Jego malarstwo zadziwia niezwykłą precyzją i wielką dbałością o szczegół. Potrafi uchwycić chwilę niemal jakby zatrzymał ją w kadrze. Nic dziwnego, ponieważ zanim Walery Siejtbatałow, mieszkaniec Szczecina, został malarzem, był fotografem, pracującym w rodzinnym zakładzie fotograficznym.
W jego życiu wszystko radykalnie zmieniło się 20 lat temu. W wyniku niefortunnego skoku do wody w 1997 r. doznał urazu kręgosłupa szyjnego, czego skutkiem był nieodwracalny paraliż rąk i nóg. Miał 32 lata i poczuł, że dotychczasowe życie odeszło bezpowrotnie. Wykonywanie zawodu fotografa stało się niemożliwe.
Lekarstwo na smutek
– W ucieczce przed myślami o swoim kalectwie i ewentualną depresją, zacząłem uczyć się języka niemieckiego. Aby lepiej utrwalić sobie znajomość tego języka, postanowiłem nauczyć się pisać w języku niemieckim – wspomina Walery Siejtbatałow. – Zacząłem eksperymentować trzymając pióro w ustach i w ten sposób pisałem litery, później wyrazy i następnie całe zdania. Wreszcie nadszedł, czas, żeby w podobny sposób zacząć rysować, a w dalszej kolejności malować.
Swoje pierwsze próby malowania ustami zaczynał wzorując się na ilustracjach z biblii dla dzieci. Jako pierwsze odwzorowywał przedstawione tam sceny biblijne i portrety. Z czasem doskonalił swój warsztat malarski i podejmował się nowych wyzwań: zaczął malować witraże i portrety najbliższych mu osób. Coraz wyżej podnosił sobie artystyczną poprzeczkę. Na tyle udoskonalił swoją technikę malarską, że w końcu grafiki zaczął zastępować obrazami olejnymi.©℗
Cały artykuł w „Kurierze Szczecińskim”, e-wydaniu i wydaniu cyfrowym z 9 marca 2018 r.
Elżbieta KUBERA
Fot. Ryszard PAKIESER