Norweskie pieśni kościelne śpiewane m.in. po afgańsku i angielsku. Tord Gustavsen, Jarle Vespestad i Simin Tander udowodnili, że w muzyce nie ma granic.
Drugi koncert tegorocznej edycji Szczecin Music Fest miał niesamowitą atmosferę. Dwóch muzyków: pianista i lider zespołu Tord Gustavsen i perkusista - Jarle Vespestad za sprawą minimalistycznego i momentami niestandardowego akompaniamentu stworzyło przestrzeń dla wyjątkowego głosu wokalistki - Simin Tander. Koncert w szczecińskiej filharmonii składał się głównie z utworów, jakie znalazły się na płycie „What was said", wydanej przez trio na początku 2016 roku.
To zbiór kompozycji inspirowanych norweskimi pieśniami religijnymi. W niektóre wpleciono m.in. język paszto, jeden z oficjalnych języków Afganistanu. Nieprzypadkowo, bowiem Simin Tander ma korzenie afgańskie. W reinterpretacjach skandynawskiej muzyki bardzo często było słychać ucieczkę właśnie w tę południowo-wschodnią stronę. Powściągliwy i melancholijny styl Gustavsena i Vespestada często przechodził w transowe, wręcz plemienne granie, stanowiące podwalinę pod natchniony, głęboki śpiew Tander. W ten sposób trio bardzo umiejętnie budowało napięcie od intymnych fraz po bardzo dynamiczne. Wplatano też elementy muzyki elektronicznej, chociażby po to, by wypełnić miejsce niskich częstotliwości (brak basisty w zespole). Wiele osób mogło się spodziewać po Gustavsenie jazzowych improwizacji, lecz w tym składzie, podobnie jak Vespestad, ograniczył swoje partie do niezbędnego minimum. Stanowili świetnie zgrany duet, a Tander uzupełniała czasami tę dynamikę szeptem, mruczeniem, scatem. W niektórych momentach trio było bliższe nawet muzyce pop. Szczyt ekspresji i popis wyjątkowych możliwości wokalnych miał miejsce w ostatnim przed bisami „Castle in heaven", w którym publiczność usłyszała chyba pełną skalę głosu Tander. ©℗
Szymon Wasilewski
Na zdjęciu:Tord Gustavsen, Simin Tander i Jarle Vespestad w filharmonii w Szczecinie.
Fot. Ryszard Pakieser