Piątek, 22 listopada 2024 r. 
REKLAMA

Zapomniany obóz pracy

Data publikacji: 13 października 2016 r. 12:21
Ostatnia aktualizacja: 13 października 2016 r. 12:55
Zapomniany obóz pracy
 

Gmina Dolice w powiecie stargardzkim to piękne i malowniczo położone miejsce, z bogatą historią i niemałym potencjałem turystycznym. Możemy tu znaleźć niezwykłe grobowce megalityczne z epoki neolitycznej, uroczy pałac neoklasycystyczny z przełomu XVIII/XIX wieku, ruiny zamku gotyckiego z pierwszej połowy XIV wieku, XIX-wieczny park krajobrazowy.

Ponad tysiąc lat temu tereny te przez dłuższy czas zajmowały ludy słowiańskie, a Mieszko I przyłączył je do państwa Polan. Później historia mocno się gmatwa. Musimy pamiętać, że całe dzisiejsze Pomorze Zachodnie przez kilka wieków należało do Niemiec. Po drugiej wojnie światowej, w czasie konferencji poczdamskiej przyłączono je do Polski. Nowa granica polsko-niemiecka została ostatecznie uznana przez oba państwa dopiero w 1990 roku.

Pierwsze miesiące po wojnie

Zaraz po wojnie na tereny do niedawna niemieckie zaczęła napływać ludność polska. Przybywała z Polski centralnej oraz z zajętej przez ZSRR wschodniej części Polski. Zajmowała opuszczone domy, a nieraz zdarzało się, że w przyznanych jej domach znajdowali się jeszcze niemieccy lokatorzy. Ówczesne władze polskie postanowiły też, że tereny poniemieckie i zrujnowane miasta będą dobrym źródłem surowców potrzebnych do odbudowy zniszczonej stolicy. Z samego Szczecina wywożono nie tylko cegły, aby Warszawa mogła odżyć. W tamtym czasie ziemie zachodnie nazywano dzikim zachodem. Przez jakiś czas po wojnie rozproszone niemieckie oddziały toczyły partyzancką walkę o te tereny, a szabrownicy przeszukiwali puste domy i mieszkania w poszukiwaniu tego, co zostawili dawni mieszkańcy. Kiedy wybrałem się do Dobropola Pyrzyckiego, leżącego w gminie Dolice, spotkałem jedną z dawnych osadniczek. W czasie wojny znajdował się w Dobropolu, a dokładniej w pobliskim Jaraczewie, niemiecki obóz pracy przymusowej.

Początki Jaraczewa

Niewiele mówi się o tym miejscu, trudno też znaleźć jakiekolwiek szczegółowe informacje. Nawet w IPN nie udało się znaleźć wiadomości o przetrzymywanych tu robotnikach przymusowych. Ale od początku.

Udało mi się dowiedzieć, że osada Jaraczewo, położona między Dobropolem a Płoszkowem, powstała w roku 1864. W tamtym czasie właścicielem całego majątku Dobropole (niem. Dobberphul) był Ferdynand H.G. Rechholz. Część majątku wydzielił dla swego najstarszego syna Friedricha Alberta Ferdinanda, który w tym samym roku był na wojnie z Danią. Gdy zginął na froncie, na jego cześć przysiółek nazwano Ferdinandshof.

W 1871 roku folwark przeszedł na własność radcy ekonomicznego Karola Ernesta Rechholtz. Znajdowały się tam wtedy dwa domy mieszkalne i jedenastu mieszkańców. Wedle kolejnych źródeł, do jakich trafiłem, w 1928 roku mieszkało tam już tylko siedem osób. Trudno ustalić, dlaczego w czasie wojny powstał tam obóz jeniecki.

