Karin Zimmermann, emerytowana nauczycielka z Rothenklempenow, od kilku miesięcy uczy syryjskie i afgańskie dzieci niemieckiego, a przy okazji też szydełkowania, majsterkowania, gry w rummy cub i wyklejania pocztówek. Pod koniec dnia potrafi nas rozczulić: – Przepraszam, że tak mało pomagam.
Mówi to całkiem szczerze. Nie pozuje na świętą Teresę i nie czeka na brawa. Po prostu należy do tych ludzi, którzy wierzą, że dobro, które sobie wzajemnie dajemy, wraca do nas. A ponieważ, w odróżnieniu od zła, jest dobrem deficytowym, trzeba je pomnażać na wszelkie sposoby. Po drugiej stronie są ci, którzy twierdzą, że każdy dobry uczynek będzie ukarany, więc lepiej nie robić nic. Oni w człowieku widzą najpierw zło, a potem długo, długo nic i na koniec Nic.
Gdy prawie trzy miesiące temu otwieraliśmy Kafejkę Sąsiedzką w Löcknitz, wiedzieliśmy, że zrobimy to tylko z ludźmi takimi jak Karin Zimmermann. Albo jak Tim i Olga Blümelowie z Dorothenwalde, Inez Hoffmann z Rossow, Burkhardt Dörr z Nadrensee i z innymi.
Skłamalibyśmy pisząc, że z wieloma innymi. Nie ma ich wielu, tym bardziej więc cenni są ci, którzy są. Zaprosiliśmy dwie rodziny z Afganistanu, kilku Syryjczyków, dzieci z Czeczenii, Iranu.
Do kafejki wstęp jest wolny, przyjść może każdy, ale my mieliśmy chyba szczęście, bo przyszli wyłącznie ci, którzy myślą tak jak Karin Zimmermann. Mianowicie, że tego, co dobre, wciąż jest za mało, lecz gdy każdy przyniesie ze sobą trochę – starczy dla wszystkich.
Starczyło. Od ludzi, którzy uciekli ze swoich ojczyzn z powodów, o które wciąż jeszcze nie mamy śmiałości zapytać, dostaliśmy wyłącznie dobro. Na przykład rodzina z Kabulu, Muhammed i Lina ze swoimi wspaniałymi dziećmi, którzy mieszkali też w Iranie, pokazali nam szlachetność, poczucie godności, wysoką kulturę. Opowiedzieli nam o swoim życiu, o tym, co jest dla nich najważniejsze. Okazało się, że mimo różnic myślimy, czujemy, widzimy i chcemy widzieć świat podobnie. Z tygodnia na tydzień przestaliśmy być sobie obcy.
Najszybciej przyszło to dzieciom. Jaśminka z Zafirą, Bella i Bruno z Tiną i Miladem, Elena z Aminą. Razem się bawią w ponadnarodowego berka, jeżdżą na kucykach, grają w piłkę nożną i opowiadają sobie o sobie.
Zawiązują się dziecięce sympatie, nawet przyjaźnie, a uczenie znaczeń słów takich, jak tolerancja, akceptacja, integracja przestaje być potrzebne. To, co się z tymi słowami wiąże, dzieci mają już w sobie, wdychają jak powietrze, naturalnie i bez barier. Jest duża szansa na to, że rośnie pokolenie nieskażone naszymi dzisiejszymi lękami.
Nasza Kafejka Sąsiedzka stała się mimo woli małym laboratorium związków międzykulturowych. Widać było, jak grupa stałych bywalców z tygodnia na tydzień wchodziła w mniej lub bardziej zażyłe interakcje, wychodząc poza zwykłą kurtuazję, a czasem nawet ujawniając niewypowiedziane tęsknoty, oczekiwania, nastawienia, życiowe plany. Hazem, absolwent hotelarstwa na uniwersytecie w Damaszku, zastanawia się, czy robić magisterkę w Berlinie, czy bardziej praktyczne 3-letnie tzw. Ausbildung, naukę zawodu. Milad, choć ma dopiero 14 lat, już wie, że będzie lekarzem, a Samirowi wystarczyłaby posada taksówkarza.
Podoba im się niemiecka prowincja, ale pewnie wyjadą do większych miast. Jak Ibrahim, młody syryjski kucharz, który od połowy sierpnia jest już w Stralsundzie.
Pożegnań będzie więcej. Wkrótce cała grupa uchodźców z Löcknitz zostanie przeniesiona do Pasewalku, gdzie rozpoczną kursy językowe, a niektórzy naukę zawodu. Ale Kafejka Sąsiedzka nie przestanie istnieć – wolontariusze polscy i niemieccy już zadeklarowali, że będą dowozić swych przyjaciół do Löcknitz w każdą środę. Jeśli zajdzie potrzeba – częściej.
Jest przecież tyle spraw do przegadania.
Monika LESNER
Witold BACHORZ
Autorzy od maja 2016 r., w ramach projektu stowarzyszenia Kulturstation Löcknitz e.V., prowadzą wraz z niemieckimi i polskimi wolontariuszami Kafejkę Sąsiedzką w Löcknitz.