Instytut Pamięci Narodowej wydał gruby album poświęcony historii Stoczni Szczecińskiej. Jego autorami są Paweł Miedziński, Ryszard Dąbrowski i Mateusz Lipko.
Ta opowieść rozpoczyna się w połowie XIX wieku: "W 1851 roku dwóch śmiałków Franz Friedrich Dietrich Fruchtenicht oraz Franz Wilhelm Brock, inżynierowie z Hamburga pracujący w Berlinie, założyli w Szczecinie firmę Warsztaty Budowy Maszyn i Okrętów. Na podmokłej łące w Drzetowie (Bredow), na północ od Szczecina, na prymitywnej pochylni, bez masywnego fundamentu, rozpoczęto budowę jednego z pierwszych stalowych parowców w Prusach".
Jeden z najbardziej dramatycznych epizodów w dziejach szczecińskiego zakładu jest związany z nazistowskim obozem koncentracyjnym KZ Bredow, który powstał w opuszczonym budynku stoczni Vulcan. Oprócz obozu pracy w Policach, filii KZ Stutthof, było to jedyny tego typu obóz w Szczecinie. Pomieszczenie to wyszukał ówczesny szef policji w Szczecin, a musiał to zrobić, bo szczecinianie skarżyli się na krzyki maltretowanych z aresztów przy ulicy Małopolskiej (Augustrastrasse), Mazowieckiej (Schillerstrasse) oraz Twardowskiego (Jahnstrasse).
O więźniach Ryszard Dąbrowski pisze tak: "Tylko nieliczni byli przeciwnikami systemu politycznego III Rzeszy. Wskutek donosów i porachunków aresztowano także członków NSDAP oraz paramilitarnej organizacji Stalowy Hełm. Procesowi "resocjalizacji", nazywanemu ironicznie wulkanizacją, a polegającemu na bestialskim biciu, byli również poddawani kryminaliści, osoby podejrzane o korupcję i kradzież, a w celu "wychowawczym" kamienicznicy wynajmujący domy i mieszkania po zawyżonych czynszach. Znęcając się nad więźniami, zapędzano ich do zalanych wodą piwnic oraz zmuszano do transportowania materiałów budowlanych w celu remontu obozowego budynku. Przetrzymywano tu też kilka kobiet".
Od 1945 roku stocznia stała się symbolem polskiego Szczecina.
- To był sztandarowy zakład. Pracowały w nim tysiące ludzi. Było co fotografować, zawsze coś się tu działo - wspominał fotoreporter Jerzy Undro, były pracownik Polskiej Agencji Prasowej, podczas spotkania poświęconego albumowi. - Praktycznie bywałem w stoczni co drugi tydzień. To był zakład, którego nigdy nie powinno się wstydzić. Budowano tam nowoczesne jednostki, i to nie tylko jak na tamte czasy. Miała też szczęście do menadżerów, warto wspomnieć o dyrektorze Jędzy.
Stocznia to również strajki, Sierpień. Ale i codzienne życie wielu ludzi, które nie znalazło się w podręcznikach do historii. Dlatego w albumie IPN-u zdjęcia z momentów przełomowych sąsiadują z fotografiami pracujących spawaczy, dzieci w stoczniowym przedszkolu, stoczniowców zmagających się z chorobą morską, uczestników zabawy "Parada Młodości"...©℗
(as)