Obozy pracy

Na początku drugiej wojny światowej do tworzonych wtedy w III Rzeszy obozów kierowano głównie jeńców wojennych. Ponieważ większość niemieckich mężczyzn była w armii, w Niemczech brakowało rąk do pracy. Niemcy szukali pracowników na terenach okupowanych. Zachęcali ludzi do pracy w Rzeszy, nawet oferowali im za to wynagrodzenie. W okupowanych polskich miastach niemieckie Arbeitsamty, czyli Urzędy Pracy, rozwieszały plakaty nawołujące go tego. Nie było jednak większego odzewu. Szybko rozniosły się wieści, że ludzie trzymani są tam w strasznych warunkach, nie mają co jeść i muszą pracować ponad siły. Dlatego też Rzesza zaczęła wysyłać wezwania do pracy i rozpoczęto łapanki na ulicach miast. Tym sposobem około 10 proc. polskiej ludności znalazło się w obozach pracy przymusowej na terenie Niemiec.

Każdy obóz był inny. W jednych traktowano ludzi w miarę dobrze. Ci, którzy tam się znaleźli, mogli mówić o wielkim szczęściu, wiedzieli bowiem, jak jest w innych obozach. Wielu jeńców przenoszono z miejsca na miejsce, informacje więc krążyły.

Jaraczewo na pewno można zaliczyć do miejsc gorszych. Był to obóz karny, gdzie zsyłano przymusowych robotników rolnych z pobliskich majątków, jeńców polskich i francuskich, którzy byli uciążliwi dla swych gospodarzy. Możliwe też, że był to jeden ze stalagów, gdzie więziono szeregowych żołnierzy i podoficerów. W okolicy znaleziono masowe groby osób, które padły ofiarą przerażającego systemu. Mogiły po wojnie rozkopano, a znalezione tam ciała przeniesiono na cmentarz w Stargardzie.

Z informacji uzyskanych od okolicznych mieszkańców wiem, że w Dobropolu znajdował się cmentarz niemiecki, w którego wydzielonej części chowano w czasie wojny również Rosjan. Inne przekazy wspominają o tym, jak pozbywano się najbardziej uciążliwych więźniów. Prawdopodobnie w obozie był specjalny hak, na którym wieszano tych, którzy przeciwstawiali się rozkazom zarządców.

Wyniszczające warunki

W okolicy znajdowały się dwie inne posiadłości, w których prawdopodobnie pracowali jaraczewscy robotnicy przymusowi. Cały obóz otoczony był drutem kolczastym. Obiekt więzienny znajdował się na wzniesieniu. Budynek, w którym przebywali zarządcy, miał dwa piętra i był podpiwniczony. Około 50 metrów od obozu znajdowała się studnia głębinowa, z której czerpano wodę dla kilkudziesięciu jeńców. Warunki bytowe były najprawdopodobniej takie, jak w innych obozach. Jeńców wyniszczała bardzo ciężka fizyczna praca przy wycince drzew w pobliskim lesie. W budynku spali na kilkupiętrowych pryczach, otrzymywali niewielkie racje żywnościowe pozwalające jedynie przetrwać. Mogę przytoczyć zasłyszane historie o tym, jak te racje wyglądały. Co wieczór, na kolację, po całodziennej ciężkiej pracy, więźniom przysługiwał posiłek. Składał się zwykle z kromki chleba i miski „cienkiej” zupy. O mięsie można było tylko pomarzyć. Jeśli w ciągu dniach któryś z robotników nie wywiązywał się ze swych obowiązków, mógł zostać ukarany głodówką. Nie mówi się o tym, ale w czasie wojny sami Niemcy mieli kartki żywnościowe i zwykłym ludziom nie przelewało się. Jednak racje żywności były zdecydowanie większe i bardziej kaloryczne.

Każdy robotnik przymusowy musiał być oznakowany, aby w razie napotkania go na drodze Niemiec wiedział, z kim ma do czynienia. Żydzi musieli nosić na ramieniu gwiazdę Dawida, a polscy pracownicy zmuszani byli do naszywania na odzieży literki „P”. Jeśli ktoś jej nie nosił, był karany co najmniej grzywną.

Kiedy III Rzesza zaatakowała ZSRR, jeńcy rosyjscy nosili naszywki z napisem „Ost”, co oznaczało, że pochodzą ze wschodu. Z relacji mieszkańców Dobropola wiem, że po wojnie, w opuszczonych budynkach obozowych, leżało dużo porozrzucanej odzieży. Nie były to obozowe pasiaki. Nie udało mi się ustalić, czy odzież wyróżniała się jakimkolwiek oznakowaniem.

