Wtorek, 16 lipca 2024 r. 
REKLAMA

Wujek zaczynał na „Lwowie”...

Data publikacji: 0001-01-01 00:00
Ostatnia aktualizacja: 2015-07-20 13:56
Wujek zaczynał na „Lwowie”...
 

Książeczki żeglarskie z pożółkłymi kartkami, dyplomy, opinie, zaświadczenia, plik czarno-białych fotografii – to dla Grzegorza Wierzbickiego niezwykle cenne pamiątki po wujku Jerzym, kapitanie żeglugi wielkiej. Otrzymał je niedawno, choć krewny nie żyje od 30 lat.

– Z całej rodziny tylko my dwaj związaliśmy swoje życie zawodowe z morzem – mówi Grzegorz Wierzbicki, starszy oficer mechanik okrętowy, urodzony w Warszawie, a od 1981 roku mieszkający w Szczecinie. – Wujek Jurek był kuzynem mojego ojca. Odnalazł go w 1972 roku po bardzo długiej przerwie – ostatni raz się widzieli jeszcze przed wojną, w latach dwudziestych!

Rodzina Wierzbickich pochodzi z Kresów. Do przodków należał majątek Terechy (dziś już nieistniejący), na terenie obecnej Ukrainy. Tam w 1910 r. urodził się Jerzy Wierzbicki. Później mieszkał w Krakowie, gdzie chodził do szkoły księży pijarów.

– Po niezdaniu do następnej klasy uciekł z domu i pojechał na wybrzeże – opowiada pan Grzegorz. - Tam się zaciągnął na statek. Zaczynał jako chłopak okrętowy.

Całą karierę zawodową Jerzego Wierzbickiego można prześledzić na sporządzonym przez niego „wyciągu pływania”. Jest to spis wszystkich statków, na jakich był zamustrowany, wraz z datami i pełnionymi stanowiskami. Listę otwiera statek szkolny „Lwów”, na którym 15 lipca 1929 r. rozpoczął marynarską przygodę. Legendarny żaglowiec jest nazywany pierwszą polską „kolebką nawigatorów”. Dowodził nim wtedy kapitan Konstanty Matyjewicz-Maciejewicz.

– O, tu jest podpis słynnego kapitana Maciejewicza – pokazuje w książeczce służby okrętowej wujka G. Wierzbicki.

Kolejną jednostką był „Dar Pomorza”, następca „Lwowa”. Pracując na morzu, równolegle kształcił się – w latach 30. zdał maturę, a podczas wojny uczęszczał do szkoły w Anglii. W 1952 r. otrzymał dyplom kapitana żeglugi małej, a 14 lat później – kapitana żeglugi wielkiej.

– Wujek związany był z Tczewem, pracował też w Gdyni, a gdy pływał na statkach Polskiej Żeglugi Morskiej, zamieszkał w Szczecinie – opowiada pan Grzegorz. – Gdy powstał Transocean, pracował w nim do końca. W ostatnim rejsie, w kwietniu 1970 r., był kapitanem na trawlerze m/t „Kanaryjka”. Będąc już na emeryturze, wrócił do Gdyni. Zmarł tam w 1985 roku. O jego śmierci dowiedziałem się, gdy byłem na morzu. Dopiero niedawno kuzynka przekazała mi jego „morskie” dokumenty. Dla mnie są to bezcenne pamiątki.

Gdy jeszcze żył, Grzegorz Wierzbicki przyjeżdżał do niego do Gdyni.

– Wcześniej on odwiedzał mnie w Świnoujściu, gdzie chodziłem do Technikum Okrętowego – wspomina. – Cieszył się, dawał kieszonkowe. Wybrałem tę szkołę trochę pod wpływem wuja, który już jako emerytowany oficer odwiedzał nas w Warszawie.

Przedtem pan Grzegorz chodził w stolicy do zawodowej szkoły optycznej.

– Jestem chyba jedynym na świecie chief mechanikiem, który potrafi naprawić lornetkę – śmieje się G. Wierzbicki.

Po technikum pan Grzegorz zaczął pracować w Morskiej Stoczni Remontowej w Świnoujściu, trzy lata odsłużył w marynarce wojennej, a w 1981 r. dostał się do PLO i – jako młodszy motorzysta – wypłynął w pierwszy rejs. U tego armatora pracował 10 lat, jednocześnie skończył studia, awansował do III mechanika. Później przeszedł do międzynarodowej floty handlowej. Od kilkunastu lat pływa na specjalistycznych jednostkach wykorzystywanych w branży offshore.

– Dostałem się na statki sejsmiczne, najpierw pomocnicze, potem pomiarowe, zrobiłem kursy na Zachodzie – mówi. – Teraz zatrudnia mnie grupa DOF. Ostatnio byłem na jednostce typu AHTS w Ameryce Południowej. W kolejny rejs wyruszę prawdopodobnie pod koniec marca.

Elżbieta KUBOWSKA