Żeglarskie życie Jarka Malejewskiego dzieli się na dwa okresy. Ten pierwszy obejmujący naukę w szkole średniej i na studiach w Wyższej Szkole Morskiej, a drugi to praca na statkach polskich i zagranicznych armatorów. Oczywiście żeglarstwu pozostał wierny i dziś często pływa na żaglowcu „Pogoria”.
Wróćmy tu do początków jego morskiej kariery, która rozpoczęła się w 1969 r. w klubie „Pasat”, istniejącym przy ówczesnej Stoczni Jachtowej. Jako kilkunastolatek trafił do słynnej wówczas „Akademii Trzebieskiej”, ale najwięcej żeglarskich wiadomości i umiejętności zdobył dzięki żaglomistrzowi z jachtówki Dziadkowcowi oraz pierwszemu kapitanowi regatowemu Henrykowi Nowosadowi. Do dziś wspomina wspinanie się po schodach na ostatnie piętro hangaru żaglowni, które to schody pokonywał nawet kilka razy dziennie. Po kursie w Trzebieży na jachcie „Linda” wystartowali pod dowództwem kpt. Nowosada w regatach etapowych na Zalewie Szczecińskim i zajęli drugie miejsce. Te regaty pamięta jeszcze do dziś zupełnie z prozaicznej strony, gdyż popłyną na nie jako kuk, czyli kucharz i gotując na obiad makaron przepalił garnek i zawartość. Od tamtego czasu pamięta, aby makaronu nie wkładać do garnka z zimną wodą.
W szkole średniej, ogólniaku nr 6 żeglował w Harcerskim Ośrodku Morskim i tam poczuł się jak kapitan, gdy dowodził sklejkowym „Kormoranem” w dziesięciodniowym rejsie na Zalew Szczeciński. Były także duże pełnomorskie regaty - popularny Tydzień Bałtyku w Kilonii, gdzie żeglowali na „Iskrze 70” pod dowództwem Jerzego Majstrzyka i zajęli tam trzecie miejsce, chociaż komisja regatowa ich zdyskwalifikowała, do dziś nie wiadomo dlaczego.
Lata studiów na Wydziale Nawigacyjnym Wyższej Szkoły Morskiej to okres żeglowania na dużych pełnomorskich jachtach z doskonałymi i sławnymi żeglarzami. Klub w WSM dysponował wówczas pełnomorskimi jachtami: „Polonezem”, „Ogarem”, „Trygławem” i innymi, a wśród kapitanów jachtowych byli m.in. Krzysztof Baranowski, Kuba Jaworski, Jerzy Siudy, słynny konstruktor Czesław Gogołkiewicz i inni. Z kpt. Baranowskim pokonał na „Polonezie” Atlantyk w drodze na uroczystości 200-lecia USA, na „Cetusie” z Siudym uczestniczył w słynnych regatach „Admirals Cup” na Morzu Irlandzkim, podczas których w czasie gwałtownego sztormu nie obyło się bez tragicznych wypadków. Były też regaty krajowe w Gdyni i Świnoujściu i zdobyte puchary i medale mistrzów Polski.
Ten etap zakończył wraz z ukończeniem WSM-ki, ale z żeglarstwem nigdy nie zerwał. Podczas urlopów żeglował m.in. z Czesławem Gogołkiewiczem, Ludomirem Mączką i Wojtkiem Jacobsonem. Większą część zawodowej pracy poświęcił na statkach armatorów krajowych i zagranicznych. Wozili towary nawet do Japonii, Afryki, obu Ameryk, nie licząc rejsów w Europie. Ciągle jednak trafiały się rejsy pod żaglami na słynnej „Pogorii” w Operacjach Żagiel na Morze Śródziemne, Szetlandy, do Norwegii i wielu innych portów. Najmilej wspomina rejs z synami Jarkiem i Filipem na jachcie „Mist” Brunona Salcewicza. W ciągu dwóch tygodni żeglowali po portach niemieckich i duńskich. Żona Iwona też troczę z nimi żeglowała, a ponieważ pochodzi z rodziny marynarskiej, ojciec był kapitanem, specjalnie nie miała za złe gdy po pracy na statku, podczas urlopu wybierał się na rejs żeglarski.
Obecnie ma swoją łódkę wielkości „Folkboata", której poświęca sporo czasu i pracy, gdyż jest to konstukcja drewniana. Nazwał ją „Zygzak”, bo inna nazwa nie przychodziła mu do głowy. Żegluje na Zalewie Szczecińskim i jeziorze Dąbie, a podczas regat wysłużonych ze względu na wiek jachtów zajęli wysokie drugie miejsce. I chociaż jest na emeryturze nadal ma kontakt z wielką żeglugą, gdyż pełni funkcję inspektora-rzeczoznawcy i co jakiś czas proszą go o wydanie opinii.
Andrzej Gedymin