Rozmowa z Sylwią Kubryńską, autorką powieści „Furia mać!”
– „Furia mać!” jest konsekwentna stylistycznie, ale jednocześnie wielowarstwowa, (auto)ironiczna, otwarta na wielorakie strategie lektury. Zacznijmy od diagnozy stanu państwa. W jakim miejscu jesteśmy? W przededniu wojny domowej?
– Nie jestem specjalistką od państwa, polityki czy socjologii. Ja po prostu piszę, to co widzę, słyszę, czuję. A widzę, słyszę i czuję narastającą niechęć, jak nie: nienawiść. Trudno ocenić, czy jesteśmy w przededniu wojny domowej, raczej w to nie wierzę. Myślę, że prędzej ktoś z zewnątrz skorzysta na tym osłabieniu wzajemną wrogością. Niezgoda rujnuje, a u nas niezgoda stała się podstawową relacją między ludźmi, nawet w rodzinach.
– „Na co my wszyscy chorujemy?” – zastanawia się narratorka, Magda. Co sprawiło, że staliśmy się tym, czym się staliśmy? „Krwawy kapitalizm odradzającej się Polski”? Politycy? Tradycyjny model rodziny?
– Brak dialogu. Dialog przestał być atrakcyjny. Spójrzmy na media. One też (po politykach) korzystają z tej niezgody. Do studia zapraszani są tacy rozmówcy, którzy z pewnością będą skakali sobie do gardeł, co z góry wyklucza merytoryczną rozmowę, dojście do jakichś ustaleń. Nie ma o tym mowy. Nikogo to nie obchodzi, każdy dziś chce patrzeć na jatkę. To zaraża. Uzależnia. Nikt już nie chce słuchać mądrych ludzi, autorytety upadają. Politycy mówią tak straszne bzdury, że podejrzewam ich o chichot po wyłączeniu kamer. Ale to właśnie bzdury są atrakcyjne. Można z tego zrobić potworne rzeczy. Na przykład rozbić państwo i skłócić do krwi.
– Wielkim tematem pani książki jest zapaść komunikacyjna, w jakiej tkwi polskie społeczeństwo. Czy literatura może tę zapaść jedynie wyrazić – a może jest w stanie zaproponować jakąś terapię?
– Bardzo stronię od dawania recept na cokolwiek. Nigdy nie przepadałam za literaturą tendencyjną, pouczającą. Ja jestem od opisywania stanu rzeczy. Stawiam takie lustro: zobaczcie, jak to wygląda. Proszę, z lewej, a teraz z prawej strony. Jeśli ktoś ujrzy w tym lustrze siebie i wyciągnie wnioski – wspaniale. Kim bym jednak była, gdybym się wyrywała ze swoją „najmojszą racją”? Mentorką? Księdzem? Politykiem?
– Odrzuca pani mit kobiecej solidarności. Magda w trakcie swojego wywodu na temat nielojalności, jaką prezentują wobec siebie kobiety, stwierdza nawet: „Nienawiść kobiety jest nieuleczalna, nigdy nie mija”. Jest aż tak źle?
– Magda wciąż przerysowuje, wyolbrzymia. To celowy zabieg. My, jako społeczeństwo, też tragizujemy, przesadzamy ze swoimi lękami i złością. Chcemy widzieć świat czarno-biały. Jest albo zło, albo dobro. Jak wiadomo, to tak nie działa. Każdy z nas jest trochę dobry i trochę zły. A wspomniana wzajemna niechęć kobiet też wynika z tego podziału na czarno-białe kolory. Kobieta raz się sparzy na przyjaciółce czy matce i potem mówi, że wszystkie kobiety są głupie i złe. To bardzo krzywdzące, głównie dla niej samej. Pozostaje przerażająca samotność w męskim świecie. Ja jestem zwolenniczką kobiecej przyjaźni, wieszczę w niej siłę i prawdziwą mądrość. Tylko solidarność kobiet może nam – kobietom – pomóc zmienić ten kraj na lepsze.
– Magda żyje w stanie permanentnego „wku…”. Czym różni się permanentny „wku…” kobiety od permanentnego „wku…” mężczyzny? „Furia mać!” z męskim narratorem radykalnie by się różniła od pani książki?
