Rozmowa z Krzysztofem Krawczykiem
- Czy dla pana dzień premiery nowej płyty jest taki całkiem zwyczajny, bo przecież tyle płyt za panem? Podobno ponad sto...
- Rzeczywiście, to nie do uwierzenia, prawda? Zwyczajny dzień? Na pewno nie, bo piosenki Cohena nie są zwyczajne. Zaśpiewanie piosenek tego artysty, z pięknymi tekstami Maćka Zembatego, było dla mnie sporym wyzwaniem. Ja nigdy nie byłem bowiem fanem Cohena.
- Tu mnie pan zaskoczył!
- Mnie i Cohena dużo różni. Ja mam w sobie dużo energii i rytmu, wprost mnie rozsadza od środka. On jest bardzo spokojny, choć w jego piosenkach jest dużo emocji. On nie popisuje się głosem, a ja jestem taki koleś, co lubi to robić. Kiedyś oglądałem jego koncert w telewizji i najpierw pomyślałem sobie: „Ale to nudne". Kiedy jednak wsłuchałem się w słowa, to zrozumiałem, dlaczego on cieszy się takim wielkim szacunkiem i jest tak popularny.
- A co łączy pana z Cohenem?
- U Cohena jest tylko serce i romantyczna dusza. No i tu zbiegamy się, bo ja jestem romantykiem, łatwo się wzruszam, nawet na filmach. Z Cohenem łączą mnie tragiczne wydarzenia w życiu, jak choćby śmierć osób bliskich, związki, które nie zawsze wychodziły, determinacja w miłości. W piosence „Jestem twój" Cohen mnie zaszokował, że tak potrafi kochać, być oddanym bez reszty. Ja mogę się podpisać pod każdym słowem tej piosenki. Poza fragmentem, kiedy Cohen pozwala swojej ukochanej zostać ulicznicą. Tego to już nie rozumiem. Tu zdradzę pani, że nie słuchałem przed nagraniem płyty Cohena, by w jakikolwiek sposób nie sugerować się oryginałem. Stąd na płycie obracam się w kilku gatunkach muzycznych. To nie jest Cohen, ale Krzysztof Krawczyk, bo to wszystko moim sercem zostało zaśpiewane. Mój kardiolog powiedział mi, że ta płyta brzmi tak, jakbym wykroił sobie serce i położył na pulpicie.
- Czy jest taka płyta, którą pan chciałby dostać w prezencie?
- Ostatnio zrobiłem się strasznie wybredny. Kiedyś słuchałem wszystkiego, co leci. Dzisiaj bardzo rzadko trafiam na płytę, która staje się dobrym prezentem. Dlatego bardziej cieszyłbym się z jakiejś mądrej książki, z której mógłbym się czegoś nauczyć. Tak, jak nauczyłem się wiele od Cohena. Niestety, kiedy ostatnio słucham polskich płyt, to po dwóch, może trzech utworach już wiem o co w nich chodzi, dlatego je zaraz wyłączam. Rzadko się zdarza, żeby było tak, jak z płytą Edyty Bartosiewicz. Przy niej zjadłem cały obiad i kolejny raz puściłem podczas deseru.
- Ma pan jakieś marzenia muzyczne?
- Marzena zrealizowałem prawie w stu procentach. Chodzą za mną jeszcze dwa pomysły - pierwsze to płyta z udziałem rasowego big-bandu, bo kocham muzykę swingową. Chciałbym też nagrać płytę z młodymi ludźmi, przez nich napisaną i zaaranżowaną.
- Czego życzyć panu na kolejny rok? Zdrowia?
- Przyjmuję te życzenia z całą serdecznością. Mam 69 lat i koledzy w moim wieku ciągle na coś narzekają. Ja nie mam jakiś specjalnych dolegliwości, ale jakieś drobne sprawy, zgodnie z wiekiem, czasem się zdarzają. Proszę mi życzyć, by ten ogień, który ciągle mam w sobie i który mnie cały czas niepokoi, żeby nigdy nie zgasł. Gdybym go nie miał, to nie nagrałbym Cohena i nie miałbym różnych szalonych pomysłów.
- Dziękuję za rozmowę. ©℗
Rozmawiała: Monika GAPIŃSKA