Rozmowa z muzykami szczecińskiego duetu, obchodzącego właśnie 35-lecie - Waldemarem Baranowskim i Leszkiem Piłatem.
- Czy był taki okres w historii zespołu, o którym możecie powiedzieć, że był najwspanialszy?
W. Baranowski: - Najwspanialsze były początki. Moment założenia zespołu - to było wielkie święto. Każda pisana piosenka czy przygotowywany standard był czymś wyjątkowym. Nie myślało się wtedy, że może przydałaby się lepsza gitara.
L. Piłat: - Takich wydarzeń było kilka, ale ten zapał młodzieńczy rzeczywiście był wspaniały. Pierwszym utworem, jaki opracowaliśmy był utwór Tadeusza Nalepy „Nocą puka ktoś” (gramy go cały czas). Potem wzięliśmy się za Led Zeppelin i słynne „Schody do nieba". Pamiętam, że chwalono nas bardzo, kiedy wykonaliśmy go w „Pinokiu". Zresztą, z racji, że poznaliśmy się w szkole muzycznej, od początku do muzyki zawsze podchodziliśmy z szacunkiem i miłością. To było w 1977 roku, chodziliśmy do jednej klasy gitary klasycznej.
- Który z was wymyślił nazwę - After Blues?
L. P.: - Wymyśliliśmy ją wracając z warsztatów jazzowych w Chodzieży. Jechaliśmy pociągiem bardzo malowniczą trasą, piękne widoki. Nazywaliśmy się wtedy „3,50 Po Obniżce”, graliśmy w czteroosobowym w składzie. Pomyśleliśmy, że przydałaby się bardziej poważna nazwa, coś z bluesem. Andrzej Kotok wpadł na pomysł, byśmy byli After Blues.
- Co was skłoniło to skonstruowania kombajnu perkusyjnego, który od wielu lat jest waszym znakiem rozpoznawczym?
L.P. : - To był początek lat osiemdziesiątych. Graliśmy wtedy z perkusistą Piotrkiem Jaźwińskim, zwanym Batonem. On złamał sobie rękę i bardzo długo ta ręka nie chciała mu się zrosnąć. Przez rok byliśmy pozbawieni perkusisty. Spotykaliśmy się z Waldkiem na próbach, ale jakoś tak głupio było bez tej perkusji. Wziąłem duży bęben, tzw. stopę i zacząłem grać. Potem zacząłem kombinować i dokładać kolejne elementy. Konstrukcje, przekładnie, sznurki, talerze…
W. B.: - To był i jest ewenement w skali kraju i nie tylko. Zresztą, my wygraliśmy festiwal Rawa Blues właśnie mając już kombajn perkusyjny, który dodatkowo stwarza wizualną oprawę koncertu. Wówczas nasz backlaine wnosiło na scenę jakieś 6 osób, a koncertowały tylko dwie, brzmiąc jak co najmniej kwartet (śmiech). Ja na początku nie myślałem, że to wypali. A potem już nie myślałem, żeby poszerzyć skład zespołu. Oczywiście jest miło, gdy od czasu do czasu ktoś z nami gra (śmiech). Nasza perkusja ma 35 lat, to czeskie Amati, teraz to prawie niespotykany instrument.
L.P.: - W czasach istnienia NRF-u załapaliśmy się na granie „na Zachodzie", dostaliśmy tam tytuł nadziei roku, klucze do miasta od burmistrza Munster, byliśmy też brani pod uwagę w innych rankingach, były wywiady, artykuły w gazetach... Wyjeżdżaliśmy tam cztery razy w roku. Ludziom szczęki opadały, jak widzieli nasz kombajn. Zresztą, wtedy była kolosalna różnica pomiędzy szarą Polską, gdzie nadzieje zarżnięte były przez stan wojenny, a Niemcami. Tam w klubach była niesamowita atmosfera - ludzie wyluzowani, zadowoleni, reagujący entuzjastycznie. Taka atmosfera dodaje skrzydeł muzykowi i następuje sprzężenie zwrotne.©℗
Monika GAPIŃSKA
Cały wywiad w magazynowym "Kurierze Szczecińskim" i e-wydaniu
Fot. Ryszard PAKIESER
Na zdjęciu: Szczeciński zespół After Blues obchodzi w tym roku 35-lecie działalności artystycznej. Ma na swym koncie 13 autorskich wydawnictw oraz udział w kompilacjach różnych wykonawców. Występował w Niemczech, Holandii, Szwecji, Danii, Czechach i Rosji. After Blues był nominowany do prestiżowych nagród: Fryderyki i Superjedynki. W 2013 r. otrzymał nagrodę Marszałka Województwa Zachodniopomorskiego „Pro Arte” – za ogromny wkład w polską muzykę bluesową, za wieloletnią twórczą działalność, w podziękowaniu za rozwój kultury muzycznej w Polsce oraz promowanie regionu zachodniopomorskiego w kraju i poza jego granicami.