Sobota, 23 listopada 2024 r. 
REKLAMA

W cieniu Janusza Korczaka

Data publikacji: 03 czerwca 2016 r. 10:48
Ostatnia aktualizacja: 02 lipca 2017 r. 14:22
W cieniu Janusza Korczaka
 

Rozmowa z Magdaleną Kicińską, autorką książki „Pani Stefa” nominowanej do Gryfii – Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki przyznawanej przez „Kurier Szczeciński”

– Właściwie to dlaczego zdecydowała się pani poświęcić książkę Stefanii Wilczyńskiej, współpracowniczce Janusza Korczaka i kierowniczce Domu Sierot?

– Dlatego że już najwyższy czas, żeby o niej napisać. Przez kilka dekad pamięć o niej była w cieniu pamięci o Januszu Korczaku. A nasze pokolenie ma jeszcze przywilej – bo traktuję to jako przywilej – rozmowy z ostatnimi świadkami, którzy pamiętają panią Stefę. Skorzystałam z tej szansy. Trzy lata temu dotarłam do trzech ostatnich żyjących wychowanków Stefanii Wilczyńskiej, z dwoma udało mi się porozmawiać, z trzecim niestety nie – cierpi na demencję.

– Co zdecydowało o tym, że Wilczyńska pozostała w cieniu?

– Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Korczak był postacią bardziej charyzmatyczną, bardziej znaną, jako lekarz, pedagog, pisarz. Jednak przemawia do mnie także perspektywa feministyczna w spojrzeniu na ten problem. Wilczyńska to niestety ani pierwsza, ani ostatnia kobieta w historii pozostająca w cieniu wielkiego mężczyzny. Przez 30 lat wykonywała ciężką, żmudną i niesłychanie ważną w Domu Sierot pracę – ale robienie kanapek czy odwszawianie dzieci jest mniej spektakularne niż to, co robił Korczak, choćby jego wojenna przeszłość, sukcesy. Poza tym Wilczyńską – taki miała charakter – interesowały praca i konkret, a nie rozmawianie o pracy. W tym sensie sama usuwała się w cień, wybierała drugi plan. Co ważne i warte podkreślenia, to fakt, że w latach dwudziestych i trzydziestych rola Wilczyńskiej była doceniana, wiedziano, jak istotny jest jej wkład w funkcjonowanie Domu Sierot – jeśli ukazywał się w ówczesnej prasie tekst o Domu Sierot, rola naczelnej kierowniczki, bo taki miała tytuł, była uwypuklona. Proces jej marginalizacji rozpoczął się w momencie śmierci, w 1942 roku. Mit, jakim obrosła bohaterska postawa Korczaka, który nie opuścił dzieci i poszedł z nimi na śmierć, przysłonił fakt, że zrobił to nie tylko on, nie tylko nawet Wilczyńska, ale jak wskazują źródła, wszyscy „wysiedlani na Wschód”, czyli wywiezieni do Treblinki, opiekunowie i wychowawcy placówek opiekuńczych w getcie, a przynajmniej nie zachowało się żadne świadectwo, które mówiłoby, że ktoś zachował się inaczej. To bohaterstwo było wynikiem ich wcześniejszych decyzji o poświęceniu się w życiu pracy z dziećmi.

– Wilczyńska kilka razy wyjeżdżała do Palestyny, do tworzącego się państwa żydowskiego. Mogła tam zostać. Ale wróciła do Polski w maju 1939 r., gdy bardzo wielu Żydów właśnie uciekało do Palestyny. Skąd ta decyzja?

– Wilczyńska wyjeżdżała do Palestyny z wielu powodów, m.in. kryzysu wieku średniego, miała poczucie wypalenia. Szukała innego miejsca, w którym byłaby potrzebna. Polska była pogrążona w kryzysie, narastał antysemityzm, a w Palestynie czy w Związku Radzieckim, o podróży do którego także poważnie myślała, powstawał nowy ład. Teraz wiemy, czym ten nowy ład się skończył, ale wtedy mógł wydawać się atrakcyjny. Wilczyńska jednak nie do końca odnalazła się w kibucu. I nie wróciła do Polski pomimo wieści o coraz bardziej dramatycznej sytuacji, ale właśnie z powodu tych wieści. Mówiła, że w Warszawie są jej dzieci, którymi musi się zaopiekować.

– W „Pani Stefie” pojawia się przypuszczenie, że być może Korczak i Wilczyńska wychowali swoich podopiecznych na naiwniaków. Faktycznie tak było?

