Należy do grona najdłużej żeglujących na naszych wodach. Zaczynał ucząc się jeszcze w Zasadniczej Szkole Budowy Okrętów. Jego pierwszy rejs to wyprawa łodzią wiosłowo-żaglową „DZ” z przystani w Dąbiu (obecnie HOM) na Wały Chrobrego. Był to rok 1955, a nasz rozmówca był członkiem Ligi Przyjaciół Żołnierza, która wówczas miała swoją przystań w Dąbiu. W ten rejs na Wały Chrobrego zorganizowano z okazji 1 Maja, a popłynęły wówczas dwie „DZ-ty”.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że aby przepłynąć z małego Dąbskiego na Wały Chrobrego trzeba było mieć specjalne przepustki. Nasz rozmówca jeszcze w szkole zdał egzamin na stopień sternika III kl - czyli żeglarza, gdyż takie były wówczas stopnie. LPŻ szybko przeniósł się z Dąbia do obecnej przystani obok lotniska, a Ludwik Chlewicki został w Dąbiu, gdzie, jak wspomnieliśmy, powstał Harcerski Ośrodek Morski. Był to wówczas rok 1958-59, a młodzi członkowie nowego klubu dostali do remontu dwie szalupy. Z remontem zwinęli się szybko i dobrze, tak że łodzie mogli załadować na samochód i pojechać w nagrodę na obóz harcerski nad morze do Mrzeżyna. Jakim sposobem przekonali miejscowego oficera Wojsk Ochrony Pogranicza, który bez specjalnych dokumentów pozwolił łodzie zwodować, a nawet pływać na nich w zasięgu wzroku (ok. 4 mil morskich).
Zwykłą koleją rzeczy nasz rozmówca trafił wkrótce do wojska do Marynarki Wojennej, gdzie na trałowcach odsłużył trzy lata. Po szkole i po wojsku rozpoczął pracą w Stoczni Remontowej „Gryfia”. Tu otworzyła się ciekawa perspektywa pracy przy jachtach. W stoczni jako najwyższy stopniem żeglarskim i doświadczeniem przyczynił się do założenia klubu żeglarskiego i wybrano go komandorem. W stoczni zbudowana cztery kadłuby stalowych jachtów, którego trafiły do klubu, a że za bardzo nie wiedziano jak je zabudować w środku i wyposażyć, nowy komandor znalazł się we właściwym miejscu i czasie. Wkrótce flota jachtów zaczęła pływać, a w stoczni rozpoczęto budowę kolejnego, dużego stalowego jachtu o nazwie „Bogusław X” wielkości „Daru Szczecina”. Był to jacht typu „Rygiel” miał 16 metrów długości i żagle o powierzchni 100 m kw. Budowie patronował związek zawodowy i tak zrodziła się ciekawa inicjatywa „Wczasów na morzu”. Etatowym kapitanem „Bogusława X” został nasz rozmówca i otrzymał zadanie organizowania rejsów morskich dla załogi stoczni. Zasada była następująca: chętny na rejs brał w stoczni urlop, za miejsce na jachcie nie płacił, a tylko za wyżywienie. Pływali na Bałtyk, na Morze Północne, w zależności na ile rejs był planowany. Wszystko to odbywało się pod patronatem związku zawodowego, a wczasowicze-stoczniowcy zapuszczali się na „Bogusławie X” nawet na Morze Północne do Islandii, Londynu, opływali przez Kanał Kaledoński Wielką Brytanię. Takich rejsów było w ciągu roku przeważnie 15, a uczestniczyło w nich ok. 200 osób. Nasz rozmówca kapitanił na jachcie przez 8 lat. Niestety, po roku 1989 nowe kierownictwo stoczni negatywnie odniosło się do tej inicjatywy wczasów na morzu i jachty sprzedano.
Ludwik Chlewicki nadal pozostał wierny swojej pasji, żegluje i buduje lub remontuje kolejne jednostki. Spotkaliśmy go w porcie na przystani żeglarskiej , gdy uczestniczył w wyposażaniu dużego jachtu o nazwie „Tiassi”, który pierwotnie wybudowany został na Tajwanie. Jacht ma prawie 20 m długości, kadłub plastikowy i będzie nosił żagle o powierzchni ok. 200 m kw. W kadłubie są cztery kabiny po dwie koje każda. Armatorem jest Polak, który planuje tak przebudować jednostkę, aby służyła jako dom i mogła głównie żeglować po Morzu Śródziemnym. Niewykluczone, że na tym jachcie po zakończeniu remontu popłyną w bardzo daleki rejs.
Ludwik Chlewiciki ma stopień jachtowego kapitana żeglugi wielkiej i kapitana żeglugi motorowodnej, co upoważnia go do prowadzenia rejsów na wszystkich morzach świata. Jego pasji tak do końca nie podziela żona, która pływała z nim w kilku rejsach. Dzieci z kolei pływały znacznie częściej.
Andrzej Gedymin