– Wiele osób mi mówiło, że Magda jest kobiecą wersją Adasia Miauczyńskiego. Coś w tym jest. On jest też ciągle wkurzony, samotny, niepogodzony i sfrustrowany. Ale jakoś bardziej zrezygnowany, pasywny. A Magda walczy. Szuka rozwiązań, próbuje rozmawiać, idzie na warsztaty psychologiczne. Tak jest z kobietami. Nawet statystyki są po naszej stronie – właśnie dlatego że szukamy rozwiązań, nie poddajemy się, kiedy trzeba, idziemy do lekarza, dzwonimy do przyjaciółki, walczymy. A że przy okazji mamy tysiąc kompleksów więcej, pojawiają się schody, zmiany nastrojów, ta niepewność siebie walczy z wiarą w siebie itd. Myślę, że „Furia mać!” jest bardziej dynamiczna, wielowarstwowa, skomplikowana. Bo jest kobietą.
– „Bo ja wiem, że jak nie możesz okazać uczuć i nie wpadniesz w furię, to możesz po prostu umrzeć z bólu” – stwierdza Magda, opisując różnicę między sobą a swoim bratem. Zatem nieustająca wściekłość w tym samym stopniu zabija, co pozwala jakoś przetrwać?
– Gniew jest dobrą emocją, pozwala pozbyć się napięcia, ostrzega, daje siłę, żeby powiedzieć NIE i być dla siebie dobrym. Ale przez wychowanie, kulturę, nakaz bycia grzecznym tłumimy go w sobie, chodzimy ciągle źli, próbujemy to zakryć, a potem wybuchamy z byle powodu i zupełnie nieadekwatnie, co nam wcale nie pomaga. Pojawia się wstyd, złość na siebie. Czyli wymierzamy w siebie własną broń. Magda to robi nieustannie, kara samą siebie za własne emocje. Kto sobie może z tym poradzić? Rozglądam się dookoła i nie widzę bohaterów…
– W pewnym momencie pojawia się wątek, który skłania do myślenia, że być może „Furia mać!” jest o czymś innym niż się na początku wydawało. Narratorka wyznaje: „A może prawda jest taka, że się w kółko denerwuję, bo w kółko mam kaca” – i przedstawia nam raport na temat swojego kompulsywnego picia. Byłaby pani książka opowieścią o kobiecym alkoholizmie?
– To jakby kontynuacja poprzedniej odpowiedzi. Kto może sobie poradzić z nieustającym tłumieniem gniewu? I jak? Sięgając po piwo. Dwa. Trzy. Wszyscy moi znajomi piją. Trudno się spotkać na trzeźwo. Uciekamy w alkohol, żeby się znieczulić. Znieczulić ból i pustkę po tym, co nam zrobiono w dzieciństwie. Ludzie wrażliwi to często właśnie alkoholicy. Jestem z Kętrzyna, potem mieszkałam w takiej dzielnicy Olsztyna, gdzie też naoglądałam się strasznych rzeczy. Te biedne dzieci z przemocowych rodzin naprawdę nie wiedzą potem, jak sobie radzić w życiu. A alkohol jest dostępny wszędzie. Ludzie pokroju Magdy udają, że nie są alkoholikami. To udawanie pozwala na nierozwiązywanie problemu przez wiele lat. Napisałam to, bo to było szczere wyznanie Magdy. Takie obnażenie się przed samą sobą. Pomyślałam, że może Czytelnicy/Czytelniczki poczują tę szczerość i sięgną w głąb siebie. Po prawdę.
– „Furia mać!” to jedna z takich książek, które mają potencjał emancypacyjny, dlatego ciekawi mnie, co o niej mówią Czytelniczki oraz Czytelnicy?
– Kobiety reagują bardzo impulsywnie. Kiedy czytają, piszą do mnie wstrząśnięte, po przeczytaniu znów piszą, że to o nich, że to ich historie, że to ich emocje, błędy. Mężczyźni siebie tam nie znajdują. Myślę, że kobietom łatwiej się przyznać do słabości, co zresztą działa na ich korzyść. Mężczyźni, jeśli piszą, to chwalą za język, za konstrukcję, ogólnie za to, że opisałam prawdę, jak jest, jak ktoś tam sobie nie radzi, jak nie radzi sobie społeczeństwo, państwo, ktoś. Nie on. To mężczyzna mi napisał, że „Furia mać!” jest jedną z najlepszych książek, jakie przeczytał. Ale nie przyznał się, że znalazł gdzieś siebie. Że to o nim. To dla mnie bardzo ciekawe, bo przecież te wszystkie lęki i ten gniew jest niezależny od płci. Może, tak jak napisałam kiedyś, kiedy kobieta patrzy w lustro, zaczyna się wielka rzecz. Kiedy facet patrzy w lustro: nic się nie dzieje. ©℗
– Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Alan Sasinowski