– Oni sami mówią o sobie „naiwniacy”. Wychowankom Domu Sierot przy Krochmalnej wpajano zasady, które i z dzisiejszej perspektywy mogą wydawać się niepraktyczne. Uczono ich, że należy pomagać innym, nie żyć tylko dla siebie, ciężko pracować dla społeczeństwa, uczono czułości, troski, opiekuńczości. Szlojme Nadel, wychowanek Wilczyńskiej, obecnie 96-latek, do dziś żyje według tych zasad, sam mówi, że „Korczak w nim siedzi” i z tego powodu traktuje mnie jak swoją wnuczkę – dzwoni do mnie i pyta, jak się czuję, czy może mi jakoś pomóc.

– To po prostu dobrzy ludzie, a nie naiwniacy.

– W Domu Sierot nauczono ich dobroci, ale i wielkiej uważności, na inne osoby, na świat. Oczywiście naiwność jest tu synonimem idealizmu.

– Opowiadając o pani Stefie, Szlojme w pewnym momencie stwierdza: „Słuchasz, słuchasz i nadal nie rozumiesz”. Miała pani takie momenty, że czuła pani, że Wilczyńska się pani wymyka?

– Wiele razy. Dokumentacja na temat Wilczyńskiej jest niepełna, pozostawiła mnie z wieloma pytaniami. Miałam tylko fragmentaryczny obraz. Zastanawiałam się, czy nie będę musiała dosztukowywać tej opowieści, bałam się, że w ten sposób jakoś się jej prawdziwej sprzeniewierzę. Ale podczas rozmów z wychowankami Wilczyńskiej zrozumiałam, że wiem bardzo dużo, że nikt przede mną nie zebrał tylu informacji na jej temat. Zdecydowałam się podjąć to ryzyko.

– Opisując jedną ze swoich rozmów, pisze pani tak: „Przeszkadzać trzeba, wybijać z rytmu”. To dobra reporterska metoda?

– Nie, to koszt zapraszania do rozmowy ludzi, którzy mają w swojej biografii doświadczenia tak traumatyczne jak Holocaust czy getto. To koszt, jaki się ponosi, gdy reporter domaga się od swojego rozmówcy szczegółu w jego opowieści o sprawach bolesnych, tragicznych, zmusza go niejako do powrotu, otworzenia ran. Najważniejsze jest słuchanie. Czasem im mniej pytań, tym lepiej.

– Mówiąc o Holocauście, Szlojme stwierdza w pewnym momencie: „Nic, co tam się działo, nie było podobne do prawdy”. Miała pani takie momenty w pisaniu książki, że zadrżała pani ręka?

– Tak. Zagłada, Holocaust to wydarzenia nieprawdopodobne. Przykładając do nich nasze miary, jesteśmy z góry skazani na porażkę, ten dramat pozostaje nieuchwytny, jesteśmy wobec niego bezradni – także jako autorzy, bo nie ma słów na Treblinkę, na Holocaust, na oddanie prawdy o tym, jak Szlojme wraca tam po wojnie i wzywa swojego brata, który tam zginął. Jakich słów użyć, żeby oddać jego ból?

– Była pani niedawno w Szczecinie, aby napisać tu reportaż. Co to za materiał?

– Lubię Szczecin, lubię tu wracać, ale akurat tematyka tego reportażu, opublikowanego w niedawno wydanym zbiorze „Obrażenia. Pobici z Polską", nie była łatwa. Pisałam o kobiecie, która doświadczyła przemocy domowej. Zginęła, choć wcale nie musiało się tak stać. System pomocy ofiarom przemocy domowej jest w Polsce nieefektywny.

– Niestety muszę się z panią zgodzić… Na koniec: przygotowuje pani następną książkę?

– Tak, w jakimś sensie będzie kontynuacją „Pani Stefy”. Piszę o końcu wojny w Polsce, o odradzaniu się żydowskiego życia. Skupiam się na losie sierot i półsierot. Będzie też wątek szczeciński, Niebuszewo było przecież w tamtych czasach ważnym punktem tranzytowym dla żydowskiej społeczności.

– Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Alan Sasinowski

 

Organizatorami konkursu: są SAA i „Kurier Szczeciński”,

partnerami: Murator Expo, Warszawskie Targi Książki, Filharmonia im. Mieczysława Karłowicza, Miejska Biblioteka Publiczna.

Sponsorami konkursu są: Zarząd Wodociągów i Kanalizacji, SEC, Zarząd Portów Morskich Szczecin i Świnoujście, Enea Operator, Polska Żegluga Morska, LOTTO.

REKLAMA
REKLAMA

Dodaj komentarz

HEJT STOP
0 / 500


REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA