Gdy 104 lata temu porozbiorowa Rzeczpospolita na powrót scalała swoje ziemie, dla Polaków Szczecin był tylko niemiecką nazwą na mapie. Ówcześni mieszkańcy tego miasta zapewne z niedowierzaniem i frustracją obserwowali, jak po klęsce I wojny światowej ich kraj tarci tereny, które w kolejnych rozbiorach zabierał swojemu sąsiadowi.
Klęsce cesarskich Niemiec i problemom ich następczyni – Republiki Weimarskiej – przyglądali się, ale w innych nastrojach, Polacy zamieszkujący Stettin. Jak informuje portal pomeranica.pl, pierwsi nasi rodacy pojawili się w tym założonym przed wiekami przez Słowian mieście pod koniec XIX wieku. Za pracą przybyli z Wielkopolski, Pomorza Wschodniego czy Śląska.
Oszacowanie liczebności Polonii w Szczecinie przed I wojną światową jest jednak trudne. Według profesora Tadeusza Białeckiego przebywało w nim ok. 3 tys. naszych rodaków, zaś po zakończeniu działań wojennych ubyło około tysiąca. Znacznie niższe liczby podaje Edmund Fryka – działacz szczecińskiej Polonii. Wg jego szacunków w latach 1914-1922 mieszkało w Szczecinie ok. 550 Polaków. Natomiast zdaniem prof. Edwarda Włodarczyka w zbliżonym okresie liczba Polaków wahała się wokół 250 osób.
Szczecinianie z wyboru – walczyli o Niepodległą
Po II wojnie światowej, w wyniku zmian geopolitycznych, sytuacja się odwróciła. Do miasta, które znalazło się w granicach Polski, przybywali mieszkańcy różnych regionów kraju. Przywozili ze sobą lokalną kulturę, tradycje rodzinne, wspomnienia o ojcach i dziadkach, którzy nierzadko walczyli w Legionach Polskich lub w inny sposób przyczyniali się do odrodzenia polskiej państwowości po 1918 roku. Często też sami walczyli z wojskami zaborców.
W Grodzie Gryfa osiadł tuż po ostatniej wojnie generał Mieczysław Boruta-Spiechowicz, legionista o barwnym wojennym życiorysie w okresie formowania się polskiej państwowości. Jak czytamy w Encyklopedii Szczecina, do 20 lipca 1946 roku pełnił służbę w Wojsku Polskim na stanowisku zastępcy szefa Departamentu Piechoty i Kawalerii w MON. W innym źródle informują z kolei, że popadł w konflikt z gen. Karolem Świerczewskim. „Na własną prośbę zdemobilizowany i przeniesiony w stan spoczynku” – czytamy. Po dymisji osiadł w szczecińskim Skolwinie na gospodarstwie rolnym, które prowadził do 1964 r. Był też przez jakiś czas sołtysem. Mieszkając w Szczecinie, Mieczysław Boruta-Spiechowicz piastował obowiązki radnego w latach 1958-59. Mandat oddał w proteście przeciwko szkalowaniu przedwojennych oficerów polskich. W 1964 r. przeprowadził się do Zakopanego.
W Szczecinie mieszkał i dożył swych dni (zm. 14 stycznia 1948 r.) generał brygady Aleksander Litwinowicz, ps. „Władysław”, obrońca Lwowa, żołnierz Legionów Polskich zwanych też Legionami Piłsudskiego. Był absolwentem Wydziału Budowy Maszyn Politechniki Lwowskiej. Swoją młodość poświęcił walce o Niepodległą. W Szczecinie pracował jako kierownik Biura Pełnomocnika Rządu ds. Odbudowy Portów. Upamiętniono go, nadając w 2018 roku jego imię 15. Wojskowemu Oddziałowi Gospodarczemu w Szczecinie.
Legioniści na tablicach
Stolica Pomorza Zachodniego godnie upamiętniła po 1989 roku bohaterów, którzy poprowadzili naród do niepodległości 1918 roku. Zostali przywołani z niebytu i stali się patronami wielu ulic. Wśród nich jest – co oczywiste - marszałek Józef Piłsudski. Tabliczki z jego nazwiskiem widnieją na budynkach jednej z reprezentacyjnych ulic Szczecina, która w czasach PRL nosiła nazwę komunisty Mariana Buczka. Ma też Marszałek swoje popiersie na placu Szarych Szeregów. Toczy się jednak dyskusja na temat budowy pomnika, który mógłby stanąć na pl. Lotników zamiast Colleoniego.
Swoją ulicę w Szczecinie ma również generał broni Józef Haller, który patronuje także 12. Brygadzie Zmechanizowanej, oddziałowi wchodzącemu w skład 12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej. Spiżowy generał, w okresie odzyskiwania niepodległości dowódca Armii Błękitnej, przysiadł na ławeczce opodal wejścia do koszar przy al. Wojska Polskiego.
Nie możemy zapomnieć o legioniście Stanisławie Taczaku, pierwszym naczelnym dowódcy powstania wielkopolskiego. Był też podpułkownikiem Armii Wielkopolskiej. Ten patriota patronuje dwupasmowej trasie, która łączy ulice Derdowskiego i Lelewela.
