie trzydziestoletniej w Księstwie Pomorskim” i „Od euforii do żałoby. Z dziejów gloryfikacji króla szwedzkiego Gustawa Adolfa w Księstwie Pomorskim Bogusława XIV”). I sięgając terytorialnie dalej, aż po Ukrainę, nieznana historia katyńska we wspomnieniu świadka mordu na Polakach („Mgła spowija niepamięć”).
Dalej jest czysta poezja i tematy wokół sławnych twórców, choć również poprzetykane oddziaływaniem wojny na późniejsze życie. I jednoczesny asumpt do rozważań, co to znaczy być znanym w społeczeństwie? Tu wspomnienie Marii Jaremek o Camilli Mondral, osobie nietuzinkowej, a jednak tak mało dziś rozpoznawalnej. Warto też zwrócić uwagę na rozważania Anny Judge: „Czy zasadnym jest mówienie o Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej jedynie jako o poetce miłości?”. A także wspomnienia wkraczające w świat poglądów politycznych dzielących rodziny Michała Bursy o jego ojcu, poecie i dziennikarzu Andrzeju Bursie: „Mój ojciec…” („nagle przypominają sobie imiona bogów nieprawdziwych królów frazesy z nie czytanych książek wykrzykują do późnej nocy tłukąc w ściany rozbieralni przed katownią”; poemat „Luiza”).
Skromność publikacji prasowej nie pozwala przytoczyć wszystkiego, ba, nawet drobnej cząstki tych ponad czterystu stron, które wykonując tytaniczną pracę zebrali i uporządkowali sekretarz redakcji Danuta Sepuco i redaktor naczelny Leszek Dembek. Niech za koniec posłużą słowa wiersza Jolanta Frydrykiewicz (zmarłej w 2006 r. znanej dziennikarki, poetki i pisarki tworzącej m.in. w „Kurierze Szczecińskim”, „Rzeczpospolitej”, „Kulturze” i „Perspektywach”): „ Jest słów kilka i one/zamykają ulice, miasto – co mówię! –/horyzont. Sięgam ich treści dojrzałej i kształtu/– nietknięte są póty,/póki nie przetoczą po zmartwiałym ciele/jak szwadron konnych;/ póki nie skrzepnie we wzroku/ ich dotyk i ciężar.”
Marek Rudnicki