Koniec wojny był wyjątkowo trudny dla jaraczewskich jeńców. Niemcy ostatkiem sił próbowali powstrzymać marsz Armii Czerwonej na Berlin. Okolice Stargardu były miejscem operacji Sonnenwende, mającej na celu odparcie idących ze wschodu wojsk Żukowa. W tym właśnie czasie, prawdopodobnie w połowie lutego 1945 roku, zadecydowano o likwidacji obozu i nakazano zabrać wszystkich jeńców w kierunku Prenzlau. Czekał ich zabójczy marsz w jedną z najcięższych zim XX stulecia.

Powojenni osadnicy

Po wojnie zaczęli się na te tereny zjeżdżać Polacy. Udało mi się porozmawiać z jedną z pionierek, pochodzącą z Puław, mieszkającą do dziś w Dobropolu Pyrzyckim. Jako dziecko wraz z rodzicami i rodzeństwem została wysłana do pracy u bogatego właściciela ziemskiego w Magdeburgu. Na szczęście warunki nie były tam tak ciężkie i po wojnie cała rodzina wróciła do wyzwolonej Polski. W przejmujący sposób kobieta opowiedziała mi historię Jaraczewa w okresie powojennym. Jej mąż, jako jeden z pierwszych, przyjechał tu w marcu 1946 roku. Usłyszałem, jak znajomi, poznani na robotach u „bałora”, zaproponowali rodzinie mojej rozmówczyni, aby osiedliła się w poobozowym budynku. Zrezygnowali ze strachu przed Rosjanami. Moja rozmówczyni jako dziecko przychodziła do folwarku i oglądała zabudowania. Do lat 60. gospodarstwo było przez kogoś zamieszkane, później opustoszało. Ludzie rozebrali budynki dla kamienia wykorzystywanego do rozbudowy okolicznych domów. Musimy zrozumieć, że nikt w tamtym okresie nie liczył się z historią i tego typu działania były całkowicie naturalne.

Poszukując informacji w internecie, natknąłem się na wiele wzmianek o obozach, które uległy zniszczeniu i zapomnieniu. Ludzie unikali miejsc, które były świadkiem ogromu cierpienia, jakie niosła ze sobą wojna.

Przywrócić pamięć

Interesuje mnie historia drugiej wojny światowej, dlatego też postanowiłem zająć się obozem w Jaraczewie. Jest to ważna część historii mojego regionu, który jest bardzo bogaty w takie zapomniane miejsca. Pracę oparłem głównie na wywiadach przeprowadzonych wśród mieszkańców, którzy przybyli na te tereny niedługo po wojnie. Skontaktowałem się także z IPN, który jednak nie miał zbyt wielu danych. Udałem się na miejsce, poznałem teren i lokalizację opisywanych obiektów. Z przekazów ustnych uzyskałem szczegóły dotyczące ewakuacji obozu i emocji wiążących się z nadciągającym ze wschodu frontem. Część wiadomości uzupełniłem dzięki zasobom internetu.

Spotkanie z moimi rozmówcami było dla mnie bardzo ważną lekcją. Uświadomiło mi, jak ważna jest ochrona dziedzictwa naszych przodków i przywracanie pamięci o wydarzeniach sprzed lat. Dlatego zdecydowałem się zainteresować Jaraczewem dokładniej i rozpocząć tam prace wykopaliskowe. Chciałbym odnaleźć więcej dowodów obecności tam polskich robotników przymusowych i uzyskać jak najwięcej informacji o tym zapomnianym miejscu.

Marek NOWAK

Zespół Szkół nr 2 im. Noblistów Polskich w Choszcznie

Opiekunka: Beata Zgorzelska, nauczycielka historii

(Śródtytuły od redakcji „Szkolnego Pulitzera”. Cały tekst pracy: www.zs2choszczno.pl)

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA