W lutym 2001 roku z portu Arziw w Algierii wypłynął gazowiec z ładunkiem ponad 144 tys. metrów sześciennych gazu skroplonego (LNG). Portem docelowym był francuski port Saint-Nazaire. Nic nie zapowiadało kłopotów aż do awarii. Statek zbliżył się akuratdo wybrzeża śmierci, jak przez wieki nazywano niebezpieczne skaliste brzegi Hiszpanii – Costa da Morte. Mija właśnie 16 lat od tamtych wydarzeń.
– Nawet nie chcę się domyślać, jakie byłyby skutki zetknięcia gazowca, którego zbiorniki wypełnione były skroplonym gazem, ze skałami Costa da Morte – opowiada starszy mechanik okrętowy, szczecinianin Wojciech Warnecki, nieznany bohater niedoszłej morskiej apokalipsy, której skutki mogły być nieobliczalne. Pamięta wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Dziś uważa, że tak o ewentualnej katastrofie, jak i o jej uniknięciu decydował wówczas „czynnik ludzki”. Do katastrofy mogło dojść z powodu ludzkich błędów. Ale z drugiej strony nie doszło do niej także dzięki „czynnikowi ludzkiemu”. Konkretnie – dzięki niesubordynacji. Nieposłuszeństwem wykazał się on sam.
(r.c.)
CAŁY ARTYKUŁ W DOSTĘPNYM CYFROWYM WYDANIU "KURIERA SZCZECIŃSKIEGO" Z 17 LUTEGO 2017 ROKU: http://www.24kurier.pl/cyfrowy
Fot. ShipSpotting.com