Mamy ponadto ulicę wspomnianego już gen. Aleksandra Litwinowicza (rejon ul. Ku Słońcu).
Upamiętnieni też zostali wojskowi, których nazwiska bardziej kojarzymy z ostatnią wojną. Jednak swoje kariery i doświadczenie bojowe zdobywali, gdy trzeba było wyrwać polskie ziemie osłabionym zaborcom. To Stanisław Kopański, Stanisław Maczek i Stanisław Sosabowski.
Ten ostatni z powodu kontuzji nie brał bezpośredniego udziału w wojnie polsko-bolszewickiej. To również generałowie August Emil Fieldorf, Władysław Anders, którego imieniem nazwano park w centrum miasta.
Przypomnijmy jednak, że w Szczecinie brakuje miejsca upamiętniającego człowieka, którego geniusz strategiczny i dowódczy – na równi z marszałkiem Piłsudskim – przyczynił się do zwycięstwa w wojnie polsko-bolszewickiej 1920 roku. Plan generała Tadeusza Rozwadowskiego spowodował, że Rosjanie zostali odparci spod Warszawy i w konsekwencji ponieśli klęskę. Niestety, dziś rola gen. Rozwadowskiego, jak i on sam jest w wolnym kraju jakby zapomniana.
Patrioci różnych opcji
Mamy też w Szczecinie upamiętnienia polityków, którzy na rzecz polskiej niepodległości oficjalnie lub zakulisowo działali na arenie międzynarodowej. To przede wszystkim Roman Dmowski, drugi najważniejszy obok Piłsudskiego ojciec odrodzenia państwa polskiego po 123 latach zaborów. Był jednym z założycieli Narodowej Demokracji (endecja) i ideologiem polskiego nacjonalizmu. Swoją ulicę ma w Żydowcach.
Na willowym Pogodnie jest uliczka Ignacego Paderewskiego, pianisty, kompozytora i działacza niepodległościowego. Jako mąż stanu był wpływowym człowiekiem, zwłaszcza za oceanem. Dzięki niemu amerykański prezydent Woodrow Wilson uzależnił podpisanie traktatu wersalskiego (regulował porządek w powojennej Europie) od umieszczenia w tym dokumencie punktu nt. zgody sygnatariuszy na suwerenność Polski. I taki punkt z numerem 13 zapisano, co de facto oznaczało utworzenie niepodległego państwa polskiego.
Odradzająca się wtedy Polska była jak bukiet kwiatów. O niepodległość walczyli lub zabiegali patrioci wielu politycznych opcji. Jak choćby związany z chrześcijańską demokracją Wojciech Korfanty, który działał na Górnym Śląsku. Był m.in. komisarzem plebiscytowym i przywódcą III powstania śląskiego. Dziś jest patronem szczecińskiej uliczki na Pogodnie.
Z kolei Wincenty Witos, działacz ruchu ludowego, został po raz pierwszy premierem w trudnym dla ojczyzny momencie, gdy Polska ponosiła porażki na wojnie w bolszewikami. Aby wesprzeć morale żołnierzy, wielokrotnie wizytował linie frontu. Jego ulica jest na Stołczynie.
W panteonie działaczy niepodległościowych nie może również zabraknąć socjalisty Ignacego Daszyńskiego, premiera rządu lubelskiego, który ostatecznie podporządkował się Józefowi Piłsudskiemu. Ignacy Daszyński jest patronem szczecińskiej ulicy opodal ul. Wilczej.
W stolicy Pomorza Zachodniego jest także ulica, która mówi wszystko. To aleja Niepodległości. W mieście działa również Związek Piłsudczyków RP Okręg Szczecin. Natomiast po morzach i oceanach pływa statek Polskiej Żeglugi Morskiej „Legiony Polskie”.
Refleksja przed popiersiem Marszałka
Listopad nie jest porą sprzyjającą rocznicowym piknikom. Jednak szczecinianie pamiętają, jak cenna jest wolność i 11 dnia tego jesiennego miesiąca przychodzą pod popiersie Marszałka, pod którym oficjele składają kwiaty, a narodowcy kończą Marsz Niepodległości. Zapewne niewielu z nich wie, że tego dnia 104 lata temu Rada Regencyjna przekazała Józefowi Piłsudskiemu władzę wojskową i naczelne dowództwo wojsk polskich. Tego też dnia w wagonie kolejowym we francuskim Compiègne podpisywano zawieszenie broni między stronami walczącymi w I wojnie światowej – wśród nich były Niemcy. I że wreszcie Polska z wielkim mozołem odzyskiwała niepodległość po 123 latach niewoli.
Wniosek z historii jest taki, że o wolność i niepodległość trzeba cały czas zabiegać, zwłaszcza gdy za naszą wschodnią granicą toczy się brutalna wojna, którą przeciwko Ukrainie prowadzi Rosja – jeden z niedawnych zaborców ziem polskich. Warto się też zastanowić, czy faktycznie mamy koniec historii, który po upadku muru berlińskiego wieszczył Francis Fukuyama.
Marek KLASA